Troska o słabych

      Mocni nie potrzebują ochrony. Mocni dobrze sobie sami radzą. Na ogół też mocni – ci bogaci, mądrzy i szczęśliwi – w ogóle nie potrzebują Boga i Jezusa. Dlatego Ewangelia jest dla dzieci – dla ludzi o dziecięcym, naiwnym i pokornym usposobieniu.
      Dzieci są słabe. Łatwo jest je skrzywdzić. Każda społeczność ma wśród siebie słabych i mocnych, dorosłych i dzieci, zdrowych i chorych. Miarą dojrzałości społecznej nie jest umiejętność wykorzystania zasobów i możliwości silnych, zdrowych i bogatych, ale potrzeba ochrony słabych, chorych i biednych.
      Jezus zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć zdrowych i silnych owiec po to, by szukać tej jednej zagubionej. Nie dlatego, że troszczy się o kompletność swego stada, ale dlatego, że lituje się nad smutkiem jednego zagubionego człowieka, nieistotnego może z punktu widzenia dziejów wielkiego świata. Ewangelia to nie statystyka – 99% to przecieś świetna skuteczność – ale pochylenie się nad każdym życiowym dramatem: Od odprutego uszka u misia począwszy a na śmierci jedynego dziecka skończywszy.
      Z drugiej jednak strony Jezus nie pozwala słabym tkwić w ich słabości. Pawłowi każe szczycić się jego słabościami, czyniąc z nich źródło mocy: Bo gdym jest słaby, tedym jest mocny (2 Kor. 12:19). A tenże „słaby” apostoł strofowuje swych naśladowców, aby byli dziećmi złością, a wyrozumieniem dorosłymi (1 Kor. 14:20).
      Słabość nie jest ideałem Niebiańskiego Królestwa, jednak potrzeba i umiejętność dbania o słabych jest miarą chrześcijańskiej pobożności: Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca jest: Nawiedzać sieroty i wdowy w ucisku ich.... Trudna to miara, bo znacznie łatwiej jest podziwiać mądrych i służyć bogatym, niż pochylać się nad problemami dzieci. I na tym właśnie polega ów Jezusowy paradoks, że tak indywidualnie, jak i społecznie słabość stanowi prawdzie źródło mocy.

Daniel K.