Ewangelia 26/5770

Będziesz czytał to Prawo do uszu całego Izraela!      (5 Mojż. 31:11)


EWANGELIA

Zachariasz, Łuk. 1

Powrót


Cudowne narodziny Jana Chrzciciela

A ono dzieciątko rosło, i umacniało się w duchu, i było na pustyniach aż do onego dnia, którego się okazało przed Izraelem. Łuk 1:80

Boży wybór

Zachariasz był kapłanem, a jego żona pochodziła z córek Aaronowych, czyli także z rodu kapłańskiego, ale takiego, który prawdopodobnie mógł się dodatkowo poszczycić dobrze udokumentowanym rodowodem. Musiała to być znana i ważna rodzina w Izraelu. Być może nawet bogata, choć na ten temat nic nie wiemy. Wiemy za to, że byli w podeszłym wieku. Ile mogli mieć lat? Zachariasz z pewnością nie był zgrzybiałym starcem, gdyż nie mógłby służyć w świątyni. To była dość ciężka i odpowiedzialna praca. Lewici mieli w swej służbie ograniczenie wieku do lat 50. Kapłani takiego ograniczenia nie mieli, gdyż Aaron służył nawet w wieku 120 lat. Ale to były inne czasy. Za dni Zachariasza obowiązywała zapewne granica biblijnego wieku „emerytalnego”, czyli 60 lat (3 Mojż. 27:3). Domyślamy się więc, że w takim mniej więcej wieku mógł być Zachariasz i jego żona Elżbieta. A nie mieli dzieci. Na pewno chcieli je mieć, bo w tamtych czasach wszyscy chcieli, ale pewnie stracili już nadzieję. Pamiętamy, jak Anna, matka Samuela, modliła się o dziecko. Czy Elżbieta jeszcze się modliła? Nie wiemy. Wiemy, że czuła się pohańbiona swą bezpłodnością i na pewno z tego powodu cierpiała.

Kapłan Zachariasz został wybrany do swej usługi przez losowanie. Taki był zwyczaj. W tamtych czasach w Izraelu było 7200 kapłanów podzielonych na 24 tygodniowe zmiany. Oznaczało to, że na jednej zmianie przez siedem dni służyło 300 kapłanów. Spośród nich przez losowanie wybierano siedmiu lub czternastu do codziennej zaszczytnej usługi kadzenia w miejscu świętym. Kadzono dwa razy na dzień. Jedna zmiana służyła w świątyni w sumie przez dwa tygodnie w roku. Jeśliby więc założyć, że z losowania eliminowano tych, którzy już usługiwali, oraz że kadzenie wieczorne odprawiał inny kapłan niż kadzenie poranne, to pojedynczy kapłan – jeśli był zdrowy i sprawny – otrzymywałby taki przywilej co najwyżej raz na jedenaście lat. Jeśli zaś wybierano z całej liczby 300 usługujących kapłanów, to któremuś z nich mogło się przydarzyć przez całe życie nigdy nie wejść do Miejsca Świętego przed złoty ołtarz kadzenia.

Zachariasz został wybrany przez losowanie, ale jego usługa nie była przypadkiem. To Bóg tak pokierował wszystkimi okolicznościami, by kapłan w podeszłym już wieku otrzymał swoją życiową szansę. Było to ważne nie tylko ze względu na jego „karierę zawodową”, ale także dlatego, że Bóg miał z nim do załatwienia pewną sprawę. Czemu musiało się to odbyć w świątyni? Dlaczego na rodziców zostali wybrani tak zacni ludzie, czemu byli starzy, dlaczego Bóg nie zapytał najpierw Zachariasza, czy jeszcze chce mieć dziecko?

Dobrze pamiętamy historię następnego cudownego narodzenia – narodzenia Jezusa. Ten sam anioł pofatygował się do wzgardzonego Nazaretu, do zwykłego domu, do prostej robotniczej rodziny. Wyraźnie oczekiwał też na zgodę kobiety, która była wtedy młodą dziewczyną, szykującą się do małżeństwa i macierzyństwa. A narodziny miały mieć miejsce nie w bogatym pałacu, ani nawet nie w domu, ale w podróży, przy drodze, w zagrodzie dla bydła. Tutaj zaś wszystko odbywa się inaczej. Arystokratyczny ród, starzy, dostojni rodzice, zapewne bogaty dom, który już dawno stracił nadzieję na dziedzica. Dlaczego?

Na przełomie Starego i Nowego Testamentu Bóg uchyla rąbka tajemnicy dotyczącej nowych zasad swego postępowania. Ostatni z „domu sług” rodzi się w dostojnym domu, po długim oczekiwaniu, zapowiedziany w świątyni. Pierwszy z „domu synów” przychodzi na świat w sposób nieznaczny. Jego narodziny w stajennym żłobie zwiastowane są najpierw pasterzom i pogańskim magom. Skarb nowej natury miał ukrywać się w nędznym, glinianym naczyniu. Podczas gdy stare prawdy Zakonu przemawiały jeszcze zaszczytnym językiem kapłaństwa i proroctwa. Mimo to największy z proroków miał się okazać mniejszy niż najmniejszy w królestwie niebieskim (Mat. 11:11).

Trudne są pytania o Boże wybory. Bóg losem wskazał rodzinę Zachariasza nie pytając ich o zgodę. A na co mieli się zgodzić? Owszem chcieli mieć dziecko, a Boży wybór jest zawsze wielkim zaszczytem. Ale Zachariasz był zapewne zbyt stary i za dobrze wykształcony, by nie zdawać sobie sprawy z tego, co oznacza „chodzenie w duchu Eliasza”. Było to równoznaczne z tułaczką, wygnaniem, zagrożeniem życia, więzieniem, a może nawet przedwczesną śmiercią. Duch Eliasza, to brak prywatnego życia, brak rodziny, brak potomstwa, nędzne jedzenie, ubranie i mieszkanie – brak miejsca na tym świecie. A może w tym przypadku wybór Boży oznaczał również i to, że dziecko miało szybko stracić starych rodziców i zostać na świecie samo, by wychowywać się wśród obcych ludzi na pustyni. Czyż dziwi nas zatem, że w sercu Zachariasza mogły zrodzić się wątpliwości, być może niemy wyrzut: Panie! Teraz? Czemu nie czterdzieści lat temu?

Zapewne takie same pytania nieraz zadawał sobie Abraham. Może dlatego też śmiała się jego żona Sara na wieść o tym, że zajdzie w ciążę i będzie wychowywała dziecko mając za sobą blisko sto lat życia. Zachariaszowi, tak jak Abrahamowi, Bóg kazał długo czekać na potomka. Może miał swój zaplanowany czas. Ale przecież tyle było innych zacnych a młodszych rodzin w Izraelu. Jaki problem dla Boga znaleźć młodszą matkę. Maria, matka Jezusa, była na przykład młodziutka. Bóg najwyraźniej życzył sobie, aby największy z proroków urodził się starym rodzicom i już jako dziecko pozostał na świecie po ich śmierci sam. Bóg chciał, aby wychował się na pustyni i umarł młodo, w wieku około trzydziestu lat, ścięty dla kobiecego kaprysu. Może nie chciał, by rodzice patrzyli na jego śmierć. A może chodziło i o to, by oczekiwanie wzmacniało wiarę, by pokazywało, jak bardzo Bóg jest cierpliwy, czekając na nasze dobre decyzje. Bóg chciał, by było tak, a nie inaczej. Trudne są pytania o Boże wybory.

Być może ludzie wybrani do trudnych zadań nie zadają sobie takich pytań: Dlaczego ja, dlaczego muszę wyrzec się prywatnego życia, czemu muszę cierpieć, dlaczego mam młodo umierać. Może nie mają wątpliwości. Może Jan nie miał do Boga pretensji, że bez pytania pozbawił go prywatnego życia, że nie dał mu możliwości ucieszenia się stworzoną przez Niego doczesnością. Bóg wybrał go z łona matki, napełniając go duchem świętym, nie zapytawszy nikogo o zdanie. Ma moc „garncarz nad gliną, żeby z tejże gliny uczynił jedno naczynie ku uczciwości, a drugie ku zelżywości” (Rzym. 9:21). Jan z przekonaniem wykonał swą zaszczytną misję. W sumie miał przecież wybór, bo mógł jeszcze wycofać się jako dorosły człowiek. Ale nie zrobił tego. Został największym z proroków. Wyrzekł się prywatnego życia, przyjemności i wygody. Cierpiał i umarł męczeńską śmiercią. Czy zawsze taka jest cena Bożego wyboru do pełnienia Jego specjalnych misji?

Tevye ze „Skrzypka na dachu”, gdy oprócz innych kłopotów jeszcze mu koń okulał, tak rozmawiał z Bogiem: „Wiem, wiem, jesteśmy narodem wybranym, ale czy nie mógłbyś na jakiś czas wybrać sobie kogoś innego?” Niewielu z nas nosi w sobie takie poczucie szczególnego wyboru do pełnienia jakiejś konkretnej Bożej misji. Mimo to czujemy się wybrani. Czasami jednak zaskakuje nas to, że Boży wybór pada właśnie na nas, że dzieje się to niekiedy tak późno, że jako wybrańcy musimy się czegoś wyrzekać, że czasami musimy pocierpieć. Kiedy zaczyna się nam wydawać dziwnym ten ogień, który na nas przychodzi, pomyślmy o Abrahamie, o Izraelu, o Tevye, a także o starym kapłanie Zachariaszu, którego syna Bóg wybrał na proroka mającego chodzić w duchu Eliasza.

Utrata mowy

Trudno powiedzieć, czy Zachariasz zdążył o tym wszystkim pomyśleć w czasie krótkiego spotkania z Gabrielem, który opowiadał mu o mających niebawem nastąpić narodzinach jego syna? Wiemy tylko, że się przestraszył. Zapewne najbardziej tego, że zobaczył kogoś w miejscu, gdzie nie spodziewał się zobaczyć nikogo. Każdy by się przestraszył. Ale musiała być w sercu starego kapłana jakaś gorycz, jakaś wątpliwość, skoro niezbyt ufnie zapytał: „Po czymże to poznam?” I znów, czy dziwi nas to pytanie? Przecież niejeden bohater biblijnych historii prosił Boga o znak i otrzymał go bez nagany. Widocznie w pytaniu Zachariasza zabrzmiała jakaś wątpliwość i dlatego Gabriel skazał ojca największego z proroków na dziewięć miesięcy milczenia.

Niemy prorok to zjawisko znane z historii Bożego objawienia. Ezechiel, autor wspaniałej księgi proroczej, był niemy przez 7 lat (5.04.05-5.10.12 – Ezech. 1:1-2; Ezech. 3:26; Ezech. 33:21-22). Bóg otwierał jego usta tylko wtedy, gdy miał coś do przekazania ludowi. Słowa zawarte w mowach między 1 a 33 rozdziałem jego księgi można przeczytać w ciągu kilku godzin, tymczasem w 7 latach jest ponad 60 tysięcy godzin! Pamiętamy też Ijoba, który w pewnym momencie rozmyślań nad swoim cierpieniem wypowiada dramatyczne słowa: „Cóż ci mam odpowiedzieć? Rękę moją włożę na usta moje” (Ijoba 39:37). Czasami milczenie bywa wymowniejsze od słów. Ezechiel na przykład przekazywał liczne proroctwa przez gesty, czynności, zachowania. Również Zachariasz przez znaki pokazywał, że miał widzenie. Musiał też jakoś przekazać Elżbiecie wiadomość o tym, że będą mieli syna, że trzeba będzie go nazwać wbrew rodzinnej tradycji Johanan, czyli „Pan się zmiłował”. Ale poza tym starzec przez te dziewięć miesięcy milczał.

Brak wiary skutkuje milczeniem. Gdy nie jesteśmy czegoś pewni, staramy się na ten temat nie wypowiadać. To bardzo słuszna zasada. Problem z tym, że tego, co mówi Bóg, powinniśmy być pewni. Łatwo powiedzieć! Skąd jednak wiedzieć, co i kiedy mówi Bóg. Gdybyśmy na przykład w czasie wieczornej modlitwy usłyszeli jakieś słowa: zrób to i to, czy od razu uznalibyśmy taki głos za Boże poselstwo? Czy nie pomyślelibyśmy raczej, że coś niedobrego dzieje się z naszymi zmysłami? Ale któż z nas słyszał kiedyś jakiś cudowny głos czy widział anioła? Możemy jednak sprawdzić naszą wiarę jeszcze inaczej.

Mówimy czasami, że jesteśmy przekonani do pewnych biblijnych prawd. Wyczytaliśmy je z Pisma Świętego, zapoznaliśmy się z komentarzami, zrozumieliśmy, przyjęliśmy. Ale w rozmowach na ten temat mimo wszystko milczymy. Nie głosimy tych prawd ludziom, którzy ich jeszcze nie poznali lub nawet otwarcie je zwalczają. Czy to nie oznacza, że nasza wiara jest wątpliwa? Gdy w 1876 roku Charles T. Russell dowiedział się od Barboura i Patona, że za dwa lata kościół zostanie zabrany, zostawił wszystko, czym się zajmował, i przez dwa lata objeżdżał całą Amerykę, by głosić chrześcijanom ostatnią szansę nawrócenia się. Nie milczał, gdyż wierzył. Dwa lata później okazało się jednak, że kościół nie został zabrany. Barbour się zniechęcił, zajął się innymi sprawami, a Ch. T. Russell rozważył sprawę, uwierzył inaczej i znów nie milczał. Milczenie w sprawach wiary jest dowodem wątpliwości. Mamy prawo mieć wątpliwości. Jeśli jednak całkiem i zawsze milczymy, to znaczy, że w nic nie wierzymy.

Zachariasz milczał przez ponad dziewięć miesięcy, ale gdy Bóg sprawił cud i przemówił, to jego pierwszymi słowami było publiczne uwielbienie Boga: „Błogosławiony niech będzie Pan, Bóg Izraelski” (Łuk. 1:68) – Baruch Adonaj, Elohej Israel! Nam również może się coś podobnego przydarzyć. Czasami mamy potrzebę duchowego milczenia, gdyż nie bardzo jesteśmy pewni swych przekonań. Bóg może jednak sprawić cud, że przemówimy. A wtedy niechaj pierwszymi słowami naszych ust będzie głośne i publiczne wielbienie Boga, choćby tylko przed rodziną i sąsiadami.

Nadanie imienia

Usta Zachariasza otwarły się wtedy, gdy na tabliczce napisał dwa hebrajskie słowa: „Johanan Szemo”, czyli: „Pan się zmiłował – [będzie] imię jego”. Hebrajskie imię Johanan tłumaczy się na nasze języki: „Pan się zmiłował”. Już wcześniej podobne słowa wypowiedzieli krewni i sąsiedzi Elżbiety. Czytamy bowiem: „Gdy (…) usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem” (Łuk. 1:58). Jednak dziecko chcieli nazwać imieniem Zachariasz, bo tak nazywał się jego ojciec. Zachariasz (Strong 2148) znaczy: „Pan pamięta”. To także piękne imię. Największy z proroków miał jednak nazywać się inaczej: Johanan syn Zachariasza, czyli „Pan się zmiłował, bo Pan pamięta”.

W naszej europejskiej kulturze nie przykłada się zbyt wielkiej wagi do znaczenia imion. Imię jest po prostu nazwą człowieka. Czasami kojarzy nam się z jakimś znanym człowiekiem, innym razem podoba nam się po prostu samo brzmienie. Mało kto zastanawia się nad oryginalnym znaczeniem nadawanego dziecku imienia. Stosowane w naszej kulturze imiona przeważnie wywodzą się z obcych języków i nie kojarzą się bezpośrednio ze swymi pierwotnymi znaczeniami. Mimo tej kulturowej zmiany warto pamiętać o biblijnych zwyczajach w zakresie nadawania imion. W rozważanym przez nas przypadku imię dla dziecka zostało wybrane przez Boga i zapewne miało również wyrażać pewne symboliczne treści: Bóg nie zapomniał, Bóg się zmiłował. Zmiłował się nad Elżbietą, aby ludzie nie mówili, że to On ją pokarał bezpłodnością. Zmiłował się nad narodem Izraela, który tak długo oczekiwał na obiecanego anioła torującego drogę przez Pańskim obliczem (Mal. 3:1). Zmiłował się także i nad nami, zamykając drogę potępienia z uczynków a otwierając wąską ścieżkę usprawiedliwienia z wiary, wiodącą wprost do świątyni przez zasłonę Ciała Jezusa.

Być może również i my możemy w taki właśnie sposób wyrażać pewne prawdy i zasady poprzez nadawanie swoim dzieciom znaczących imion. Niedawno w naszym zborze urodził się mały Dawid, czyli „umiłowany”. I jest on rzeczywiście ulubieńcem swoich rodziców, całej rodziny, a także zgromadzenia. W tym samym czasie w pewnej zaprzyjaźnionej rodzinie w Polsce urodził się Nikodem, czyli „zwycięski lud”. Jakże pięknie jest, gdy mamy w życiu możliwość świadomego realizowania treści własnego imienia. Moje imię, Daniel, oznacza „moim sędzią jest Bóg”. To daje z jednej strony poczucie wolności, gdyż ludzie nie mają prawa mnie osądzać, ale też z drugiej – bojaźni, gdyż moje postępowanie jest osądzane przez samego Boga.

Ciekawe, co Jan Zanurzyciel, czyli Johanan HaMetabel, myślał o znaczeniu swego imienia, gdy widział tłumy ciągnące do chrztu w Jordanie. Zapewne przez te kilka krótkich miesięcy wielkiej popularności swej misji, gdy „wychodziło do niego Jeruzalem i wszystka Judzka ziemia i wszystka kraina około Jordanu” (Mat. 3:5), z radością obserwował, jak „Pan się zmiłował” nad swoim ludem. Z drugiej jednak strony czekał też może Bożego zmiłowania w Herodowym więzieniu. Ale się nie doczekał. Czy jego męczeńska śmierć też była Bożym zmiłowaniem? Być może tak. Bóg, który zna koniec na początku, umie podejmować nawet tak drastyczne decyzje. A nam ludziom, dla których przyszłość jest jak zwinięta część zwoju życia, pozostaje tylko ufać – nawet wtedy, gdy trudno jest nam zrozumieć kryteria dokonywanych przez Boga wyborów.

Anioł zaś, który objawił Zachariaszowi imię jego syna, sam nazywał się Gabriel. Był on jednym z dwóch znanych z imienia biblijnych aniołów. Drugi to Michał, po hebr. Michael (Strong 4317), czyli „któż jak Bóg”. Gabriel (Strong 1403) znaczy zaś „mąż Boży”, gdzie mąż oznacza mężną istotę. Ów Boży mocarz wiele lat wcześniej ukazywał się także prorokowi Danielowi, wyjaśniając mu znaczenie Bożych objawień. W jednym z owych ukazań odnotowana została nawet pora takiego spotkania. Czytamy (Dan. 9:21): „Oto mąż on Gabryjel, (…) prędko lecąc dotknął się mnie czasu ofiary wieczornej” . Być może również rozważane spotkanie Zachariasza z Gabrielem miało miejsce o tej samej porze. Dodatkowo czytamy też, że Gabriel ukazał się:

Po prawej stronie ołtarza.

Zapewne i ten szczegół naszej historii ma jakieś znaczenie. Prawa strona w Biblii oznacza prawość, czyli uczciwość oraz sprawiedliwość, a także moc, gdyż prawa ręka jest silniejsza i sprawniejsza w działaniu od lewej. Serce mądrego człowieka znajduje się – wbrew anatomii – po prawej stronie (Kazn. 10:2), czyli po stronie sprawiedliwości i prawdy. Cheruby z Ezechielowej wizji Bożej chwały miały po prawej stronie lwią twarz – wyobrażenie sprawiedliwości lub mocy. Prawica Boża to w Biblii symbol wszechmocnej skuteczności Bożego działania.

W Miejscu Świętym w Przybytku, tam gdzie Zachariasz składał ofiarę kadzenia, z przodu na wprost wejścia znajdował się złoty ołtarz, po jego lewej stronie był świecznik, a po prawej – stół z chlebami pokładnymi. Jeśli więc Gabriel ukazał się po prawej stronie złotego ołtarza, to było to miejsce między ołtarzem a stołem chlebów pokładnych. Ofiara kadzenia składana na złotym ołtarzu jest symbolem modlitw: „Niech będzie przyjemna modlitwa moja, jako kadzidło przed obliczem twoim” (Psalm 141:2). Również na chlebach pokładnych – symbolizujących duchowy pokarm Słowa Bożego – znajdowało się kadzidło (3 Mojż. 24:7). Było ono spalane na ofiarę, gdy w sabat zmieniano chleby na stole.

W duchowym znaczeniu anioł objawiający Bożą wolę ukazuje się między ołtarzem codziennej modlitwy a tygodniowym stołem Słowa Bożego w społecznym zgromadzeniu. Ukazuje się on po stronie prawdy, sprawiedliwości, a jest to dla nas źródłem mocy. Nawet jeśli w naszych modlitwach i badaniach nie zauważamy cudownych, duchowych istot, to przecież posłańcy Boga oznajmiają nam Jego wyroki. Chcąc je poznać, trzeba codziennie modlić się na osobności i co tydzień rozważać Boże Słowo w społeczności zgromadzenia świętych. Między ołtarzem osobistej modlitwy a społecznym stołem Słowa Bożego ukazują się posłańcy Bożej woli.

Na zakończenie powtórzmy cztery najważniejsze lekcje płynące z historii zwiastowania i cudownego narodzenia się Jana Chrzciciela. (1) Boży wybór jest zaszczytem, nawet jeśli oznacza konieczność samozaparcia, wyrzeczenia się doczesnych przyjemności oraz cierpienia. Pełnijmy nasze misje, choćby nawet najskromniejsze, bez narzekania w przekonaniu, że drogi Boże są najwspanialsze, nawet jeśli teraz nie zawsze umiemy je dobrze zrozumieć. (2) Zamknięte usta są najczęściej dowodem braku wiary. Jeśli poznaliśmy Boże tajemnice, to uwierzmy w nie, uchwyćmy się ich mocno i zwiastujmy je tym, którzy też chcieliby je poznać – w zgromadzeniu wiernych i poza nim. (3) Imię, jakie nadali nam rodzice, może ujawniać cząstkę Bożej prawdy o naszym życiu. Ale nade wszystko starajmy się odkryć znaczenie naszego nowego imienia, które zapisane zostało przez Boga w niebie w dniu naszego ofiarowania. (4) Aniołowie Boży ukazują się po prawej stronie prawdy i sprawiedliwości, między ołtarzem codziennej, osobistej modlitwy a społecznym stołem Słowa Bożego. Módlmy się więc i rano, i wieczorem, a nie zaniedbujmy społecznego zgromadzenia dla karmienia się Bożym Słowem, gdyż tam posłańcy Boga objawiają Jego wyroki.

Wykład wygłoszony 13 września 2009 w Vigy (Francja)