Na okoliczność ślubu, 2004

O jakożeś piękna!

„O jakożeś piękna, i jako wdzięczna, o miłości przerozkoszna!” Pieśń Sal. 7:6

Jeśli są na świecie jakieś wartości stałe i uznawane przez prawie wszystkich ludzi wszystkich czasów i wszystkich cywilizacji, to są nimi z pewnością małżeństwo, rodzina i rodzicielstwo.

Nie ma nic piękniejszego pod słońcem, niż przyglądanie się narodzinom miłości. „O jakożeś piękna, i jako wdzięczna, o miłości przerozkoszna!” pisał w swej pieśni miłosnej Salomon, wielki znawca miłości, wielki miłośnik kobiet i małżeństwa. Pisał te słowa około trzy tysiące lat temu. Trzy tysiące lat, czy umiemy to sobie wyobrazić? Dzisiaj, po trzech tysiącach lat z taką samą przyjemnością przytaczamy słowa mędrca. Wczuwając się w zachwyt Salomona z radością patrzymy na piękną, młodą i zgrabną oblubienicę, na przystojnego, urodziwego i szlachetnego oblubieńca i cieszymy się ich uczuciem, które w kwiecie ich najpiękniejszego wieku zapala w ich sercach swój święty ogień.

„O jakożeś ty piękna i jako wdzięczna, o miłości przerozkoszna”, miłości, która dzisiaj bierzesz swój radosny początek w sercach tych dwojga pięknych, młodych ludzi... Początek? Jakże to, dziwicie się zapewne? Przecież miłość nasza – myślicie – zrodziła się już kilka lat temu. Pielęgnowaliśmy ją, nosiliśmy na rękach, przyciskaliśmy ją do serca, głaskaliśmy i obejmowaliśmy, a dzisiaj przynosi swój pierwszy owoc. Uroczystość, w której bierzemy udział jest przecież wynikiem kilkuletniego pielęgnowania i pieszczenia miłości.

A ja mimo to powtórzę: Wasza miłość tak naprawdę dopiero dzisiaj się zaczyna. Wasz ślub małżeński jest owszem zwieńczeniem pewnego okresu rodzenia się tego najpiękniejszego z uczuć. Jak dziecko, które przez dziewięć miesięcy rozwija się w skrytości matczynego łona, tak wzrastała wasza miłość – w tajemnicy. Oczekiwana, ale jakby skrywana. Od dzisiaj miłość wasza weźmie pierwszy prawdziwy oddech swobody, wyda pierwszy okrzyk rozkoszy. Zawiniecie ją w powijaki i poniesiecie przez pierwsze najtrudniejsze lata, aby wyrosła na piękne dojrzałe uczucie, uczucie, które po kilku, kilkunastu latach nie będzie już może cieszyć ciała ekstatycznymi porywami, ale osadzone głęboko w sercu będzie radością ludzi, ozdobą ziemi i chwałą Boga.

Ale przyjrzyjmy się temu bliżej i od początku. Jeszcze zanim nastał początek, Bóg był sam. Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię, a gdy stworzony przez Niego świat zazielenił się wiosną, gdy ziemia była już gotowa na przyjęcie swych pierwszych mieszkańców, Pan Bóg stworzył człowieka. „Na wyobrażenie swoje; na wyobrażenie Boże stworzył go; mężczyznę i niewiastę stworzył je.” (1 Mojż. 1:27). Bóg, który znał gorzki smak samotności i rozkosz miłości, zanim jeszcze zaistniała samotność i miłość, stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, stworzył ich dwoje, aby uczyli się rozwijać między sobą uczucia, które staną się dla nich wzorem miłości do Ojca-Stworzyciela. Pan Bóg zapewnił człowiekowi towarzystwo, ale nie stworzył w oddzielnych procesach dwojga oddzielnych ludzi, ale jednego stworzonego człowieka podzielił na dwoje.

„Rzekł też Pan Bóg: Niedobrze być człowiekowi samemu; uczynię mu pomoc, która by była przy nim” (1 Mojż. 2:18). „Tedy przypuścił Pan Bóg twardy sen na Adama, i zasnął; i wyjął jedno żebro jego, i napełnił ciałem zamiast niego.” (1 Mojż. 2:21). Niektórzy złośliwi przedstawiciele męskiej połowy ludzkości komentując to miejsce mówią, że mężczyzna musi zapaść w twardy sen, może nawet zostać znieczulony, by się ożenić. Nie jest to zapewne do końca prawidłowy sposób egzegezy tego wersetu, tym niemniej przyznać musimy, że ów twardy sen Adama, a właściwie „znieczulenie-Tardema”, jak nazywa go hebrajska Biblia, odzwierciedla stan, w jaki często popadają młodzi ludzie zanim staną się jednym ciałem. Zapatrzeni w siebie bez granic. Nie widzący poza sobą świata, pogrążeni w marzeniach o wspólnym szczęściu. Mało jedzą, mało mówią, prawie oddychać by nie musieli: „O jakożeś piękna, i jako wdzięczna, o miłości przerozkoszna!”.

Gdy Adam ocknął się ze snu, ujrzał obok siebie, przytuloną do swego boku istotę tak piękną, jak tylko umiał sobie wyobrazić. Byli nadzy, ale nie wstydzili się, gdyż powstali z jednego ciała, we dwoje stanowili dwie połowy jedności. Tak jak nie wstydzimy się patrzeć na swoje ciało, tak Człowiek z radością i rozkoszą spoglądał na piękniejszą część swojego ciała: „I rzekł Adam: Toć teraz jest kość z kości moich, i ciało z ciała mego; dla tegoż będzie nazwana mężatką, bo ona z męża wzięta jest.” (1 Mojż. 2:23)

Była niepodobna do niczego, co go otaczało, z wyjątkiem jego własnego odbicia, któremu się być może czasami przyglądał w lustrze wody. Była na tyle podobna do niego, by rozpoznał ją jako swoją żonę, jako część samego siebie, ale na tyle różna od niego, by pokochał w niej to, czego jemu samemu brakowało. Tam gdzie on był płaski, tam ona była okrągła, tam gdzie on był wąski tam ona szeroka, tam gdzie on nie dostrzegał wiele, tam ona widziała prawie wszystko.

Moja żona zaobserwowała – nie jestem pewien, czy potwierdzają to psycholodzy – że ludzie dobierają się w pary na zasadzie niewielkich odmienności przy ogromnej przewadze podobieństw. Osobę całkowicie do nas niepodobną – i zewnętrznie, i duchowo – postrzegamy jako obcą i trudno jest nam się z nią zaprzyjaźnić. Jednak przy owej przeważającej masie podobieństw uwagę naszą skupiają przeważnie drobne różnice. Dla Europejczyka każdy Chińczyk wygląda tak samo. (Pewnie to samo mówią o nas Chińczycy.) Dzieje się tak dlatego, że uwagę skupiają dominujące różnice, kolor skóry, ustawienie oczu. A przecież Chińczycy są w gruncie rzeczy bardzo do nas podobni. Jednak uwaga nasza skupiona jest na najbardziej widocznych różnicach i to one dominują nasz sposób postrzegania drugiego człowieka. Dokładnie tak samo przebiega to wtedy, gdy podobieństwo jest znacznie większe niż między Chińczykami i Europejczykami. Wtedy nasza czułość postrzegania różnic jeszcze bardziej się wyostrza i zauważamy przede wszystkim drobiazgi i szczegóły, które nas różnią, pomijając czasami ogromną masę podobieństw.

Spójrzcie na zaproszenie, które wszyscy otrzymaliśmy. Jest tam zdjęcie pary młodej. Jacy oni piękni, jacy oni do siebie podobni. Przypatrzcie się wielu dobrym małżeństwom: ludzie są po prostu do siebie podobni. I nie jest to żaden cud. Dobieramy się przeważnie na zasadzie podobieństwa. Dodatkowo wspólne zgodne życie przez lata upodabnia ludzi do siebie. Taka jest obserwacja nas, ludzi z zewnątrz. Ale zapytajcie takich właśnie podobnych do siebie ludzi, czy postrzegają siebie nawzajem w taki właśnie sposób. Powiedzą wam: Co Ty. On się różni ode mnie pod każdym względem. W wielu sprawach jest moim całkowitym przeciwieństwem. Czułość postrzegania różnic w małżeństwie jest na takim poziomie, że wydaje nam się, że właściwie wszystko jest inne, i tylko obserwator z zewnątrz potrafi stwierdzić, jak subiektywne jest to odczucie.

Jesteście do siebie podobni. To dobry znak. Jednak w waszym odczuciu polubiliście się prawdopodobnie za to, co was różni. Być może te właśnie różnice w wyglądzie, upodobaniach, środowiskach waszego dzieciństwa, te miejsca ciała, które was różnią, te miejsca duszy, które inaczej odczuwają świat, są najbardziej frapujące. To one wywołują najwięcej pozytywnych i pięknych napięć i oczekiwań. I zapewniam was, ten proces rozpoznawania różnic między wami będzie się rozwijał i pogłębiał. To, co najpiękniejsze w odkrywaniu nieznanych pokładów uczuć i myśli drugiego człowieka, jest jeszcze przed Wami. Tak wiele w was jeszcze różnic do odkrycia i zagospodarowania. Różnic, które będą was frapować, wzmagać zainteresowanie sobą nawzajem, ale z drugiej strony...

Właśnie, z drugiej strony... Pan Bóg stworzył pierwszą parę ludzką jako dwie połowy jednej całości. Nam, niedoskonałym ludziom, wydaje się czasami, że najłatwiej byłoby dopasować do siebie dwie połowy poprzez wyrównanie powierzchni, która ma ich połączyć. Zdaje nam się, że najlepiej pasują do siebie gładkie, szlifowane powierzchnie. Czasami w domu rozbije nam się jakiś cenny przedmiot. Pęknie na połowę. Co wtedy robimy? Czy szlifujemy pęknięte miejsca obu części? Spróbujcie wygładzić miejsce pęknięcia i sklejcie. Czy przedmiot będzie wyglądał tak jak wcześniej? Czy części będą do siebie pasować? Nie. Postępujemy całkowicie inaczej. Patrzymy dokładnie, w jaki sposób pasują do siebie odłamane części, gdzie wyszczerbienie jednej pasuje do wklęsłości drugiej i sklejamy je dokładnie tak, jak do siebie pasują. Jednak w kontaktach z drugim człowiekiem najczęściej chcielibyśmy zrobić inaczej. Wolelibyśmy wyrównać różnice, zatrzeć je, wypolerować chropowatości charakteru drugiego człowieka. Nawet gdyby udało nam się to osiągnąć i złożylibyśmy dwie tak ociosane części, to okazałoby się, że nie tworzą one już jednej całości.

Pan Bóg dał Izraelitom piękny przepis o ołtarzu. „A jeśli ołtarz kamienny uczynisz mi, nie buduj go z ciosanego kamienia; bo jeślibyś żelazne naczynie twoje podniósł nań, splugawisz go.” (2 Mojż. 20:25) Chcąc złożyć Bogu miłą ofiarę należało znaleźć kamienie, które pasują do siebie bez ociosywania. Tak je ułożyć, by tworzyły stabilną całość, która utrzymałaby drwa i ofiarę. Małżeństwo może być ołtarzem chwały Bożej. Nie ociosujmy się jednak nawzajem, gdyż wtedy ołtarz nie będzie przyjemny przed Bożym obliczem. Układajmy kamienie naszych charakterów tak, aby tworzyły stabilną całość. Nawet jeśli zostaną między nami małe luki i prześwity, to przecież liczy się tylko to, czy na tak zbudowanym ołtarzu będzie się dało położyć ofiarę miłości dla Tego, który nas po to podzielił, byśmy szukali drogi miłości w jedności i pokoju.

Mój przyjaciel powiedział kiedyś, że to właśnie konflikty i różnice są najwspanialszą okazją do rozwijania miłości. Gdyby wszyscy byli równo zdrowi i bogaci, to jakże moglibyśmy rozwijać chęć niesienia pomocy, duchowego wsparcia czy choćby współczucia. Tego musimy uczyć się w kontaktach ze wszystkimi ludźmi, ale jak mawia mój inny przyjaciel, małżeństwo jest jak szybkowar. Rzeczy, które w normalnym garnku gotują się godzinę w szybkowarze, pod działaniem ciśnienia potrzebują dziesięciu minut. Tego, czego w stosunkach z otoczeniem uczylibyśmy się latami, w małżeństwie opanujemy znacznie szybciej. Różnice między małżonkami są najwspanialszą okazją do okazywania sobie miłości. Tam, gdzie jemu brakuje, tam ona okazuje się silna, gdzie zaś ona jest słaba, tam akurat wyrasta róg jego męskiej siły. W taki właśnie sposób umiłował nas Chrystus. Nie dlatego, że byliśmy silni i dobrzy. Jego miłość objawia się w naszej słabości. Jak niegdyś Booz w pięknej historii o Rucie, tak Jezus okrywa słabości naszego charakteru skrajem swej szaty miłości. Pomyślmy o tym, bo małżeństwo winno być wzorem miłości Chrystusa i Kościoła.

Większość z nas cierpi niestety na straszliwą chorobę. Prawie wszyscy w większym lub mniejszym stopniu cierpimy na... amnezję. Z upływem lat każdy z nas o czymś zapomina. Dorośli zapominają, jak to było, gdy byli dziećmi, nauczyciele zapominają, że byli uczniami, bogaci – że byli biedni. Małżeństwo zaś po kilku lub kilkunastu latach zapomina jak to było, gdy byli narzeczeństwem, co wzbudzało ich podziw, co ich cieszyło, co ich zachwycało. Jedną z przyczyn tego zapominania jest to, że nie utrwalamy swoich radości i zachwytów. Wtedy, kiedy ich doznajemy, po prostu się nimi rozkoszujemy, konsumujemy je, ale nie analizujemy ich przyczyn.

Czy wiesz dlaczego tak bardzo podoba Ci się Twoja żona? Czy umiesz powiedzieć, dlaczego Twój mąż tak Ci zaimponował? Jeśli potraficie dzisiaj odpowiedzieć na te pytania, to koniecznie zapamiętajcie sobie odpowiedź. Utrwalacie ją, zapiszcie, nagrajcie, abyście wtedy kiedy przyjdzie pierwszy, drugi i trzeci kryzys – a przyjdzie na pewno – mieli przygotowane wnioski, abyście mieli do czego powracać i odtwarzać to, co zgubiło się po drodze. Przypomnijcie sobie wtedy, że to właśnie niewielkie różnice przy ogromie podobieństw połączyły was w jedno ciało. W taki sposób łatwej wam będzie także i nowe różnice, które niebawem zaczniecie odkrywać, zagospodarować podobnie jak te dzisiejsze, jako źródło nowych wyzwań, nowych fascynacji, nowych radości. Nie zapomnijcie waszego dzisiejszego szczęścia.

A my starzy? Jesteśmy tutaj z wami między innymi i po to, żeby sami sobie przypomnieć, jak piękne wydawały nam się różnice między nami dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Jak nas frapowały i zachwycały. A dla was chcemy być świadkami waszego szczęścia, waszej radości. Przez wspólne weselne świętowanie pomożemy wam zapamiętać wasze szczęście, zachwyt i fascynację. Być może niektórzy z nas, ci najbliżsi, będą wam mogli kiedyś przypomnieć, o ile zaszłaby taka potrzeba, jak bardzo jesteście do siebie podobni i jak niewielkie i piękne jest to, co was dzieli.

Jutro może jeszcze nie, ale za kilka tygodni rozpocznie się dla was normalne życie. Życie piękne, życie pełne radości, niespodzianek, ale też problemów i zaskoczeń. I właśnie to „normalne” życie, które rozpocznie się dla was za kilka tygodni będzie kołyską waszego wspólnego szczęścia. Właśnie to życie i jego pytania będą szkołą waszych uczuć, wiosną, latem i jesienią rozwoju miłości w jedność i dojrzałość doskonałości. Być może jednak pewnego dnia któreś z was obudzi się rano nieco wcześniej i pomyśli sobie: Co ja tutaj właściwie robię – w jednym łóżku z obcym, tak różnym ode mnie człowiekiem. Niechaj wtedy wspomnienie dzisiejszego zachwytu i fascynacji sobą będzie odpowiedzią na to pytanie. Wspomnijcie wtedy te na piękne słowa wielkiego mędrca, wielkiego męża Bożego i wielkiego kochanka Salomona: „Que tu es belle, que tu es agréable, O mon amour, au milieu des délices!”

„Dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę, i przyłączy się do żony swojej, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka jest; lecz ja mówię o Chrystusie i o kościele. A wszakże i każdy z was z osobna niechaj miłuje żonę swoją jako siebie samego, a żona niech szanuje męża swego.” (Efezj. 5:31-33)

Kochajcie się wzajemnie tak jak Chrystus umiłował Kościół. Odnoście się do siebie wzajemnie z respektem, tak jak Kościół okazuje respekt Chrystusowi. Tego Wam życzy apostoł Paweł, Pan Jezus i Jego Niebiański Ojciec. I tak niech się stanie. Amen.

Daniel Kaleta