Pogrzeb Janiny Fietz (26.12.1917 – 8.03.2008), Ditzingen, 12 marca 2008Mowa pogrzebowaZobacz zdjęcia z pogrzebuSpotykamy się tutaj na miejscu, na którym nikt tak naprawdę nie lubi się znaleźć. Pomimo całego postępu nauki, rozwoju psychologii, pomimo powszechnego niemal przyjęcia teorii ewolucji, wedle której śmierć miałaby rzekomo być naturalnym elementem rozwoju życia – nie przyzwyczailiśmy się do zjawiska śmierci. Nie zaakceptowaliśmy go. Śmierć była, jest i pozostanie dramatem i tragedią, smutnym finałem tej odrobiny życia, jakiego dane jest nam zakosztować na tej ziemi. I choćby było to życie najdłuższe i najpiękniejsze, nigdy nie powiemy śmierci, że jest już oczekiwanym gościem. Śmierć nigdy nie jest naturalna. Nawet jeśli jesteśmy starzy, nawet bardzo schorowani buntujemy się, nie chcemy odchodzić. A jeśli czasami chcielibyśmy, to zawsze ktoś będzie po nas płakał. Zawsze dla kogoś śmierć będzie smutkiem, dramatem i tragedią. Bo śmierć nie jest dziełem Bożym. Jest owszem Bożą karą za ludzkie grzechy, ale nie jest wiecznym elementem Jego wspaniałego zamierzenia. Gdy pierwszy człowiek Adam okazał nieposłuszeństwo względem Bożego Prawa, usłyszał twarde słowa wyroku, który do dzisiaj rozbrzmiewa po całej ziemi: „W pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba, aż się nawrócisz do ziemi, gdyżeś z niej wzięty; boś proch, i w proch się obrócisz” (1 Mojż. 3:19). I dlatego nie jesteśmy w tym smutnym miejscu sami i jedyni. Na całym świecie tysiące, miliony ludzi stoją w tej chwili nad otwartymi mogiłami. Tak jak my żegnają swoich bliskich, płaczą i być może tak samo jak my pytają: Dlaczego? Dlaczego Bóg pozwolił, by śmierć zmieniła Ziemię w jedną wielką mogiłę? Owo bolesne pytanie „dlaczego” nigdy pewnie nie znajdzie w nabrzmiałym smutkiem sercu należytej odpowiedzi. Tak jak Marta i Maria po śmierci ich ukochanego brata Łazarza czyniły Jezusowi wyrzuty: „Panie! byś tu był, nie umarłby był brat mój” (Jan 11:21,32), tak i my wierzący, wołamy czasami: Panie dlaczego pozwoliłeś, aby odeszła nasza ukochana siostra, nasza droga matka, nasza niezastąpiona babcia? Panie, gdybyś tu był... A przecież Jezus jest tutaj, między nami. On jest i sprawia, że choć ludzie umierają, to przecież znowu żyć będą. Jakże wdzięczni Mu jesteśmy, że zmienił wyrok wiecznej śmierci na Adama i wszystkich jego potomków w spokojny sen oczekiwania na zmartwychwstanie: „Albowiem zapłata za grzech jest śmierć; ale dar z łaski Bożej jest żywot wieczny, w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” – napisze Apostoł Paweł w liście do Rzymian (Rzym. 6:23). Bóg i Jego Syn Jezus nie pozostawiają nas bez nadziei. Nie każą nam żegnać się z naszymi bliskimi na zawsze. Dlatego też nie mówimy naszej siostrze Janinie „żegnaj”, „odpoczywaj na wieki”. Mówimy jej „do widzenia”. Przez łzy widzimy zamazaną smutkiem, ale jakże wspaniałą perspektywę radosnego spotkania w nieograniczonej żadną chorobą i troską wieczności. A Jezus wzmacnia tę naszą wiarę potężnymi słowami nad grobem Łazarza: „Łazarzu! wynijdź sam! I wyszedł ten, który był umarł.” (Jan 11:43-44). I choć nie oczekujemy dzisiaj, by Jezus stanął nad trumną naszej siostry Janiny i przywrócił nam tę, którą na chwilę straciliśmy, wierzymy jednak, że uczyni to w niedalekiej przyszłości. Jezus zapewnia nas, którzy płaczemy nad tą i nad tysiącami innych trumien, Jezus ogłasza nad grobami wszystkich ludzi: „Idzie godzina i teraz jest, gdy umarli usłyszą głos Syna Bożego, a którzy usłyszą, żyć będą” (Jan 5:32). Oto wspaniała perspektywa, której nie chcemy zapomnieć w tej smutnej chwili. Oto wspaniała nadzieja, którą przez całe życie cieszyła się nasza ukochana siostra Janina. Mówię o niej „siostra”. Była ode mnie ponad 40 lat starsza. To całe pokolenie. Mogła być moją matką, babcią nawet, ale była mi starszą siostrą. Przez 15 ostatnich lat swego życia stała się dla mnie i mojej rodziny wspaniałą przyjaciółką, u której zawsze można było zasięgnąć rady, doznać pociechy, otrzymać pomoc i wiele, bardzo wiele się od niej uczyć. Choć nie ukończyła ani jednej klasy żadnej szkoły, sama na Biblii i innej religijnej literaturze nauczyła się czytać, była jedną z najmądrzejszych osób, które spotkałem. Wykształcenie zdobywała w dwóch najwyższych uczelniach: Bożej Akademii Chrystusowej Umiejętności i Trudnej Szkole Życia A cóż to było za życie... Urodziła się w Polsce 26 grudnia 1917 roku, krótko po bolszewickiej rewolucji, miesiąc po ogłoszeniu w Anglii deklaracji Balfoura i wyzwoleniu Jerozolimy z rąk Turków. Ja mam blisko 50 lat, ale dla mnie to historia, której uczyłem się z podręczników. A ona urodziła się jeszcze w tamtych czasach i przeszła prawie całą drogę europejskich doświadczeń na własnych nogach. Odczuła postępy i upadki naszej europejskiej cywilizacji na własnej skórze. Cóż to za żywe świadectwo historii! Dom rodziców siostry Janiny był domem wierzącym. Najpierw ewangelickim, a krótko po jej narodzeniu stał się domem jednych z pierwszych badaczy Pisma Świętego w Polsce. W domu jej rodziców czytało się Biblię, modliło się i wierzyło się Bogu. Tego nauczyła się jeszcze jako dziecko, a jako młoda 17-letnia osoba okazała swoje oddanie Bogu przez chrzest zanurzenia w wodzie. Od tamtego dnia w 1934 roku do zeszłego tygodnia, przez prawie 74 lata nie odstąpiła Boga ani na chwilę. A wiele mamy dowodów na to, że i Bóg jej nigdy nie opuścił. Jej życie było jedną wielką wędrówką. Szczęśliwe lata stabilnego dzieciństwa i młodości zakończyły się brutalnie w 1939 roku, gdy Niemcy na spółkę ze stalinowskim Związkiem Radzieckim podzielili między siebie terytoria Polski. Wioska, w której mieszkała Janina znalazła się po stronie rosyjskiej. Gdy dwa lata później, w 1941 roku, Hitler ruszył na Rosję, dał nacjonalistom ukraińskim władzę, z której natychmiast skorzystali, by przepędzić ze swoich ziem wszystkich Polaków, Niemców i każdego, kogo nie uważali za swojego. Wioska została spalona, a rodzina Rylów ledwo uszła z życiem. W nocnym ubraniu przeprawili się przez rzekę na stronę administrowaną przez Niemców, gdzie otrzymali pomoc i zostali skierowani w głąb Niemiec. Najpierw do polskiego Poznania, a potem w okolice Lipska. W czasie tej wędrówki Janina poślubiła swojego męża wdowca, przyjęła jak swoją jego córkę, Friedę, a w okolicach Lipska urodziła się ich wspólna córka Henryka. Lecz i tutaj nie dane im było zaznać spokoju. Przy końcu wojny w okolice te znów dociera armia rosyjska. Rodzina podejmuje decyzję o powrocie do rodzinnej wioski, która po wojnie zostaje włączona do terytoriów Związku Radzieckiego. Był to okres brutalnych wysiedleń. Cała rodzina została wywieziona na Syberię. Mężczyźni – mąż i ojciec do łagru, a kobiety z dziećmi zapakowano w pociąg i wysadzono w okolicach Nowosybirska, gdzie Janinę z dwójką dzieci, w tym półtoraroczną obecną tu Henryką, osadzono w baraku, w którym w zimie temperatura czasami nie wychodziła powyżej zera. Po dwudziestu latach niewolniczej pracy na Syberii Janinie wraz z rodziną udaje się przesiedlić do cieplejszej i nieco bardziej przyjaznej Kirgizji. Ale i tam nie dane im było spokojnie dokończyć żywota. Po rozpadzie Związku Radzieckiego i na tamte tereny zawitało wojenne zamieszanie. Nacjonaliści kirgiscy zaczęli krzywo patrzeć na europejskich przybyszów. Tak więc pozostała jeszcze przy życiu rodzina, wraz z 75-letnią wtedy Janiną, podejmuje trudną decyzję o emigracji do Niemiec, gdzie znajduje się już inna część ich rodziny. W ten sposób w 1993 roku Janina wraz z córką, zięciem oraz dwoma wnuczkami przybywa w okolice Stuttgartu, gdzie miałem ich przyjemność poznać i obserwować z bliska ich nowe zmagania z kolejną obczyzną. Trzy razy wszystko straciłam – powtarzała czasami siostra Janina – dom rodzinny spalili Ukraińcy, domek na Syberii zostawiłam, by przenieść się do Kirgizji, zaś po sprzedaży całego kirgiskiego dobytku pieniędzy nie starczyło nawet na bilety do Niemiec. Dodawała jednak zaraz: Ale przecież i tak dostałam wszystko z powrotem. Dane jej było doczekać, że obydwie wnuczki wyszły za mąż i urodziły dzieci. Dane jej było na koniec nawet zamieszkać we własnym domu jednej z nich, przy rodzinie Jany i Saszy, tak jak bardzo tego pragnęła. Bóg też sprawił, że odnalazła tutaj w Niemczech społeczność religijną podobną do tej, którą utraciła w latach młodości. Było to źródłem jej wielkiej radości, gdyż była osobą kochającą Boga, Jego Słowo i społeczność wierzących. Mogę osobiście zaświadczyć, z jaką pasją w ostatnich piętnastu latach jej życia czytała i słuchała Słowo Boże, jak chętnie uczyła się tego, czego została pozbawiona na długie 50 lat tułaczki. Oto w wielkim skrócie zarys życia człowieka, który może być wspaniałym przykładem dla nas żyjących w wygodzie i spokoju. Jakże trudno nam, niebiednym przecież, przychodzi podzielić się swoim nadmiarem z biedniejszymi od nas bliźnimi. Ale podzielić się jednym kawałkiem chleba z inną matką, gdy ma się samemu dwoje dzieci do wykarmienia, oddać komuś drugą sukienkę, kiedy pozostaje się tylko w tym, co się ma na sobie – to bohaterstwo! Jakże trudno jest wierzyć w Boga i ufać Mu w naszym dobrobycie i wygodzie, gdzie możemy bez ograniczeń spotykać się, czytać i studiować, co tylko zapragniemy. Ale nie stracić wiary w miejscu, gdzie czytanie Biblii, wyznanie wiary w Boga, spotykanie się z innymi wierzącymi grozi grzywną, więzieniem, a może nawet śmiercią – to bohaterstwo! Jakże trudno jest nam czasami wybaczyć drobne przewinienia naszych bliźnich. Ale wybaczyć komuś 50 lat tułaczki, więzienia, niewolniczej pracy, strachu o życie, wybaczyć komuś, że podeptał naszą ludzką godność – to jest bohaterstwo! Nasza siostra Janina była bohaterką. Była skromną, cichą, niewielką osóbką, ale była wielkim Człowiekiem. I choć dzisiaj żadna stacja telewizyjna ani radiowa nie poda wiadomości o jej śmierci, choć nie napiszą o tym gazety, to ja mimo wszystko mówię Wam, że odszedł od nas wielki człowiek, którego imię zapisane jest i w ludzkich sercach, i w niebie złotymi zgłoskami. Ktoś kiedyś na pewnej bramie cmentarnej napisał słowa: „Tutaj umarli uczą żywych”. I rzeczywiście jest to może jedyne takie miejsce na świecie, gdzie umarli mają przywilej nas czegoś nauczyć. Żegnając naszą ukochaną siostrę uczymy się nie tylko z jej zamkniętej już księgi życia, bo tego uczyliśmy się także i to z większą przyjemnością, gdy czasem z uśmiechem, czasem ze łzami w oczach godzinami opowiadała nam swoje przeżycia, ale teraz uczymy się także z jej śmierci. Uczymy się umierania z wiarą, odchodzenia w przekonaniu, że nic nikomu nie jesteśmy winni. Aby tak umrzeć, trzeba też tak żyć. Trzeba każdego wieczora móc z przekonaniem wypowiedzieć słowa modlitwy: Odpuść mi moje długi, tak jak ja odpuściłem długi i przewinienia moim dłużnikom. A czasami wydaje nam się, że jesteśmy młodzi, zdrowi i wystarczająco bogaci, by móc zapłacić sobie za operacje kosmetyczne i najlepszych lekarzy. Możemy otoczyć nasze domy najwyższymi murami, możemy zaryglować drzwi najnowocześniejszymi zamkami szyfrowymi, założyć systemy alarmowe i spuścić psy, a i tak pewnego dnia przyjdzie czterech panów w czerni, którzy i nas tutaj, na to miejsce przyniosą. I dlatego warto tak żyć, by móc godnie umrzeć. Takie życie, które pozwoli nam godnie umrzeć, składa się po pierwsze z dobrych uczynków. Pozostawiamy wtedy po sobie miłe wspomnienia, dobre uczucia. Nawet ludzka pamięć potrafi zapewnić niektórym ludziom wieczność. Jestem przekonany, że takie właśnie wdzięczne miejsce w tysiącach ludzkich serc i umysłów zaskarbiła sobie swym życiem nasza kochana siostra Janina. Ale życie, które pozwala na godne umieranie, to przede wszystkim wiara w Boga, który owszem ma moc zatracić człowieka, który karze go za grzechy, ale który także ma także moc przywrócić go do życia. I choćby zapomnieli o nas wszyscy ludzie, to Bóg nie zapomni. W Jego Księgach zapisany jest każdy nasz dzień, każdy uczynek, każde słowo i myśl. Zapisany jest kształt każdej najdrobniejszej nawet części naszego ciała. On też zapewnił wielką ofiarę miłości, dał swego umiłowanego Syna, by wszyscy ludzie mogli mieć życie i zbawienie: „Albowiem to jest rzecz dobra i przyjemna przed Bogiem, zbawicielem naszym, który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i ku znajomości prawdy przyszli. Boć jeden jest Bóg, jeden także pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który dał samego siebie na okup za wszystkich” – 1 Tym. 2:3-6. Taką wiarę miała siostra Janina. Wierzyła nie tylko w swoje zbawienie i zmartwychwstanie, ale także w zmartwychwstanie wszystkich ludzi – sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Wierzyła tak, bo nauczyła się tego od Pawła apostoła, który wyznał przed rzymskim namiestnikiem: „Mam też w Bogu nadzieję, (...) że nastąpi zmartwychwstanie sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Dzieje Ap. 24:15). Wierzyła, że sprawiedliwi, zgodnie z oświadczeniem Jezusa, powstaną do życia: „Przyjdzie godzina, w którą wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos jego i pójdą ci, którzy dobrze czynili, na powstanie żywota; ale ci, którzy źle czynili, na powstanie sądu” – Jan 5:28-29. Wierzyła też, że niesprawiedliwi po zmartwychwstaniu staną na sądzie, ale nie po to, by zostać potępieni za uczynki, które najczęściej popełnili w nieświadomości. Zostaną poprowadzeni do znajomości Prawdy przez takich może właśnie ludzi, jak siostra Janina. Bo chce Bóg, aby wszyscy ludzie byli najpierw zbawieni a potem przyszli do znajomości prawdy. Siostra Janina mówiła czasami ze swego dobrego serca, że nie może sobie wyobrazić, by ktoś, kto zostanie wzbudzony z grobu, miał odrzucić znajomość Prawdy, która zapewni mu życie i radość w Jezusie. Dodawała nawet czasami z uśmiechem, że może i Szatan się jeszcze na koniec nawróci, gdy po tysiącu lat zostanie wypuszczony z czeluści i zobaczy wspaniałą chwałę Bożego Królestwa. Tak wspaniała była wiara naszej siostry Janiny, choć o sobie skromnie mówiła, że zadowoli się każdym najniższym nawet miejscem w Bożym Królestwie. Często powtarzała, że chciałaby się znaleźć choćby tylko w progu świątyni, żeby tam cicho usiąść u stóp Bożej chwały i słuchać wiecznych pieśni radości. I jesteśmy w pełni przekonani, że takie właśnie miejsce znalazła. Nie tylko w naszej pamięci, ale nade wszystko w Barankowych Księgach Żywota. Do widzenia, siostro Janino, do zobaczenia w Bożej świątyni wiecznej chwały. Dobry Boże, ukochany Niebiański Ojcze! Daniel Kaleta |