Wiersze

z publikacji w tomikach „U źródeł”
„Liśćmi w niebie, korzeniami w ziemi”
oraz na witrynach internetowych
Ilustracje: Andrzej Dąbek




(„U źródeł” 1, str. 22)

Gdy stoisz

Gdy stoisz zaklęty w kamienny zły sen,
zamknięty w noc,
jak czarne słońce zapala twój dzień
ponura noc
oddechu serca starego jak czas
wielu lat
przeszłych, minionych. Gdzieś w nas
zakwita zły kwiat
posępnych żądań i pragnień
jak łzy
co płyną na cichy ten płomień
przez sny
o potędze czynu i słów
o wolności
aż sam zostajesz wśród snów
w dolinie suchych kości

      Ktoś mówi – pójdź!
      Coś trzyma – stój!

Gdy stoisz cichym soli słupem
zły prorok
ktoś drogę wskazuje ramieniem przekłutym
i do twych rąk
brudnych, kamiennych kładzie Swój krzyż.
Jam Drogą
i Życiem, do mnie się zbliż
a pójdę z tobą.

      Ktoś mówi – pójdź!
      Coś trzyma – stój!

Stoisz i słyszysz powabny głos
dlaczego, po co?
patrz, jaki piękny życia stos
co płonie nocą
wśród zgiełku życia radości
po co ci znój?
Zostanę z tobą wśród suchych kości
ale – stój!
Krzyż w rękach kamiennych i nogi z soli.
Choć jeszcze stoisz
w szerokiej dolinie czujesz, że boli
to serce jak spiż
twarde, niewdzięczne. On czeka
obsypuje manną
wciąż blisko ciebie choć droga daleka
i prosi – pójdź za mną!

      Ktoś mówi – pójdź!
      Coś trzyma – stój!

      1984




(„U źródeł 1”, str. 25)

Fuga

Ponad cichymi wzgórzami zamyślenia
uciekam od mego boga snu,
w ten kraj daleki i zadumany mgłą,
rozrywam długą szatę dnia,
aby ujrzeć jasną, otwartą pierś,
serce żywe, serce dla Ciebie.

Ponad cichymi obłokami snu
ulatuje jak senne marzenie
mój dzień kolejny
jak stara modlitwa niechciana,
jak pacierz zmęczenia, odchodzi
i nie zostaje już nic.

Ponad cichymi marzeniami dnia
powraca myśl ostra, rzecz w sobie.
U stóp twych łachman, podarty strzęp
szaty czasu przeszłego porzuconego.
Niepokój minionych dni, utraconych
ogarnia twą myśl niespokojną.

Kłęby demonów rozgarniasz
długą łapą smutku i pożądania.
Zapomnieć – ten impuls, aby sił ostatkiem
od dna się odbić rzeczywistości i lekko
ponad cichymi wzgórzami wymyślenia
uciekać do dalekiego boga snu.

1984




(„U źródeł” 1, str. 26)

Rozmowa z powracającym milczeniem

Rozmowa z powracającym milczeniem
zbyt często moim bez słów
monologiem się staje.

Czym dla rozkoszy cierpienie,
w miłości niepewność,
jak bomby strzegące pokoju
są słowa nieme dla mego serca
ciszy niespokojnej.

W potoku gubię kamienie i kwiaty,
w oddali zostawiam miasto,
w pociągu odwrotu zatapiam smutek
uciekam przed odwracającym się biegiem
mej rzeki czasu powolnej
złym snom.

Zaklętym kręgiem zarzekań
ognistym wieńcem pytania
zamykam swój ogród dla ciszy,
zostawiam otwarty dla złego.
Niech wiatry powieją rozpaczy,
Cierpienia – długiego smutku
niech woń Kainowego pytania
do Ciebie nie dotrze.

Tyś w słońce nieskończonej czerni
zamknięty dla smutku
daleki od złości grzesznika.

I słów mych kamienna lawina
zapada w bezgłośne dno ciszy.
Rozmowę niemym zamykam odgłosem
zaklęcia. Nim dotrze, usłyszysz
to słowo dalekiej czerwieni:
Uchronić swą ciszę!
Zachować milczenie!

1985




(„U źródeł” 2, str. 22)

Promień




(„U źródeł” 2, str. 47, 1985)

* * *

Gniewem paczę wyobraźnię starą
stary czas w ramionach śmiechu zamykam
poprzez ciało złem rozpłatane
nowego ściegu radości szukam.

Wypieram zielone blachy zaśniedziałe
z oczodołów wiary głębokich ze stali
drogi wybieram przez zaskorupiałe
pustynie bezczynności zapomnienia dali.

Jeszcze się tli rozterka
i szuka słowa zachowa
jeszcze tę chwilę snu poniewierka.

Gniew czasu starego zabrudzić
mowy wymiar grzechu rozlatać
przez niebo słowo spokoju obudzić.

... i kochać, nie płakać!




(„U źródeł” 2, str. 96, 1985)

Ziemia Uz

Osoby:

Ijob
Żona Ijoba
Elifas Temańczyk
Bildad Suchytczyk
Sofar Naamatczyk
         – przyjaciele
Elihu
Głos
Ja
Ty

Uz – ziemia

„Był mąż w ziemi Uz...”

Uz -
skalista kraina rozpaczy
pustynia smutku
Uz -
miasto zgiełku
miejsce milczenia
Uz – ziemia

Na spękanych horyzontach zdarzeń
wykwitają wysokie, czerwone grzyby pyłu.
Podziemne, powietrzne wstrząsy wybuchu.
Zamęt wokół i wszędzie niszczący
wszystko pokryte pompejańską skorupą
zastygło wiekami szaleńczej historii,
historii szaleństwa dziwnego gatunku.

Uz -
rozerwana wpół
rozbita na miazgę
Uz -
źródło wyschnięte
nieistniejący ogród wytchnienia
Uz – ziemia

W szerokiej dolinie cienia śmierci
przeszukiwanej, deptanej przez legiony,
armie niespokojnych, wpół zgiętych
ludzi dźwigających coraz to cięższe brzemię,
ludzi zapomnianych, wyniesionych, zgubionych.
Wpół żywe trupy w agonii rozkładu.
Obumieranie w szerokiej bezwodnej dolinie.

Uz -
nocy szaleństwo
dnia zapomnienie
Uz -
laboratorium Szatana
nieświadomego cierpienia
to Uz
to Ziemia.

Ijob

„... a ten mąż był doskonały i szczery,
i bojący się Boga, a odstępujący od złego.”

W urojonym ogrodzie szczęścia
na krawędzi czasu
w krainie wschodów i zachodów
słońca nad zwałami kamieni
z daleka od zgiełku
żyję i myślę – Jestem.
Z okna mojego ogrodu
widzę czerwoną pustynię
szalejącą pustkę grzechu pierworodnego
widzę nieprawość
widzę śmierć.

Na werandzie mojej bogobojności
bogactwo i szczodrość
szczęście i pocieszenie
powodzenie i pomoc
szacunek i pokora
pobożność i ofiara za grzechy
nie swoje.
Podobno zgrzeszyli
na pewno
ci słabi
nękani chorobami.
Mogę im pomóc
chromym i ślepym.

Z głębin wspaniałomyślności
podaję rękę tym, którzy upadli
na kolana przed łaską,
leczę wzrok oślepionych
blaskiem szczęścia i sławy.

Nawet nie domyślam się,
że za skalistym załomem
mego kamiennego ogrodu szczęścia
czai się przyczyna zła
źródło i ogień rozpaczy.
Nawet nie domyślam się,
że po moim ogrodzie
przechadza się Szatan.

Żona Ijoba

„Złorzecz Bogu, a umrzyj.”

Jak kochać
gdy serce rozdarte
krzykiem zabitych niemowląt.
Jak kochać
kiedy nie cichną
głosy bitwy i jęki konania.
Jak kochać
skoro ciało przeczyste
pokryte wrzodami i trądem grzechu.
Jak kochać
jak wierzyć
jak mieć nadzieję
że łuna pożaru i mnie dosięgnie
jak mieć nadzieję
nad grobem, aby iść z nimi
jak mieć nadzieję
jak?
Jak słowa zapomnieć
przekleństwa
dla Tego co daje i bierze.
Tylko śmierć może zacisnąć
me wargi rozpaczy.
Tylko grób stłumić może
płacz matki nieszczęściem szalonej.
Jak uciec?
Tylko złorzeczyć
i umrzeć.

Przyjaciele

„I siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy,
a żaden do niego słowa nie przemówił.”

Siedem dni
Siedem nocy.
Niebo pociemniałe
chmurą pyłu rozpaczy
wyrzucanej garściami nad głowy
utrapione żałością.

Siedem dni
Siedem nocy.
Ziemia zwilgotniała
strumieniem łez smutku
wylanym pod stopy wędrowców
strudzonych współ-czuciem.

Siedem dni przepłakanych
nieprzespanych nocy.
Oczy zmęczone poszukiwaniem
podobieństwa
pomiędzy nędzą, którą widać
i wspaniałością, którą można by kochać
głos zmęczony lamentem
nad obumieraniem
miłości.

Siedem dni i nocy
budowania pomnika męczeństwa
zbiorowej mogiły
na którą łzy można wylewać
obowiązek wykonać
normę smutku
oddać jałmużnę współczucia.

Siedem dni
Siedem nocy.
Ziemia zastygła miłością własną
Niebo zasnuło się pychą.

Elifas Temańczyk

„... przetoż karaniem Wszechmogącego nie pogardzaj.”

Ubieram
twarz w mądrość
czoło w starczą powściągliwość
oczy w przenikliwość
ręce w pokorę.
Pamięć
sięga w daleką przeszłość
ogarnia pokolenia Temanu
władna przypomnieć
swoje zasługi
i grzech twój.

Mądrość twa bez rozumu
spójrz na mą twarz.
Język niepowściągliwy
na wiatr mam mówić?
Twe oczy ślepe
Twe uszy głuche
na radę sędziwą
na słowa rozsądku mego.
Izali Pan patrzeć będzie na ciebie
nędznego, w upadku
gdym ja czysty.
Izali wyniosłe twe serce
przyjęte ma być
przed moim.
Uniż się niepokorny przed Bogiem
     przede mną
         a będziesz zbawiony.

Bildad Suchytczyk

„Dokądże nie uczynicie końca mowom.”

Nauczyłem się milczeć
Bo słowa me twarde
przekleństwo przylgnęło do serca
nieszczęście do życia.

Nauczyły mnie milczeć
gwiazdy zamglone nocy szalonej
grzechem pijanej.
Czy warte są słowa swej treści
wołanie me próżne
w ciemności.

Nauczę cię milczeć
nędzniku
człowiecze
co w słów swych wielości
zatopić chcesz grzechu rozmiary
zamknę twe usta bezbożne
potęgą wczorajszej mej wiary
zacisnę na hardej twej szyi
pętlę strachu Bożego
aż za mną powtórzysz
milczącą modlitwę demonów
poczujesz
strach przeklętego.

Sofar Naamatczyk

„... On zna marność ludzką.”

Nędzny prochu bezsilny
człowiecze skażony grzechem!
Ta nicość moja do grobu
a Twoja wielkość
sprawiedliwość i moc
tryumfuje nad światem rozpaczy.

Jam słaby – nierozumny
Jam grzeszny – umierający
Jam proch nędzny.
Pod Twymi stopami ginę
nędznik zmurszały
Twój oddech zatapia góry
mego grzechu i nieprawości
Twoja ręka wskazuje drogę
którą ma słabość podążać nie chce
Jam proch bezsilny.

Lecz widzę grzech
co przeciw Tobie się wznosi
od mojej słabości większy
widzę nędzę głupoty
pychę trawiącą człowieka
grzesznika
nędzarza.

Jam proch pogardy godny
pogardzam sobą
i nim pogardzę.
Ja grzechu nienawidzę
przeto mam prawo
by nienawidzić bliźniego
jak samego siebie
Amen.

Intermedium

„...”

Tytani wspaniałości
zakochani w sobie
uzbrojeni szczodrością
nie swoją
pomagają
proszą
krzyczą
napominają
wydłubują
ze środka radości
ziarnko piasku
wycierające
ich maszynerię szczęścia
i spokoju
zatroskani
kochający
dbający
o okulary dla oczu
laski dla nóg
protezy dla szczęk
drutujący
stare gliniane dzbany
o urwanych uszach.
Tytani
leczący śmierć
okruchem szczęścia
wydartego
wydrapanego
dziecku
zabawką z kołyski
bawiący się
radujący się
urokiem ciszy słabych
małych radosnych
bo uśmiech boli
Tytanów
z zastygłym współczuciem
na wargach szczerości
prosto spod igły
zmyślenia.

Jeszcze jeden odłamek spokoju
rzucam na pożarcie ofiarnych zwierząt.
Jeszcze jedną kroplę oleju ciszy
zapalam na tytanicznym ołtarzu
spalania modlitwy cudzej.
Jeszcze jeden lodowaty oddech
zamroził iskrę nadziei.

Elihu

„Jeśli będzie u niego jaki anioł wymowny
jeden z tysiąca...”

Moja droga daleka
z dala od szerokiego gościńca
urojonej sprawiedliwości
na uboczu me łzy
płyną gardłem do serca
w skrytości.
Moja twarz zakryta
rękami tych, którzy oczy me suche
wydrapać by chcieli
w swej złości.
Moja droga daleka
i wąska.
Choć grzech mój wielki
ponad góry Seiru
jak szkarłat
ja wiem, że On żyje
a był umarły
Anioł z tysiąca
On odkupiciel jedyny
dla tych z Temanu
     i z Suchy
     i z Naama
dla ciebie
i dla mnie
On żyje
nad grobem stoi
starego ciała
i czeka
aż grzech swój zrozumiesz
potrzebę poczujesz
aż ciało twe zgniłe
znów młodym się stanie
ożyje duchem
dla Niego.

Głos z wichru

„gdzieżeś był kiedym ja zakładał...”

Góry wysokie
poszarpane wąwozy
ścieżki wąskie spadziste
lasy świerkowe
obłoki.
Wysokie słońce na niebie
zarysowanym szczytami
gwiazd nocy miliony
i na mchu kępie
kwiat mały.
Ogromne góry
rozległa łąka kwiecista
niebo nad lasem zielonym
niebieskie.

Uśmiechem tęczy
okiem jezior wśród lasów
stawów w kotłach skalistych
spoglądasz na mnie
małego
wielkiego człowieka
ręką chmury dotykasz
grzesznika
wiem – nie zasłużyłem
i kocham Cię za to.

Modlitwa Ijoba

„Wiem, że wszystko możesz...”

Słyszeniem uszu słyszałem o Tobie
teraz me oko ujrzało Cię Boże
wielki na niebach, ogromem skrzydlatym
wejrzałeś na mnie...

Racz mnie wysłuchać, a ja mówić będę
będę się pytał, odpowiedz, niech umiem
usłyszeć słowo co z tyłu rozbrzmiewa
ciche wezwanie...

Nie tylko dla mnie, o Panie, Cię proszę
miej miłosierdzie i zmiłowanie
zapomnij wrogom ich skryte staranie
wejrzyj i na nie...

Wiem, żem niegodny zanosić prośbę
do Ciebie, Ojcze, bom w nędznym swym stanie
ale i to wiem: WYBAWCA MÓJ ŻYJE
nad prochem stanie...

więc słysz me błaganie.

Kraków, 1985




(„U źródeł” 3, str. 14, 1986)

* * * (Kiedy otrzymywałem w twarz)




(„U źródeł” 3, str. 43, 1986)

Przebacz




(„U źródeł” 3, str. 47, 1986)

Dom? Spokojnej? Starości?




(„U źródeł” 3, str. 49, 1986)

Dedykacja

Potomkowi
epigonowi wiosny zastygłej
spojrzenia w liściach umarłych
gasną.
Potomkowi wspomnienia
niedalekiej przyszłości strach
oczekiwanie.
Potomkowi nadziei
     – kwiat cichnie w szarości
     ziemi zastygłej
     proch skruszał
     skazaniec
cichą melodię
gwizdaną na gołych skrzydłach
topoli zanucił
śmierć.
Potomkowi wiosny zastygłej

październik 1986




(„U źródeł” 3, str. 51, 1986)

Dyptyk cmentarny

(na śmierć br. Pietrzyka i Jasi Krawczyk)

We wnętrzu ziemi rozdartej
położyli zwłoki
głucho zamknięte wieko
dębowe bez krzyża
zasypywali gdy...

pomiędzy grudy ziemi zbitej
niebieska wiązanka
rzucona ręką smutku
spadła cicho...

Stoję strapiony bo nie rozumiem
dlaczego
takie ładne kwiaty zasypali...

* * *

W alei ciszy cmentarnej
zanurzonej w cyprysach smutku
ich czterech
- przygarbionych posługiwaczy kostuchy -
na wyświechtanych ramionach
z trudem udźwignąć potrafią
jej tron
lektykę z naprędka skleconą
sześć może osiem kawałków
suchego martwego drewna
a jakiż ciężar przygniata
jaki wysiłek przygarbia
ramiona czarne zwycięskie
aniołów...

W alei ciszy cmentarnej
rozstrzelonej topolą
stukot nóg miarowy




(„U źródeł” 3, str. 70, 1986)

Judasz – Isz 86




(„U źródeł” 4, str. 6, 1986)

Niebo otwarte




(„U źródeł” 4, str. 10, 1987)

Psalm

Nad rzekami Ulsteru i Tripoli
     tameśmy siadali i płakali;
O skały, które są w tamtej ziemi
     roztrącaliśmy twe dziatki,
O córko Babilońsko-Edomska,
     miasto wielkie i ludne,
Jakaż cisza w granicach Twoich,
     jaka pustka na murach;

Nad rzekami Watykanu i Kordoby,
     tameśmy roztrącali twe dziatki.
A gdy nas tam pytał ten,
     który nas wywiódł z niewoli,
Na słowa pieśni Syjońskiej,
     (chociażeśmy byli roztrącali dziatki)
Śpiewajcie mi pieśń z pieśni radości...
     ... nagie milczące wierzby.

O Jeruzalem, Jeruzalem!
     język z podniebieniem zrośnięty,
     prawico... prawico... !
O Jeruzalem, Jeruzalem, miasto zapomniane.

1987




(„U źródeł” 4, str. 23, 1987)

Szeptem

Śladem stóp poszelestnym
     wysiełanym żółcieniem
     wygłaskanym wiejem północy...

W łopot drzew gołoskrzydły
     na wpół obumarłych
     zmarłych odlecą żurawie
     skrzypliwie skrzydlate
     zanurzyć dzioby
     w studnie nowej radości

Czy to poniewierka czy jakie
     kraje kwapliwe
     ciepłe słoneczne
     na drugiej półkuli
     mózgu wszechświata
     są i czekają

Tu noc zamyślona zmarszczkami
     na błotnych ulicznych kałużach.
     Odpowiedź jak słońce
     i deszcz nad obłudnym i prawym
     jednakie

Szeptem gwiazd wysłuchana modlitwa grzesznika.

jesień 87




(„U źródeł” 4, str. 29, 1986)

* * * (Tutaj)




(„U źródeł” 4, str. 36, 1986)

* * * (Są gdzieś granice życia)




(„U źródeł” 5, str. 18, 1988)

Przed burzą

Nazbyt spokojna ta cisza wieczoru
rozmodlonego gwiazdami,
zbyt prosta melodia twej pieśni
miłości rosnącej.
Ileż to drogi za nami
w przestrzeni ulatującej
do nikąd.
Już ucho nie słyszy modlitwy
sponad góry tęsknoty,
oczy radosne i roześmiane
nie zgaszą już łzy,
radosne struny rozwibrowane
zagłuszą złe sny
poranne, bo
nazbyt spokojna ta cisza
to odgłos burzy
     z pozoru
wiosenne rozbłyski, bo nazbyt
spokojna ta cisza wieczoru...

1985




(„U źródeł” 5, str. 34, 1988)

Kuszenie

Nacicha kamieniami pustki
i zmęczenia
pomiędzy snem i zabawą
jest chwila uśpienia
     uspokojenia i drżenia
człowieka wnętrznego
jest niechęć spojrzenia
w błękitne otwarte oczy prawdy
     między modlitwą i śpiewem
     odgłosy duszy radosnym
     w zakątku roztargnienia
     jest jakaś osobność skwapliwa
     konieczność odosobnienia
         pustyni kamiennej z chlebami
         ganku świątyni z przepastnym upadkiem
     jest góra pokłonu
    niedziela życia
    dzień pierwszy tygodnia siódmego
    na drodze do Rama z Betlehem
    tu zostać.

Gdy nocą przemierzam Getsemane oliwne drzewa odbijają echem śpiących oddech i odgłos modlitwy najcichszy nie widzę młodzieńca owiniętego prześcieradłem śpi blisko marzy o bogatych połowach na jeziorze Genezaret o kilka lat drogi stąd Rzym i ukrzyżowanie Neron stosy pochodnie płonące wśród ciszy największy jest krzyk i męka konania.

Zrodzona potrzebą cierpienia
jest w oddaleniu
w przemienieniu duszy kalekiej
jest w ciszy ogrodu
kroplą oliwy do ognia
ofiary nie zawsze przyjemnej
jest krzykiem – idź precz!
Szatanie, gdzie tron
przed którym pokornie
pochylam głowę w pokłonie.

Samotność -
... Eliasza woła... z krzyża nie zstąpił...
     - w rozdartej zasłonie.




(„U źródeł” 5, str. 36-37, 1988)

Małe poranne rozmyślanie na temat:
Jak nie tracić czasu
czyli

Kiedy muza odchodzi

* * *

Zasłany gitarowym skłonem
w nieboskłonie strunowym
nowym blaskiem zasłana wiosna

Jej pierwszy raz trzynaście stuleci
stu leci za struną
jej pierwszy blask

Wiosennym zmęczeniem przecięty
na pół
na ćwierci

Jej gitarowym blaskiem
zasłana wiosna

(Małego porannego rozmyślania na temat:
Jak nie tracić czasu – ciąg dalszy)

* * *

Gliniana róża
kryształowy dzban
resztka jabłka z cieniem
dwie fałdy na kanapie
lustro z szafą w tle
brązowym – czarne

I jakby sensu brak
w tej małej układance
czasu

* * *

Dlaczego zeszyt z półki spadł
Dlaczego księżyc nagle zbladł
Dlaczego cienie cieniste
Dlaczego niebo nieczyste
Dlaczego spadł
niebiański notatnik spełnienia
grubiański słownik milczenia
Rozkładam ramiona nad słowem
Wyciągam zdania nad głowę
Kto myśli mi skradł
Dlaczego zeszyt spadł
     jaką wiosnę przyniosły jaskółki
i dlaczego z półki




(„U źródeł” 7, str. 36-37, 1996)

* * *

Z okruchów nocy niespanej
zbieram Słowo sypane
gęstym makiem na wiatr
rzucone i zapomniane.

Z objęć nocy samotnej
piwnicznej izby niechcianej
do Ciebie
do Domu
do Nieba.

Jak skrzydła granatu rozciągam
ramiona nad głowę
myśli nad Słowem zamkniętym
pieczęcią milczenia
duchem zaspokojenia odrzuconego
grzesznika u stóp nieobecności.

Wyciągam z dna studni suchej
z głębin ziemi i nieba
gdzieś siedział, uczył, uzdrawiał
a tylko ciepłe miejsce zostało.

Dotykam, jak kolce palą
suche spojrzenie Szymona.
Nie było go tutaj?
Zabrali?
Tylko opaski zostały?
na oczy grzesznych i celnych
do piekła czy nieba?

Niepowstrzymany oddech zatyka płuca
gęstym dymem nieobecności Boga
O, tu stał tron.
Tam było morze plastiku i ognia
mieszane z błękitem oczu żony Achaba
na bruk wyrzuconej
i znowu z rynsztoka przyjętej.

To włosy grzesznicy tak palą
suche spojrzenia Szymona.
Tylko Mistrza nie stało.
Tylko nie stało milczenia.

Vaihingen, 14 maja
9 dzień nieobecności




(„Liśćmi w niebie”, str. 51, 2007)

Bo tylko dzieci

Bo tylko dzieci są jak dzieci.
Tylko one.
Umieją śmiać się z niczego
gdy jeszcze łza płaczu wielkiego
z powieki nie spadła.
Ręce mają pełne pracy bez celu.
Umieją patrzeć w oczy bez wstydu,
i ból zadać bez zawahania,
Umieją w oczach mieć znak zapytania,
gdy nie rozumieją dlaczego.

Bo tylko dziecko nie pyta,
gdy zna odpowiedź.
I tylko ono.

Stuttgart, 23 kwietnia 1998




(„Liśćmi w niebie”, str. 51, 2007)

Bóg moich gór

O Boże, Boże górami wspaniały!
Ty jesteś jak
     Synaj mojego przymierza,
     Moria mej wiary,
     Syon obietnic,
     Hermon pełen błogosławieństw,
     Nebo tęsknoty,
     Tabor przemiany i chwały.

Gdy wjeżdżam kolejką na szczyt Kasprowego
nie przychodzisz do mnie ścieżką z Świnicy.
Nie patrzysz na mnie Morskim Okiem,
gdy z Rysów w dolinę spoglądam.

O Boże, Boże gór Izraela!
Ty jesteś
     Ebalem mojego przeklinania
     Garizim bałwochwalstwa
     Horebem zniechęcenia
     Masadą pychy
     Górą Kuszenia

Ty jesteś laską w ręce opadającej
sandałem na nodze zranionej
powietrzem płucom zmęczonym
Widokiem oczom stęsknionym

Na jaką górę mnie jeszcze powiedziesz?

Stuttgart, 29 czerwca 1998




(„Liśćmi w niebie”, str. 65, 2007)

* * *

Wszyscy mnie opuścili
Wszystko mnie opuściło
Sam siebie opuściłem

I tylko Boga mi żal
Bo został samotny
Beze mnie

Bayreuth, 25 czerwca 1999




(„Liśćmi w niebie”, str. 67, 2007)

* * *

We wszystkich moich modlitwach
samego siebie czczę najgoręcej –
     boga ciała, którego nie kocham
     boga strachu, którego się boje
     boga bez serca i bez pamięci.

Małe lisy ryją wielki nory
w ogrodach mojego smutku.

Bayreuth, 25 czerwca 1999




(„Liśćmi w niebie”, str. 69, 2007)

Wiara

Po raz kolejny stanąłem
na zboczu góry nie przeniesionej.
Nawet kamieni z drogi
nie umiem do morza powrzucać.

I tylko w ziarnku gorczycy
szukam natchnienia
czasu teraźniejszego
i życia przyszłego.

Stuttgart, 24 kwietnia 1998




Kuszenie (2)

Na każdy dzień zmieniam
mój chleb powszedni w kamień zwątpienia
Na ganek świątyni patrzę wysoki
z samego dna mojej doliny sądu.
Ostatnie grosze wydaję,
by wszystkie królestwa świata zobaczyć.

I tylko głód i pragnienie te same czuję,
co Mistrz pustynnej powściągliwości.

Stuttgart, 24 kwietnia 1998




* * *

Pomiędzy krzakami mojego Midianu
szukam świętego ognia
ziemi świętej szukam.

A Bóg
nie przemawia z każdego ogniska.

Ileż to drzew już spaliłem.
Pogorzelisko życia za mną
Przede mną nie uderzone skały.

A Bóg
nie każdego Mojżesza
wyciąga z wody.

Bayreuth, 5 lipca 1999




Wieczernik oczekiwania

Między Syonem a Synajem
przerzucam zwodzone mosty:
nad uprzedzeniem i niezrozumieniem
nad antysemityzmem i nieufnością żydowską.
Na pytanie: Jakie to święto
odpowiadam: Tygodni
i nie wyjaśniam dlaczego.

Na trzeciej górze wiecznych dwóch oliw
dwa chleby ukołysane ręką dobrego Kapłana
pachną kwasem i dymem.
Wieczernik oczekiwania
napełnia się wiatrem i ogniem.

Shavuot 2002




Piosenka

Czarną zasłonę nocy
poprzebijaną iskrami gwiazd
zapalasz zorzą poranku,
kurtynę światła podnosisz
na nową scenę dramatu.
Panie spraw, by...

     Niedoskonałe me malowanie
     w Tobie skończone było –
     Wielki Artysto, Panie.

Stuttgart 2012

Daniel Kaleta