Pianie koguta
Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka.
I w tej chwili kogut zapiał. (Mat. 26:74 BT)
Jakże ułomna jest ludzka pamięć. Umysł zajęty analizowaniem bieżących zdarzeń nie jest zdolny do refleksji. Zwłaszcza jeśli są to zdarzenia dramatyczne, wywołujące strach, zagrożenie życia. W takich właśnie chwilach potrzebujemy „przypominajek”.
Zajęty bieżącymi zadaniami umysł przypomni sobie o złożonej obietnicy, gdy na przykład oczy zobaczą czarną kropkę wymalowaną na dłoni, wtedy gdy jeszcze pamiętaliśmy o tym, czego na pewno nie chcieliśmy zapomnieć. Jeśli chcę nie zapomnieć, że po powrocie do domu powinienem zafelefonować, to wyobrażam sobie moment, w którym będę wkładał klucz do zamka i kojarzę tę sytuację z telefonem. Każdy ma swoje sposoby na przypominanie sobie złożonych obietnic.
Jezus przepowiadając Piotrowi, że nie dotrzyma złożonej obietnicy, podał mu od razu znak, który miał być jego „przypominajką” – zapiej kogut. Zwykła rzecz. Nawet w Jerozolimie piały w tamtych czasach koguty. Piotr, jako człowiek energiczny, miał pewnie zdrowy sen i może rzadko słyszał ten dźwięk. Nawet jeśli słyszał, to kojarzył go co najwyżej ze zbliżaniem się poranka. Tym razem miało być inaczej.
Kłamać w strachu, w obronie życia, nie jest chyba rzeczą bardzo naganną. Zdaje się, że Jezus nie miałby do nikogo wielkiej pretensji za taką słabość. Tyle tylko, że Piotr tak bardzo się zarzekał, że choćby wszyscy... Jakże było mu wstyd. Płakał. Płakał gorzko. Nie wiemy, czego wstydził się bardziej – tego, że stchórzył, czy tego, że tak słabo siebie samego znał. Łatwo było mu sięgnąć po miecz przeciwko żołnierzom. Nie był tchórzem. A jednak ta sytuacja go zaskoczyła. Gdyby się na niego rzucili kapłańscy żołdacy, pewnie by się bronił. Gdyby pojawił się choć cień szansy, by wyrwać Mistrza ze szponów oprawców, nie zawahałby się skorzystać z okazji. Ale te kobiety zadające głupie pytania... Może chciał je po prostu zbyć. Przecież nie będzie się szarpał z dziewczynami. I wtedy właśnie zapiał kogut...
Ileż to razy w życiu takie właśnie zwykłe okoliczności przypominają nam o pochopnie składanych obietnicach, niewypełnionych zobowiązaniach – Takie słowo nigdy nie wyrwałoby się z moich ust. A potem się wyrywa. I po jakimś czasie znów spotykamy tę osobę, do której to mówiliśmy... Dopóki nie staniemy przed lustrem, przed którym kiedyś wypowiedzieliśmy słowa „ja nigdy” „ja zawsze” – trwamy w zapamiętaniu. Lepiej nie mówić „nigdy”. Ale gdy już mówimy, to dobrze jest ustawić sobie „koguta”, który za jakiś czas przypomni nam, ile trwało nasze „zawsze”.
Daniel K.