Język znaków

Zatem Mojżesz wyszedł przeciwko świekrowi swemu, a ukłoniwszy się całował go; i przywitawszy jeden drugiego, potem weszli do namiotu. 2 Mojż. 18:7

      Gdy byłem młodszy irytowały mnie wszelkie przejawy formalizmu. Teraz coraz częściej łapię się na tym, że z podejrzanym sentymentem traktuję wszelkie rytuały. Na przykład – powitalne. Mojżesz kłania się teściowi, następnie go całuje (czyli prawdopodobnie obejmuje w geście tzw. „niedźwiadka”), a potem jeszcze przed wprowadzeniem gościa do namiotu zapewne obaj wygłaszają formuły powitalne. Gdy Batszeba z Natanem postanawiają załatwić z Dawidem sprawę sukcesji, to najpierw kłania się królowi kobieta: uginając kolana, a następnie przybywa prorok, który kłania się twarzą do ziemi (1 Król. 1:16,23). Ten sposób ukłonu „damskiego” i „męskiego” praktykowany jest czasami jeszcze i dzisiaj w ukłonach scenicznych. Później, gdy ta sama Batszeba, już jako matka króla, spotyka się z Salomonem, to ona przyjmuje pokłon króla, który następnie ustawia jej obok siebie tron (1 Król. 2:19).
      Mojżesz udając się to Egiptu, by ratować swych braci, nie ma przygotowanych długich przemówień, ale trzy proste znaki. Nie mówi nic, tylko rzuca laskę na ziemię, wkłada rękę w zanadrze, wylewa wodę na ziemię. Te gesty przemawiają do ludzi prawdopodobnie znacznie wymowniej niż słowa Aarona. Z bliższej historii pamiętamy wici czy dwa nagie miecze. Do dzisiaj znana i praktykowana jest niekiedy „mowa kwiatów” – biała róża to "jestem Ciebie wart", czerwona – „kocham namiętnie", a fioletowa – „pozostańmy w przyjaźni”. Wiele słów można by sobie zaoszczędzić przez umiejętne dobranie stroju, miejsca spotkania, proponowanych potraw czy zajęć. Wiem, wszystko to trąci „myszką”. Sam tak trzydzieści lat temu myślałem...
      Z lekkim rozbawieniem przeczytałem niedawno pewien tekst autorstwa Charlesa T. Russella, w którym tłumaczy się on z zarzutów ubierania togi w czasie wygłaszania kazań w Londynie. Autor w 1911 roku pisze, że noszenie „zwykłego biurowego garnituru” w czasie głoszenia Słowa Bożego uważa za przejaw lekceważenia poselstwa i publiczności (R-4816). Dlatego nawet surdut wydał mu się strojem mniej stosownym niż jednolita czarna toga. A co ja mam powiedzieć dzisiaj, gdy starszy mojego zgromadzenia wystąpił wczoraj za mównicą w swetrze i rozmemłanej koszuli? Pewnie tylko tyle, że obyczaje nam się przez te sto lat bardzo zmieniły. I nawet nie wiem, czy chciałbym żeby było inaczej. Chyba jednak nie chciałbym musieć zakładać togi. Wolę „zwykły biurowy garnitur” :)
      A wracając do obyczajów powitalnych, to muszę stwierdzić, że nie bardzo lubię naszego powitalnego braterskiego całowania w policzki. Zwłaszcza w lecie obyczaj ten bywa mocno uciążliwy. Wolę gładzenie po ramieniu, czy właśnie dawno-wschodni pocałunek na „niedźwiadka”. Bo tak musiały chyba wyglądać pocałunki w czasach patriarchów, skoro Jakub ucałował na powitanie Rachelę (1 Mojż. 29:11), a przecież kobiety nosiły zasłony, więc chyba nie w usta czy w policzki :) Zresztą hebrajskie słowo NaSsA wyrasta właściwie z gestu dotykania się, więc w sumie nawet zakonno-rycerski obyczaj podawania sobie ręki, można by na siłę również uznać za pocałunek. Ale ręce też nie są zbyt higieniczne. Na niedawnym międzynarodowym spotkaniu w Baia Mare polubiłem bardzo indyjski sposób powitania: Pokłon ze złożonymi rękoma. W ten sposób można powitać całą grupę przyjaciół jednym gestem. Jakie to ekonomiczne i higieniczne! Skoro jednak mamy przykazanie o pozdrawianiu się pocałowaniem świętym (np. 1 Tes. 5:26), to może jednak trzeba by praktykować Mojżeszowy pokłon i pocałunek dotknięcia się „szatami”. To piękne i mądre znaki. Jeśli dodamy do tego parę miłych słów, to z pewnością każdy przybysz dobrze poczuje się w naszym namiocie.

Daniel

Przeczytaj Tekst z Biblii Gdańskiej