Komentarz do:
Wielkanoc – Mat. 26

Szabbat   6 Szewat 5766
4 lutego 2006



– We wtorek, na dwa dni przed paschalnym czwartkiem, Jezus zapowiada, że zostanie wydany na ukrzyżowanie (Mat. 26:1-2) – Duchowe elity Izraela postanawiają zgładzić Jezusa (26:3-5) – Powrót do wydarzeń uczty w Betanii w związku ze zdradą Judasza (26:6-13) – Zdrada Judasza (26:14-16) – Jezus obchodzi ostatnią Paschę z uczniami (26:17-30) – Zapowiedź zaparcia się Piotra (26:31-35) – Modlitwa w Getsemane (26:36-46) – Pojmanie Jezusa (26:47-58) – Proces Jezusa (26:59-68) – Zaparcie się Piotra (26:69-75) –

Pożegnanie

Pożegnania bywają trudne. Czasami samo odejście, moment rozstania, nie sprawia nam tyle trudności, ile myśl o tym, że musimy to zrobić. Znamy to uczucie przez trudnym zadaniem, daleką podróżą, zabiegiem chirurgicznym. Kiedy już się zacznie, to jakoś idzie. Ale te chwile oczekiwania, rozmyślania, wyobrażania sobie, jak to będzie.

Tylko niewielu z nas ludzie ma taki „przywilej” wcześniejszego poznania daty swej śmierci. Może tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z wyrokiem śmierci – a przecież zdarzało się i zdarza, że takie wyroki zapadały całkowicie niesłusznie – gdy chorujemy na nieuleczalną chorobę i wiemy, że nasze odejście, to tylko kwestia tygodni, może miesięcy. Prawdopodobnie bardzo trudno wyobrazić sobie taką sytuację człowiekowi, który jej nie przeżył. Co chciałbym powiedzieć najbliższym, z kim jeszcze się zobaczyć, jakie jeszcze miejsca po raz ostatni odwiedzić?

Jezus znał datę swojej śmierci. Dokładnie, co do godziny. Gdy wcześniej zdarzały się chwile, że ktoś czyhał na Jego życie, używał cudownej mocy, by ujść z rąk prześladowców. Nie dlatego, żeby się bał. Wiedział, że Jego śmierć, również data śmierci, jest częścią wypełnienia się proroctw. Dlatego czekał na ten trudny moment, na ostateczny egzamin Jego doskonałego przecież posłuszeństwa. Czy o nim rozmyślał? Czy zastanawiał się, jak to będzie boleć? Czy wyobrażał sobie, jak czuje się człowiek, choć przecież doskonały, gdy opuszczają go zależne od Boga życiowe siły? Czy wiedział, jak bardzo gorzko zabrzmi w Jego ustach wołanie Dawida: Eli, Eli, lama azawtani? Nie wiemy. Wiemy, że w noc pojmania pełen ufności mówił Ojcu: „Jeśli można, niech mnie ten kielich minie”.

I oto teraz nadszedł ten długo oczekiwany moment Jego paschy, Jego „przejścia”. W pamiętny wtorek zapada wyrok. Dopełnia go zdrada przyjaciela. Przecież Jezus o tym wszystkim dokładnie wie. Czyta serca, nawet te otoczone murami i zatrzaśnięte żelaznymi drzwiami. Pewnie się trochę boi, ale najwyraźniej to nie strach o siebie jest w tym momencie dominującym uczuciem. Jako nauczyciel, Mistrz, przygotowywał uczniów przez trzy lata na tę chwilę. Teraz nadszedł czas na decydujący egzamin. Czy go zdadzą, bez Jego widzialnej pomocy. To dla każdego nauczyciela trudny moment, gdy musi ucznia zostawić już bez pomocy i liczyć, że pierwsze zadania mu się powiodą, że lata nauki przyniosą spodziewany owoc.

A tymczasem uczniowie jeszcze jakby niepewni. Jeden zawiódł całkowicie. Inny nadmiernie pewny siebie, a przecież słaby, wszyscy śpiący. Nawet najwierniejsi przyjaciele nie wyczuwają powagi chwili i pomimo postu czuwania trudno im wytrwać w modlitwie. I Mistrz – niezrozumiany i opuszczony.... Dziś pewnie tysiące ludzi chętnie i gorliwie czuwałyby z Jezusem nie tylko przez tę jedną noc. Ale tamta jedyna i wyjątkowa noc minęła i nie da się odwrócić kolejności jej zdarzeń. Jezus umiera w samotności. Na naszych oczach! Wpatrzeni w Jego ból zapominamy czasami, że gdzieś obok nas jakiś przyjaciel i brat Mesjasza przeżywa dzisiejszej nocy podobny ból samotnego konania....

Pożegnania bywają trudne, ale żegnajmy się tak jak Jezus – z nadzieją.