Jezus uzdrowiciel
I uzdrowił wiele tych, co się źle mieli na rozliczne choroby, i wygnał wiele dyjabłów, a nie dopuścił mówić dyjabłom; bo go znali. – Mar. 1:34
W pierwszych rozdziałach Dobrej Nowiny według Marka Jezus jawi nam się jako nauczyciel-cudotwórca. Uzdrawianie było znaczącą częścią Jego mesjańskiej misji. Umiejętność dokonywania cudów była po pierwsze znakiem Bożego upoważnienia, ale Jezus wskazuje także na inne źródło swej „lekarskiej praktyki”. Ową dodatkową motywacją było uczucie opisane greckim słowem splangchnidzomai, które Biblia Gdańska pięknie tłumaczy na polskie „użalić się”. To właśnie uczucie żalu i współczucia powodowało Jezusem, że wybrał dwunastu uczniów, którym „dał moc nad duchy nieczystymi, aby je wyganiali, i uzdrawiali wszelką chorobę i wszelką niemoc” (Mat. 9:37-10:1).
Nas, ludzi dwudziestego pierwszego stulecia, zadziwia ilość demonów (czy też „dyjabłów”, jak ich nazwa Biblia Gdańska), które naówczas grasowały po świecie. Nasze dzisiejsze wyczucie podpowiada nam, że ilość owych „dyjabłów” najwyraźniej zmalała. Jeszcze za czasów naszych ojców często „straszyło” i „nawiedzało”. Dzisiaj wiele zjawisk objaśniamy znacznie bardziej racjonalnie i nazywamy po prostu chorobami, to co da się objaśnić przy pomocy fizjologicznych reakcji organizmu na rozmaite zagrożenia i niedoskonałości naszego organizmu.
Podobno od czasów babilońskich przyjęło się, by prawie wszystkie choroby nazywać demonami. Ich leczenie zaś nazywano wypędzaniem demona. Być może dla uruchomienia sił obronnych organizmu takie oddziaływanie na wyobraźnie było nawet korzystniejsze niż nasze dzisiejsze łykanie pastylek, które również w dużej części działają tylko jako efekt „placebo”.
Między cudami opisanymi przez Marka jest uzdrowienie teściowej Szymona z gorączki. Gorączka – zwykła rzecz. Każdy z nas miał tę dolegliwość niejeden raz. Jezus ujął jednak kobietę za rękę, a ta nagle poczuła się lepiej. Wstała i usługiwała im. To samo, dość w sumie mało spektakularne uzrowienie, Łukasz – lakarz podobno – opisuje nieco inaczej: „Tedy on stanąwszy nad nią, zgromił gorączkę, i opuściła ją” – Łuk. 4:39. Dlaczego Jezus surowo przemawia do gorączki, zwykłej reakcji obronnej ogranizmu, który walczy z panoszącymi się zarazkami choroby? Czyżby tylko oddziaływał na wyobraźnie chorej, podobnie jak czynił to pomazując błotem ze śliny ślepe oczy, czy wkładając głuchemu palec do ucha. Przecież Jezus potrafił uzdrawiać na odległość, nawet bez udziału wiary chorego, który w niektórych wypadkach nic nie wiedział o tym, że jest uzdrawiany.
W wielu jednak wypadkach bezpieczniej wydaje nam się przyjąć opis biblijny, tak jak jest napisany, i stwierdzić, że były jakieś pozaziemskie złe moce mające prawo dokuczać ludziom, wchodzić w ich ciała, coś z nimi robić bez udziału woli opętanego. Wierzący ludzie na ogół nie kwestionują takiej możliwości i istnienia takich sił. Z drugiej jednak strony można zadać sobie słuszne pytanie, cóżby to miały być za siły. Z pewnością nie ludzkie dusze, bo człowiek umiera lub zasypia, a wraz z nim jego dusza, która nie może przejawiać żadnej aktywności do czasu zmartwychwstania. Upadli aniołowie? Przecież tych, wedle Słowa Bożego, Bóg związał, by nie mieli możliwości materializowania się i wpływania na losy ludzi. Może jakieś inne siły, o których nic nie wiemy? Trudno powiedzieć.
Dość na tym, że piszącemu ten komentarz wydaje się (podkreślamy słowa wydaje się), że tak naprawdę wszystkie choroby można by nazwać demonami albo wszystkie demony – chorobami. „Duch ludzki” walczy w chorobie z „duchem choroby”, obcą dla organizmu siłą, która usiłuje go osłabić, ale tak naprawdę najczęściej doprowadza do jego wzmocnienia. Również choroby umysłu, które ingerują w wolę i postrzeganie człowieka nie muszą i pewnie nie są obcymi niebieskimi istotami, tylko zwykłym „obcym duchem” choroby, która dręczy organizm w wyjątkowo perfidny sposób, atakując zdolność rozumowania i postrzegania. Idąc dalej trzeba by powiedzieć, że choroby duszy, a więc grzeszne i złe przyzwyczajenia, uzależnienia, są także „demonami” dręczącymi ludzkie życie, które również można i trzeba poddawać leczeniu. Dzisiejsza medycyna coraz konkretniej umie sobie radzić z „wypędzaniem” i tych „demonów”.
Tak więc być może nasze współczesne odczucie o zaniknięciu działalności demonicznej nie całkiem odpowiada rzeczywistości. Nigdy bowiem w takim stopniu ludzie nie uświadamiali sobie ilości chorób, odchyleń od normalności. Nigdy jeszcze ludzie nie umieli „wypędzać” aż tak wielu „demonów” rozmaitych chorób. Być może w tym wymiarze zbliżył się już czas, w którym ludzie – za Bożym przyzwoleniem – umieją sobie pomóc, by nie dać się już tak bardzo dręczyć owym „demonom”.
Co wnosi taka zmiana nazewnictwa do naszego myślenia o działalności cudotwórcy Jezusa? Czyż bardziej cudowne wydaje nam się wypędzenie demona, który rzuca opętanego w ogień, od uzdrowienie człowieka chorego na epilepsję? Absolutnie nie! Iluż ludzi oddałoby dzisiaj majątek, by wyleczyć się z tej przykrej choroby. I wdzięczni są medycynie, która z coraz to mniejszą ilością skutków ubocznych umie im pomóc, aby jak najrzadziej „demon tej choroby miotał nimi w ogień”. Z drugiej strony straszne wrażenia chorób psychicznych zwane przez wieki opętaniem i leczone przez szarlatanów-egzorcystów doprowadzały ludzi do tragedii. Podczas gdy świadomość, że jest to zwykłe zaburzenie działania mózgu, którego tylko jeszcze na razie nie umiemy skorygować, powoduje, że zjawisko to wydaje nam się mniej straszne i bardziej uległe naszej woli.
Przez takie podejście do „lekarskiej praktyki” Jezusa wcale nie umniejszamy jej znaczenia i cudowności. Wręcz przeciwnie. Mając większą świadomość odnośnie ilości chorób i naszej ludzkiej niemocy ich całkowitego pokonania, tym bardziej uciekamy się do pomocy Lekarza Jezusa, nie wyrzekając się przy tym światła rozwoju medycyny, które stanowi być może część błogosławieństw obiecanego „czasu naprawienia wszystkiego”. Ale nade wszystko czekamy na wspaniałe Królestwo, w którym potrzebni będą jeszcze tylko lekarze duszy, bo chromych, ślepych i trędowatych już nie będzie. O, Przyjdź Królestwo Twoje!
Daniel K.