Dobre pytanie
Kiedy czasami potrzebujemy chwilę czasu, by odpowiedzieć na nieco kłopotliwe lub skomplikowane pytanie, mówimy najpierw: To jest dobre pytanie. We współczesnym sposobie porozumiewania się liczy się nie tylko treść, ale także zwięzłość i błyskotliwość odpowiedzi. Zapewniając rozmówcę, że szanujemy trafność jego pytania, zyskujemy nieco czasu potrzebnego na sformułowanie równie celnej odpowiedzi. Tego problemu czasu nie miał zapewne Jezus, gdy odpowiadał na pytania uczniów. Nawet w ostatnich dniach misji mogli spokojnie usiąść na zboczu oliwnego wzgórza i długo rozmawiać o ważkich wydarzeniach proroczej przyszłości.
Pytanie uczniów o to, kiedy zostanie zburzona świątynia, było jednocześnie pytaniem o koniec świata. Dla wierzącego Żyda było rzeczą absolutnie niewyobrażalną, by świat mógł dalej istnieć bez Jerozolimskiej świątyni. Również i dzisiaj mamy takie elementy aktualnej rzeczywistości, bez których trudno byłoby nam sobie wyobrazić funkcjonowanie obecnego porządku. Dla wielu ludzi dzień, w którym szwajcarskie banki przestałyby wypłacać pieniądze, musiałby przypadać co najmniej tydzień po końcu świata. Niemożliwy wydaje się świat bez energii elektrycznej, bez paliwa, pieniędzy czy telekomunikacji. Zmiana daty w komputerowych systemach powoduje zagrożenie światowego porządku. Pytanie uczniów można by więc dziś przełożyć w taki oto sposób: Powiedz nam kiedy upadnie współczesny system finansowy i jakie będą oznaki owego końca świata.
To było dobre pytanie, choć skojarzenie upadku świątyni z końcem świata (eonu, czyli aktualnie panującego porządku rzeczy) miało się okazać nieco na wyrost. Rzymianie mieli za 37 lat zburzyć świątynię, spustoszyć ziemię Izraela, a mimo to ich "świat" miał przetrwać jeszcze kilka wieków, a cywilizacja, którą stworzyli, miała zawładnąć umysłami ludzi na całe tysiąclecia. Tak naprawdę do dzisiaj żyjemy w rzymskim świecie, który wcale nie upadł pod gruzami jerozolimskiej świątyni.
Każdy koniec jest jednocześnie początkiem. Był w historii świata tylko jeden początek, bez wcześniejszego końca - początek stworzenia - ale od tego czasu, każdy początek związany jest z poprzedzającym go końcem. Gdy upadał przedpotopowy świat olbrzymów, zaczynał się świat potomków Noego. Koniec życia patriarchy Jakuba wyznaczał nowy początek istnienia narodu, który narodził się z jego bioder. Koniec świata Jerozolimskiej świątyni stał się początkiem nowego porządku Ewangelii narodów. A i ten koniec, który przyjdzie po ogłoszeniu radosnej wieści całemu zamieszkałemu światu, nie pozostawi po sobie pustki. Wręcz przeciwnie, przyniesie on jeden z najwspanialszych początków w dziejach ludzkości.
Trudno było to wszystko pojąć dwa tysiące lat temu, gdy wydawało się, że Jerozolima i Rzym są i pozostaną wiecznymi biegunami dobra i zła. Jak można było wyobrazić sobie czasy, kiedy układ równowagi przeciwieństw miał ułożyć się między Konstantynopolem a Akwizgranem, Londynem a Paryżem, Waszyngtonem a Moskwą, Pekinem a Brukselą. Dzisiaj, gdy świadomość historii jest tak powszechna, jak nigdy dotąd, jak na dłoni widzimy przebieg tych wszystkich historycznych i politycznych przemian. Umiemy sobie wyobrazić, że nieraz jeszcze mogłyby się przemagnesować bieguny politycznego świata.
Jednak dwa tysiące lat temu odpowiedź na dobre pytanie o to, jakie będą znaki paruzji (wizyty) Jezusa, musiała skoncentrować się właściwie wokół oznak Jego nieobecności. Jezus wiedział, jak trudno będzie Jego naśladowcom przetrwać długie setki lat w czujności, a jednocześnie w cierpliwości oczekiwania na ową właściwą "wizytę króla wieków". Z jednej strony chciał ich przestrzec, aby nie dali się zwieść przedwczesnym alarmom, z drugiej strony pragnął, by nie zasnęli i nie zastąpili obietnicy przyszłego Niebiańskiego Królestwa doczesnym porządkiem kościelno-politycznym. Kroczenie wąską ścieżką wzdłuż cienkiej linii granicznej między tymi dwoma skrajnościami miało okazać się niezwykle trudną sztuką, która do dzisiaj udaje się tylko nielicznym, najwierniejszym uczniom Nazarejczyka.
Mistrzostwo odpowiedzi Jezusa polegało na tym, że z jednej strony nie zniszczyła ona wśród Jego naśladowców nadziei rychłego ustanowienia Królestwa, ale z drugiej strony między oczywiste słupy milowe scenariusza dziejów wplecione zostały elementy, które mogły się w Jego odpowiedzi wydawać chwilą, krótkim okresem czasu, a w rzeczywistości miały trwać przez długie lata. Taką rolę łącznika o rozciągliwej długości miało spełnić pojęcie "wielkiego ucisku". Jezus zapowiada zniszczenie Jerozolimy, a po ucisku wywołanym tym zdarzeniem miał nastać oczekiwany "koniec świata". Izraelicie widzieli, jak długo trwał ich dotychczasowy "największy ucisk", jakiego wcześniej nigdy nie było. Po zburzeniu świątyni Jerozolimskiej przez Chaldejczyków Żydzi poszli w 70-letnią niewolę. Czy można było sobie wyobrazić ucisk jeszcze większy? Z pewnością. Miał to być wszakże ucisk "jakiego nie było" (Dan. 12:1). Czyżby miał trwać 100 lat, 150, 200...? To przecież więcej niż jedno pokolenie.
Gdy dziś patrzymy na czasy oddzielające upadek świątyni od błogosławionych czasów ochłody, gdy w 1917 roku Turcy opuścili Jerozolimę, a Żydzi otrzymali od światowych mocarstw obietnicę utworzenia siedziby narodowej w ziemi, która przez lata była dla nich zamknięta – wydają się one być pasmem nieustających udręk narodu rozdartego, rozszarpanego, wyniszczonego aż do granic ludzkiej wytrzymałości. I może gdyby te dni nie zostały skrócone, nie ocalałby naród, który gotów był w XIX wieku asymilować się z ludnością krajów swego wygnania. Ale Bóg swą mocą sprawił, że Jerozolima, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po 1847 latach (1917-70) przestała być deptana przez pogan i stopniowo od tamtego czasu zapełniła się pięcioma milionami wybranych ocalałych z wielkiej pożogi.
Czy uczniowie spodziewali się takiej odpowiedzi na swoje pytanie kiedy? Co pomyśleliby, gdyby Jezus odpowiedział wprost: Za 1884 lata (1917-33)? Czy nie straciliby wiary, nadziei i miłości? Dobrze, że Jezus z przenikliwością najwspanialszego mistrza odpowiedzi na dobre pytania udzielił obietnicy, która mogła wydawać się możliwa do spełnienia w życiu jednego pokolenia, ale w rzeczywistości miała czekać na swe spełnienie przez jakieś 50 pokoleń. Jak dobrze, że odpowiedzi Mistrza przerastają czasami możliwości poznawcze uczniów, aby nie zniechęcali się ogromem swej niewiedzy.
Dziś umiemy z przekonaniem powiedzieć, że żyjemy w dniach Syna Człowieczego, gdy ludzie żenią się, za mąż wydają, jedzą i piją, nieświadomi nadciągającego "końca", który nie będzie totalną zagładą, ale początkiem nowego nieba i nowej ziemi - naszej starej dobrej ziemi, która pod nowym zarządem doskonałych niebios znów stanie się rajem, i to nie tylko dla jednego człowieka i jego małżonki, ale dla miliardów ludzi, którzy wyjdą z grobów, by żyć w obecności Jezusa Króla wieków. Czy umiemy jednak powiedzieć, kiedy nastanie ów początek? Jak zawsze wydaje się, że to już niedługo. A Mistrz oczekuje takiego samego czuwania, jak wtedy, gdy odchodził z ziemi, 50 ludzkich pokoleń temu. Czujmy i módlmy się, abyśmy i my uniknęli zwodniczych duchów godziny pokuszenia.
Daniel K.