Komentarz do:
Księga o rodzie - Mat. 1-2

Szabbat   26 Tiszri 5766
29 października 2005



– Rodowód (1:1-17) – Historia narodzenia (1:18-25) – Przybycie mędrców ze Wschodu (2:1-12) – Ucieczka do Egiptu (2:13-15) – Rzeź w Betlejem (2:16-18) – Powrót do Nazaretu (2:19-23) –

A myśmy się spodziewali... Przecież to w pogańskich mitologiach bogowie zstępowali złotym deszczem na swoje wybranki, by rodziły im herosów. Dlaczego w taki sposób urodzić miał się Syn Boży? Czy nie było innej, bardziej „pobożnej" metody? Czy musiał właśnie Nazaret – najgorsze z najgorszych – stać się miejscem wychowania Pomazańca? Czy może być co dobrego z Nazaretu? Dlaczego nie w Jerozolimie, w bogatej rodzinie, dlaczego nie był dostojny, bogaty, przyjmowany z honorami w pałacowej sypialni, strzeżony przez gwardię królewską, dlaczego nie doniesiono królowi: narodził się spadkobierca tronu. Dlaczego Pomazaniec nie zstąpił na obłoku odziany w krwistą szatę, uzbrojony w lśniący na niebiosach miecz? Dlaczego, dlaczego... Panie Boże, dlaczego tak doświadczasz naszą wiarę?

W mizernym rodzie, bez poklasku i blichtru pochodzenia, doceniony tylko przez znawców rodzi się Jeszua – w którymś dniu bezimiennego święta namiotów, bez daty urodzin, bez ojca... Jak Melchisedek stanie kiedyś przed ludźmi bez ludzkich argumentów, nagi wyposażony jedynie we własną krew, którą zapłaci za grzech wszystkich tych, którzy się spodziewali i którzy się nie spodziewali, którzy ciągle pytają „dlaczego" i którzy w ogóle o nic nie pytają i na nic nie czekają. Rodzi się na zbawienie ukryte w objawionym imieniu, na znak Immanuela upadku dla obu domów Izraela, według ciała i według ducha. Panie Boże, dlaczego?

Nieśmiało tylko pokorny celnik wspomaga mdłość niedowiarstwa naszego. Dawidowym rodowodem i pięcioma proroctwami. I znów pytania. Przecież Immanuel, to imię niedoszłe Izajaszowego syna, przecież Betlejem było zaiste najmniejsze, przecież z Egiptu wezwany Izrael, płacz w Rama matki Efraimowej rozlegał się już z dawien dawna po zagubionych pokoleniach, a o Nazarejczyku wspominać nawet nie warto, bo takiego słowa w Pismach całkiem odnaleźć się nie da. Rodowód? Pokoleń brakuje, liczby się nie zgadzają. Przecież...

Panie, ty ratuj niedowiarstwa naszego! Cztery babki Mesjasza wątpliwej proweniencji: Tamara co wszetecznicę udawała, Rachab nierządnica, Rut Moabitka i Uriaszowa Batszeba... Ileż wiary trzeba, by Miriam nie podejrzewać o uprawianie nierządu w domu ojca, ale pochylić czoła przed potęgą jej wiary: „Niechże mi się stanie według słowa twego". Czy do końca wiedziała, na co się zgadza. Czy wiedziała, jak będzie bolała rana, gdy duszę jej miecz przeniknie? Jakaż burza uczuć, gdy po raz blisko dwutysięczny wspomina się prawdziwy początek ksiąg, które rozwijały się od tego miejsca w obydwie strony, w przeszłość i przyszłość? A przecież jest nas dzisiaj tysiąc milionów, które mówią, że wierzą. Wtedy byli tylko oni dwoje, pasterze i mędrcy, no i Herod ze swym szaleństwem strachu o władzę, która kazała mu wierzyć nawet w niewiarygodne. Czy uwierzyłbym wtedy? Czy byłbym wśród pasterzy, mędrców? A może raczej w radzie szyderców lub w obojętnych świątecznych tłumach koczujących w kuczkach wokół świętego miasta. Nie wiem. Tyle wiem, że dzisiaj mocą ducha, wbrew wszelkiej logice, bez pytania – wierzę...