Na dwudziestopięciolecie ślubu, 2001Srebrne weseleDwadzieścia pięć lat temu, w 1976 roku, w Polsce zawarto ponad trzysta tysięcy związków małżeńskich. Między tymi trzystoma tysiącami były dwa małżeństwa, których rocznicę dzisiaj świętujemy. Od tego czasu upłynęło dwadzieścia pięć lat. Przeżyliście z sobą dwadzieścia pięć lat. Ile to jest? Dużo, czy mało? Co oznacza ta liczba? Jaką miarę należałoby przyłożyć do owych ponad 9000 dni, ponad 220 tysięcy godzin? Dla niektórych z siedzących tutaj na sali, to więcej niż całe ich życie. Dla innych – mgnienie oka, w ciągu którego przeminęła świeżość młodzieńczych lat, a starość otuliła doświadczeniem mądrości pochylające się ku ziemi ciało. Być może owe 9 tysięcy dni należałoby przeliczać na ilość godzin spędzonych razem i osobno, na niezliczone uśmiechy i łzy wylane z powodu współmałżonka, na ilość razem wypitej herbaty, wspólnych śniadań, umytych okien, przejechanych kilometrów – razem i osobno. 9000 dni zmierzone taką miarą przeliczylibyśmy może na liczby sięgające setek tysięcy albo i milionów. Z drugiej zaś strony, na Boskim zegarze czasu, który odmierza 12 godzin tysiącem okrążeń Ziemi dookoła Słońca, 25 lat to zaledwie 18 minut, czyli mniej więcej tyle, ile będzie trwało moje przemówienie. Dwadzieścia pięć lat to liczba daleka od rekordów długotrwałości małżeństwa. To pierwsza wielka rocznica, srebrne gody, które nie wzbudzają może aż takiego szacunku, jak pozostałe z tej serii – złote czy diamentowe rocznice 50 i 75 lat małżeństwa. Przypomnijmy sobie jednak, co stało się w ciągu tych ostatnich 25 lat. 25 lat temu w Związku Radzieckim, który już nie istnieje, rządził Breżniew, który już nie żyje. 25 lat temu mur berliński dzielił dzisiejszą stolicę Niemiec na dwie części. 25 lat temu w Kambodży szalał terror reżimu Pol-Pota, a w Chinach 9 września zmarł Mao Tse-tung. 25 lat temu na rynku pojawił się pierwszy osobisty komputer i zaczęto stosować ciekłe kryształy. Nikomu nie śniło się nawet o płytach kompaktowych, telefonach komórkowych i telewizji satelitarnej, bez których my dzisiaj nie umielibyśmy sobie już wyobrazić życia. W ciągu 25 lat stoczono wiele wojen, powstało i upadło wiele państw. A Wy nadal jesteście małżeństwem. Przetrwaliście stan wojenny, zburzenie berlińskiego muru, wojnę w Zatoce Perskiej i ataki na World Trade Center. Też nie jesteście już tacy sami, jak dwadzieścia pięć lat temu. Zmieniliście się. Jacy jesteście po owych 25 latach? Czy minęły one po prostu, przechodząc nad Waszymi głowami, czy też przeżyliście razem 25 lat w małżeństwie? Szukałem w Biblii jakiegoś odniesienia do liczby 25. Nie tak wiele znalazłem. Ale jedna z zasad Prawa Mojżeszowego wydała mi się ciekawa i być może znajdzie ona pewne zastosowanie do oceny rocznicy, którą dzisiaj obchodzimy. W 4 Mojż. 8:24-25 czytamy o Lewitach: „Od dwudziestego i piątego roku i wyżej każdy przystąpi, aby sprawował urząd przy posłudze namiotu zgromadzenia. A w pięćdziesiąt lat przestanie pracować w urzędzie, i więcej służyć nie będzie.” Inny przepis mówił, że lewici dopiero po osiągnięciu 30 lat zdolni byli do służby w Przybytku (4 Mojż. 4:3,23,30,47). Komentatorzy żydowscy objaśniają tę pozorną sprzeczność w następujący sposób. Lewita, który miał 25 lat, rozpoczynał naukę Prawa, a zwłaszcza przepisów potrzebnych do usługiwania w Przybytku. Dopiero po pięciu latach studiów mógł rozpocząć pełnoprawną usługę świątynną. Z przepisu tego wynika zatem, że wiek dwudziestu pięciu lat był uznawany za pierwszą granicę dojrzałości potrzebnej do duchowej usługi świątynnej. Dopiero później Dawid obniżył tę granicę wieku do 20 lat (1 Kron. 23:24-27). Jakie wnioski można wyciągnąć z tych przepisów? Czego mogą się z tego dowiedzieć ci, którzy w rozwoju swych małżeństw przekroczyli już granicę 25 lat? Na samym początku, gdy Pan Bóg stworzył pierwszego człowieka, a z jego żebra uczynił mu małżonkę, Adam powiedział: „Toć teraz jest kość z kości moich, i ciało z ciała mego; dlatego będzie nazwana mężatką, bo ona z męża wzięta jest. Przetoż opuści człowiek ojca swego i matkę swoją, a przyłączy się do żony swojej, i będą jednym ciałem.” – 1 Mojż. 2:23-24. Zasadą Bożej arytmetyki stworzenia było dzielenie. Stworzenie nieba i ziemi to podział świata na dwie części – duchową i materialną. Poprzez stworzenie światła czas został podzielony na dzień i noc. Rozpostarcie rozdzieliło wody na górne i dolne, a następnie powierzchnia ziemi została podzielona na suchy ląd i morze. W ogrodzie Eden posadził Bóg dwa szczególne drzewa, a rzeka wychodząca z sadu dzieliła się na cztery strumienie. Również człowieka rozdzielił Bóg na dwie części, na mężczyznę i kobietę. Jeśli zasadą Bożego stworzenia było dzielenie, to zasadą dążenia człowieka do Boga jest łączenie, dodawanie: „przeto ... przyłączy się do żony swojej i będą jednym ciałem”. Dziwna to arytmetyka, w której jeden dodać jeden równa się jeden. Zasada ta rozciąga się na kościół, gdzie 144 tysiące razy jeden równa się jeden: „A onego mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna” (Dzieje Ap. 4:32), a wreszcie na całe stworzenie: „Aby w rozrządzeniu zupełności czasów w jedno zgromadził wszystkie rzeczy w Chrystusie” – Efezj. 1:10. Gdy stawaliśmy w progach naszego małżeńskiego życia, wydawało nam się być może, że gdy tylko zamieszkamy razem, gdy niczym nieskrępowana miłość oplecie nasze życie radosnym uściskiem namiętności, natychmiast staniemy się jednym ciałem. Dopiero potem, latami przekonywaliśmy się, jak bardzo skomplikowany bywa proces łączenia żebra z ciałem. Pan Bóg wypełnił puste miejsce w boku Adama. Aby brakujące żebra mogły zrosnąć się w jedno ciało, trzeba niekiedy usunąć to, co zajęło ich miejsce. Trzeba rezygnacji i wyrzeczeń, aby z dwóch oddzielnych ludzi stworzyć jedno ciało. Ów proces zrastania się nie zawsze przebiega harmonijnie. Czasami towarzyszą mu komplikacje i powikłania. Ale przy dobrej woli obojga małżonków i błogosławieństwie Bożym operacja ta przeważnie się udaje i pewnego poranku budzimy się i stwierdzamy, że nie umiemy już obyć się bez siebie. Powstał nowy człowiek złożony z dwóch rozdzielonych niegdyś przez Boga części. Ile trzeba lat, aby nasze dodawanie dwojga w jednego można było uznać za zakończone i dojrzałe? Czy po dwudziestu pięciu latach jesteście już jednym dojrzałym ciałem? Niewątpliwie jesteście bardziej zaawansowani w tym procesie niż pięć, dziesięć, piętnaście i dwadzieścia lat temu. Ale też niejedno jeszcze macie do zrobienia. Poza tym o osiągniętą jedność trzeba ustawicznie dbać, aby się nie zużywała i nie starzała. Biblia mówi nam, że po dwudziestu pięciu latach człowiek osiąga dojrzałość potrzebną do podjęcia duchowej służby. Nie oznacza to oczywiście, że nie można Bogu służyć już wcześniej. Bóg chętnie przyjmuje i kocha także dzieci. Jednak dojrzałość usługi osiągamy w wieku 25 lat. Wasz wspólny, połączony człowiek ma już dwadzieścia pięć lat. Wasza dojrzałość upoważnia Was do podjęcia wyższych studiów Bożego prawa i Bożej woli. Służyliście Bogu już wcześniej, każdy z osobna i razem. I Bóg przyjmował Waszą służbę z wdzięcznością i weselem. O ileż więcej możecie służyć Bogu dzisiaj, kiedy otworem stają przed wami drzwi dojrzałości. I śpieszcie się czynić wolę Bożą, bo czas naszej służby jest ograniczony. Lewici kończyli służbę w wieku 50 lat. A zatem przed wami dobre 25 lat, które możecie wykorzystać, przy łasce i pomocy Bożej na aktywne spożytkowanie Waszych zasobów do pełnienia woli Bożej. Wasze życie jest ustabilizowane. Wasze dzieci dorosłe, a Piotr i Sabina mogą już nawet cieszyć się wnukami. Wasze ziemskie zobowiązania nie obciążają Was już tak, jak dziesięć, czy dwadzieścia lat temu. Wykorzystajcie dobrze tę swobodę dojrzałości. O ile proces zrastania się dwóch ludzi w jedno ciało wymaga wielkiej pracowitości i wytrwałości, to o ileż bardziej skomplikowany jest proces zrastania się dwóch dusz w jedną duszę. Jak bowiem czytaliśmy, bracia chrześcijanie z pierwszego zgromadzenia w Jerozolimie mieli jedno serce i jedną duszę. Wszyscy czworo jesteście poświęceni Bogu. Spoczywa na Was obowiązek wynikający nie tylko ze ślubu małżeńskiego, polegający na dodawaniu dwóch ciał w jedno ciało, ale także i Wasze dusze mogą i powinny zrastać się w jedną duszę w Chrystusie, tak abyście mieli jedno ciało, jedno serce i jedną duszę. Apostoł Paweł naucza, że małżeństwo i rodzina jest znakomitym poletkiem doświadczalnym dla naszego duchowego życia. O starszym zboru pisze on: „Który by dom swój dobrze rządził, który by dziatki miał w posłuszeństwie ze wszelaką uczciwością; (Bo jeśliby kto nie umiał swego własnego domu rządzić, jakoż pieczę będzie miał o kościele Bożym?)” – 1 Tym. 3:4-5. To tylko jedno poletko próbne. Zdaje się, że w małżeństwie i w rodzinie można najprędzej wypróbować wszystkie zasady chrześcijańskiego współżycia. Z jednej strony przychodzi nam to łatwiej, bo przecież kochamy nasze żony i naszych mężów bardziej niż przyjaciół i braci. Z drugiej jednak strony okoliczność ciągłego przebywania z sobą, konieczność łączenia prawie wszystkich sfer życia sprawia, że poziom trudności jest znacznie wyższy niż w zwykłych kontaktach przyjacielskich czy zborowych. Ktoś kiedyś powiedział, że małżeństwo jest jak szybkowar. Hermetyczne zamknięcie podwyższa ciśnienie i temperaturę. Dzięki temu można znacznie szybciej przyrządzić potrawy. Zapewne nieraz w ciągu 25 lat doświadczyliście objawów owego podwyższonego ciśnienia i temperatury, ale dzięki temu wszyscy dzisiaj cieszymy się smacznymi potrawami przyrządzonymi w Waszych rodzinach. Po dwudziestu pięciu latach procesy zrastania się dwóch ciał w jedno ciało, dwóch serc w jedno serce i dwóch dusz w jedną duszę osiągają znamiona dojrzałości i pewnie dzisiaj możecie już śmiało powiedzieć, że nie rozłączy się to, co Bóg połączył. Pamiętajcie jednak, że Wasza dojrzałość jest jednocześnie zobowiązaniem, jest talentem, którym możecie usługiwać. Możecie nim usługiwać nam, młodszym od Was, i tym całkiem młodym, którzy patrząc na Waszą małżeńską dojrzałość pragną uczyć się życia w jedności ciała i w jedności ducha w Panu. Pragniemy wszyscy patrzeć na Waszą radość, pogodną jedność w osiąganiu dojrzałości. Brama wiodąca do świątyni Ezechiela miała 25 łokci szerokości. Tak niech i Wasze 25 lat doświadczenia w stawaniu się jednym ciałem i jedną duszą będą bramą otwierającą wielu patrzącym na Was ludziom drogę na dziedziniec Bożej świątobliwości. Amen. Daniel Kaleta |