(początek wykładu w Częstochowie) Nasze obchody zaślubin M. i J. dobiegają końca. Dla nich te dni pozostaną pewnym punktem odniesienia. Za zamkniętymi drzwiami tych chwil pozostawią cały dotychczasowy etap ich znajomości. Rozpoczną nowy rozdział, być może nawet otworzą całkowicie nową księgę ich życia. Dla nas rodziców, rodzin, gości dni zamknięte w albumach, nagraniach, tekstach odejdą do wspomnień. Być może będziemy do nich wszyscy kiedyś wracać z pewnym rozrzewnieniem. Będziemy tęsknić za chwilami pierwszych porywów, dniami uniesień i wielkich emocji. Dlatego chcielibyśmy dzisiaj porozmawiać o tęsknocie.
Tęsknota za takimi miejscami braterskich spotkań jest czymś dobrym, konstruktywnym, a poniekąd nawet miłym. Tęsknota świadczy o niezrealizowanym pragnieniu. Wywołuje ona co prawda w sercu pewne napięcie, a jeśli przez dłuższy czas nie zostaje zrealizowana, może być nawet odczuwana jako ból i cierpienie, jednak w swojej istocie tęsknota jest szlachetnym i dobrym uczuciem. Tęsknimy najczęściej za ludźmi, których kochamy, lub za miejscami, w których przeżyliśmy miłe chwile i w których dobrze się czuliśmy. Tęsknota pobudza nas do pozytywnego działania. Jeśli tęsknimy za ukochaną osobą, to napiszemy do niej list, zadzwonimy, wybierzemy się w podróż, by ją odwiedzić. Jeśli tęsknimy za bratnią społecznością, udamy się w niedzielę czy w tygodniu do zgromadzenia, wybierzemy się na konwencję. Tak już jest, że na razie nasza społeczność z braćmi oraz z innymi ukochanymi osobami nie ma trwałego charakteru. Nasze spotkania są okresowe. Ukochane osoby czasami odchodzą. I dlatego tęsknimy.
Mając na uwadze to właśnie uczucie tęsknoty, chciałbym Wam, drodzy braterstwo, opowiedzieć pewną historię miłosną, historię o tęsknocie, o niezrealizowanym uczuciu. Historia ta nie ma szczęśliwego zakończenia, ale też pozostaje otwarta i być może sami będziemy mogli do niej dopisać takie zakończenie, jakie sami chętnie byśmy ujrzeli czy usłyszeli.
Rzecz działa się w dawnych czasach na Wschodzie, gdzie królowie mieli w swych pałacach wielkie haremy, a ich posłańcy raz na jakiś czas objeżdżali okoliczne krainy, by do pałacu króla sprowadzić kolejną młodą piękność. Dziewczyna pochodziła czasami z bogatego i zacnego rodu, a do pałacu króla sprowadzano ją w ramach realizacji politycznych celów królestwa. Czasami jednak pochodziła ze zwykłej rodziny i tylko jej wyjątkowa uroda zwracała uwagę króla lub jego posłańców.
W górzystych okolicach Libanu żyła pewna stosunkowo zamożna rodzina. Posiadali winnice na pobliskich wzgórzach, a na górskich pastwiskach pasły się stada ich owiec i kóz. Spośród rodzeństwa wyróżniała się piękna dziewczyna. Śniada cera, wysoki wzrost, piękna figura, harmonijne ruchy, zjednały jej w okolicy sławę najpiękniejszej z kobiet. Bracia dziewczyny nie zawsze byli z tego zadowoleni. Obawiali się, żeby nie zakochał się w nie jakiś okoliczny pasterz, który nie będzie w stanie zaoferować im bogatego wiana. Było bowiem w tamtych czasach i okolicach zwyczajem, że pan młody musiał wykupić się w rodzinie panny młodej bogatymi prezentami. By oddalić ryzyko nieprzewidzianego rozwoju miłosnych spraw siostry bracia odsyłali ją do pilnowania winnicy, do pasienia owiec i koźląt z dala od ludzi. Dziewczyna zaś spędzając wiele czasu na świeżym powietrzu, stawała się jeszcze piękniejsza, a jej cera – jeszcze bardziej śniada i zdrowa.
Na nic się zdały zabiegi braci. Na odległych pastwiskach pojawiali się czasami pasterze. Może przypadkiem, a może celowo, ten właśnie jedyny znalazł się z owcami tam, gdzie i dziewczyna pasła swoje koźlęta. Wiosenna miłość między tymi dwojgiem zapłonęła jasnym płomieniem cudnej natury, która ich zewsząd otaczała. Ścianami ich pokojów były cedry pobliskich lasów, stąpali po miękkim, zielonym dywanie bujnych traw ozdobionych wzorami różnobarwnych kwiatów. Sklepienie ich komnaty było raz szafirowe, a raz czarne, rozświetlone milionami migocących iskier gwiazd. Tak zrodziła się miłość między strażniczką winnic a pasterzem owiec.
Tymczasem do miasteczka zawitali posłowie wielkiego króla, wypytując o najpiękniejszą z niewiast. Rodzice i bracia prędko uzgodnili korzystne warunki umowy małżeńskiej. Niebawem też pojawiło się kolejne poselstwo z darami dla rodziców, obietnicami korzystnych stanowisk dworskich dla braci oraz pięknymi strojami i ozdobami dla dziewczyny. Nie wiem, czy pytali ją o zdanie. Może się nawet zgodziła. Przecież dla niej to też była nie lada atrakcja znaleźć się w stolicy, w pałacu, w otoczeniu najpiękniejszych kobiet całego królestwa. Być może marzyła, że zostanie matką książąt albo i królów.
I tak znalazła się w haremie wielkiego króla. Powitano ją z zaciekawieniem. Być może nawet sam król obdarzył ją łaskawym spojrzeniem. Miał jednak tysiąc innych kobiet. Potem zaczęło się zwykłe pałacowe życie. Rozmowy, spacery w ogrodzie, plotki, intrygi, no i ta wszechobecna rywalizacja oraz zazdrość. Może którejś z pięknych panien uda się zostać prawdziwą żoną króla.
Mijał czas. Dziewczyna oderwana od swego rodzinnego środowiska coraz częściej wspominała piękno górskich pastwisk, zapach winnic i ziół – utracone poczucie wolności. Zaczęła tęsknić. Otoczona wysokimi murami pałacu i miasta, tylko przed kraty mogła spoglądać na pobliskie pustynne wzgórza. W marzeniach dziewczyny coraz częściej pojawiał się też tamten pasterz. Z nadejściem każdej wiosny rozmyślała o niezrealizowanych uczuciach. W jej marzeniach smagły młodzieniec przybywał z owcami na zieleniejące wiosną wzgórza. Gdy zza wysokich murów dolatywał czasami z pól zapach ziół i winnic, ból tęsknoty stawał się tak przejmujący, że dziewczyna wybiegała czasami na mury, skąd strażnicy sprowadzali ją ponownie do pałacowych pomieszczeń.
Czasami zdawało się jej nawet, że ukochany pasterz przybywa nocą pod drzwi. Zrywała się z łóżka, prędko zakładała szatę, by mu otworzyć. Za drzwiami jednak nie było nikogo. Czasami zdawało jej się tylko, że na klamce zostawał zapach jego olejków. Znów wybiegała nocą na mury żałośnie skarżąc się napotkanym dziewczętom, opowiadając im o swej miłości. A może nikogo nie spotykała, tylko znów nieczuli strażnicy murów siłą zaciągali ją do pałacowych komnat sypialnych.
Pasterz także marzył o swojej dziewczynie, również za nią tęsknił. Spoglądając w stronę dalekiej krainy, dokąd ją wywieziono, przypominał sobie jej urodę, sposób poruszania, zapach, zalety ciała i ducha. Pewnie też marzył o ponownym spotkaniu...
I tutaj właściwie urywa się ta romantyczna historia. Nie wiem, co było dalej. Być może życie dopisało jakieś zakończenie. A może nie. Jedyne, co nam zostało po tej historii, to piękna poezja biblijnej księgi „Pieśni nad Pieśniami” – księgi miłości i tęsknoty.
Twórcą jej strof mógł być sam król Salomon, w którego haremie pośród tysiąca kobiet snuło się zapewne wiele dziewcząt wyrwanych w taki właśnie sposób ze swego środowiska. A może taka historia nigdy się nie zdarzyła, a tylko Salomon w swej mądrości opisał w tej przypowieści miłość Izraelity do Boga, miłość chrześcijanina do Chrystusa, tęsknotę ziemskiego człowieka za duchowym światem nieprzemijającej wolności i świętości.
Jeśli ktoś z Was, braterstwo, pomyślał w tej chwili, że historia, którą opowiedziałem, wcale nie wynika z zapisu Biblii, że jest raczej moją parafrazą, to miał pewnie rację. Pieśń na Pieśniami jest księgą poetycką, a w poezji nie ma wyraźnej fabuły. Celem jej wersów jest opisywanie uczuć, piękna miłości i tęsknoty. Mimo wszystko jednak gdzieś u podłoża poetyckich strof odkrywamy historię przeżyć autora, a choćby ślad jego wyobraźni, obserwacji rzeczywistych duchowych przeżyć otaczających go ludzi.
Przytoczmy kilka wersetów z księgi „Pieśni nad Pieśniami”, by odkryć niektóre z tych śladów.
Wprowadził mię król do pokojów swoich (...) Czarnamci, alem wdzięczna, o córki Jeruzalemskie! (...) Synowie matki mojej rozpaliwszy się przeciwko mnie, postanowili mię, abym strzegła winnic; a winnicy mojej, którąm miała, nie strzegłam. Oznajmijże mi ty, którego miłuje dusza moja, gdzie pasiesz? (Pnp 1:4-7).
Dotąd, pokąd król jest u stołu, szpikanard mój wydaje wonność swoję. Jako snopek myrry jest mi miły mój na piersiach moich odpoczywający (Pnp 1:12-13).
Nawet i to łoże nasze zieleni się. Belki domów naszych są cedrowe, a stropy nasze jodłowe (Pnp 1:16-17).
Oto on stoi za ścianą naszą, wygląda z okien, patrzy przez kraty (Pnp 2:9).
Gołębico moja mieszkająca w rozpadlinach skalnych, w skrytościach przykrych! (Pnp 2:14).
Na łożu moim w nocy szukałam tego, którego miłuje dusza moja; szukałam go, alem go nie znalazła. Już tedy wstanę, a obieżę miasto; po rynkach i po ulicach będę szukać tego, którego miłuje dusza moja; szukałam go, alem go nie znalazła. Natrafili mię stróżowie, którzy chodzili po mieście (Pnp 3:1-3)
Oto łoże Salomonowe, około którego stoi sześćdziesiąt mocarzów z mocarzów Izraelskich (Pnp 3:7).
Ogrodem zamknionym jesteś, siostro moja, oblubienico moja! źródło zamknione, zdrój zapieczętowany (Pnp 4:12).
Zdroju wód żywych, które płyną z Libanu! Powstań wietrze północny, a przyjdź wietrze z południa, przewiej ogród mój; niech płyną wonności jego, niech przyjdzie miły mój do ogrodu swego (Pnp 4:15-16).
Jać śpię; ale serce moje czuje, i słyszy głos miłego mego, kołaczącego i mówiącego: Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja, gołębico moja, uprzejma moja! albowiem głowa moja pełna jest rosy, a kędzierze moje kropli nocnych. I odpowiedziałem: Zewlekłam suknię moję, jakoż ją oblec mam? umyłam nogi moje, jakoż je zmazać mam? Miły mój ściągnął rękę swoję dziurą, a wnętrzności moje wzruszyły się we mnie. I wstałam, abym otworzyła miłemu memu, a oto z rąk mych kapała myrra, a z palców moich myrra ciekąca na rękojeść zawory. Otworzyłam miłemu memu; ale miły mój już był odszedł i minął. Omdlałam była na głos jego; szukałam go, alem go nie znalazła; wołałam go, ale mi się nie zwał. Natrafili mię stróże, co chodzą po mieście; ubili mię, zranili mię, wzięli i płaszcz mój ze mnie stróże murów. Poprzysięgam was, córki Jeruzalemskie! Jeślibyście znalazły miłego mego, abyście mu powiedziały, żem od miłości zachorowała (Pnp 5:2-8).
Aczkolwiek jest sześćdziesiąt żon królewskich, a osiemdziesiąt założnic, a panien bez liczby: (Pnp 6:8).
Niżem się dowiedziała, dusza moja wsadziła mię na wóz przedniejszych z ludu mego (Pnp 6:12).
Nawróć się, nawróć się, o Sulamitko! (Pnp 7:1)
Obyżeś był jako bratem moim, pożywając piersi matki mojej! abym cię znalazłszy na dworzu, pocałowała cię, a nie była wzgardzona (Pnp 8:1).
Któraż to jest, co występuje z puszczy, podparłszy się miłego swego? (Pnp 8:5).
Winnicę miał Salomon w Baalhamon, którą winnicę najął stróżom, aby każdy przynosił za owoc jej tysiąc srebrników. Ale winnica moja, którą mam, jest przede mną. Miej sobie tysiąc srebrników, Salomonie, a dwieście ci którzy strzegą owocu jej (Pnp 8:11-12).
Z przytoczonych wersetów można wywnioskować, że: dziewczyna miała na imię Szulamit, że pochodziła z Libanu i miała ciemną skórę, że była pasterką i strażniczką winnic, że wbrew swojej wiedzy i woli znalazła się na „wozie przedniejszych jej ludu”, że została umieszczona w pałacu między licznymi żonami, nałożnicami i pannami Salomona, którego łoże (lektyka) pilnowane jest przez 60 żołnierzy, że tęskni za kimś, kogo nie ma w pałacu, a jej miłość do niego wywołuje wzgardę, a nawet fizyczne cierpienie, że wypatruje ukochanego przez kraty w oknie, a przypomina jej o nim, nawet na ucztach u króla, ukryty pod szatą woreczek z wonnościami.
Być może na podstawie tych kilku informacji wolno nam było stworzyć historię, która choć nie została wprost zapisana w Biblii, może stanowić tło dla cudownej poezji miłości i tęsknoty zapisanej przez Salomona w księdze „Pieśni nad Pieśniami”.
Pieśń Salomonowa, po hebrajsku Szir ha-Szirim, czyli „Pieśń Pieśni”, jest pod wieloma względami wyjątkowa. Nigdzie wprost nie mówi ona o Bogu, o duchowości, religijności, o modlitwie. Dlatego żydowscy uczeni długo dyskutowali nad tym, na jakiej zasadzie znalazła się ona w kanonie świętych ksiąg i czy w ogóle powinna do niego przynależeć. Ostatecznie spór o kanoniczność tej księgi rozstrzygnięty został na sanhedrynie w Jawne w 90 r. n.e. Rabbi Akiba stwierdził wtedy: „Cały świat bowiem nie ma takiej wartości jak dzień, w którym 'Pieśń nad Pieśniami' dana została narodowi. Wszystkie Kethubim (Pisma) są święte, 'Pieśń nad Pieśniami' jest jednak najświętsza.” [The world was never as worthy as on the day that the Song of Songs was given to Israel, for all the Writings are holy, whereas the Song of Songs is the holiest of the holy. Rashi] Inny rabbi w taki sposób określił świętość „Pieśni nad Pieśniami”: „Do czego można to porównać? Do króla, który wziął seah [ok. 13 litrów] pszenicy i dał je piekarzowi mówiąc: Oddziel z tego tyle czystej mąki, tyle otrębów i tyle krup, by z delikatnej mąki można było upiec jeden bochenek białego chleba, przesiany i najwyższej jakości.” [To what can this be compared? To a king who took a se'ah [about 13 l] of wheat and gave it to a baker. He said to him, „Extract for me so much fine flour, so much bran, so much coarse bran, and you shall produce enough fine flour for one white loaf, sifted and superior.” Rashi]
Księga ta nigdzie nie jest wprost cytowana przez pisarzy Nowego Testament. W kilku porównaniach można by dopatrywać się pewnych związków, ale nie są to bezpośrednie odniesienia do tej księgi. A trzeba przy tym dodać, że jest to jedyna księga Starego Testamentu, która nie jest cytowana ani wspominana w Nowym Testamencie.
Pomimo tych pierwotnych wątpliwości, wśród Żydów „Pieśń nad Pieśniami” jest poza Torą najchętniej i najczęściej chyba czytaną i rozważaną księgą Biblii. Stanowi ona pierwszą część zbioru „pięciu zwojów” (megiloth) i czyta się ją w czasie wiosennego święta Paschy, w dniach Przaśników. Jej słowa towarzyszą – co naturalne – prawie każdej uroczystości ślubnej. Również piątkowemu powitaniu sabatu towarzyszą rozmyślania nad fragmentami „Pieśni nad Pieśniami”. Według niektórych tradycji księgę tę czyta się w całości w każdy piątkowy wieczór. W mistycznych nurtach judaizmu księga ta stała się podstawą największej ilości rozważań, interpretacji i medytacji.
Głównymi protagonistami poematu są Szulamit i jej umiłowany, po hebrajsku „Dodi”. Imię Szulamit (Pnp 7:1) wywodzi się z rdzenia SzLM, tego samego, który jest podstawą słowa Szalom (pokój, pomyślność), a także imienia Salomon. Hebrajskie słowo „Dodi”, tłumaczone na „mój miły”, po pierwsze przypomina imię Dawida, które po hebrajsku zapisuje się trzema literami: DVD podczas gdy „mój miły” – „Dodi” to po hebrajsku DVDI, co można by również przetłumaczyć „mój Dawid”. Taki sam wyraz, zapisany jako „Dodai” pojawia się w 1 Kron. 27:1 jako imię własne, a w Izaj. 5:1 Dodi to symboliczne określenie Boga: „Zaśpiewam teraz miłemu memu piosnkę miłego mego [Dodi] o winnicy jego”.
Do powyższych dwóch postaci w „Pieśni nad Pieśniami” dołącza chór „córek Syjońskich” (np. Pnp 5:9) oraz bracia Szulamit (Pnp 8:8-9,11-12). W zaprezentowanej powyżej koncepcji oddzielnego umiłowanego pasterza od króla, jako drugoplanowa postać w tle pojawia się także Salomon jako pan haremu.
Różnie objaśnia się symbolikę tych postaci i ich związków. Żydzi uważają, że poemat ten opisuje miłość Boga (pasterz Dodi) i Izraela (piękna Szulamit). W ramach uroczystości powitania Sabatu Oblubieńcem jest mesjański Sabat, a oblubienicą wyglądającą jego nadejścia – wierzący Izrael. W wierzących domach żydowskich w piątek wieczorem śpiewa się pieśń, której słowa zostały napisane w szesnastym wieku przez Rabbi Shlomo Halevi Alkabetz pt. „Lecha Dodi” – „Przyjdź miły mój”, która mogłaby być tytułową pieśnią naszego wykładu. Przytoczymy niektóre tylko jej strofy w dosłownym tłumaczeniu:
Ref. Let's go, my beloved, to meet the bride
and let us welcome the presence of Shabbat.
3. Sanctuary of the king, royal city,
Arise! Leave from the midst of the turmoil;
Long enough have you sat in the valley of tears
And He will take great pity upon you compassionately.
4. Shake yourself free, rise from the dust,
Dress in your garments of splendor, my people,
By the hand of Jesse's son of Bethlehem,
Redemption draws near to my soul.
6. Do not be embarrassed! Do not be ashamed!
Why be downcast Why groan
All my afflicted people will find refuge within you
And the city shall be rebuilt on her hill.
Nauczmy się refrenu tej pieśni: „Lekhah dodi liqrat kallah p'nei Shabbat neqabelah” (Come out my Beloved, the Bride to meet; The inner light of Shabbat, let us greet.)
W chrześcijańskim rozumieniu „Pieśń nad Pieśniami” opisuje miłość Jezusa, jako Oblubieńca, i Jego Oblubienicy – Kościoła. Ale przecież miłość do Jezusa nie jest inna od miłości, jaką obdarzamy Ojca. Największe przykazanie mówi, że mamy miłować Ojca z całego serca, z całej duszy i z całej siły (5 Mojż. 6:5; Mat. 22:37-38). Miłość do Jezusa, Syna Bożego, naszego Oblubieńca jest częścią miłości do Ojca Niebiańskiego.
Czy kochamy Jezusa? Oczywiście! Cóż za pytanie? Czy miłość potrzebuje opisu, definicji, byśmy wiedzieli, jak mamy kochać? Chyba nie. Miłość to emocja, którą odczuwamy wszystkimi komórkami ciała. Uczynki, słowa, język ciała są tylko zewnętrznymi przejawami miłości. Nie chcielibyśmy kochać tylko słowem (1 Jana 3:18). Potrzebne są czyny. Ale czy chcielibyśmy sprowadzić miłość tylko do uczynków, które nie wynikają z uczucia serca? „I choćbym wynałożył na żywność ubogich wszystką majętność moją, i choćbym wydał ciało moje, abym był spalony, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże” – 1 Kor. 13:3.
Miłość wewnętrzna, emocjonalna potrzebuje słów. Wiedzą o tym małżonkowie. Wyznanie miłości powinno być też piękne. Jeśli ubrane jest w poetycką formę, zachwyca i rozpala uczucie zarówno wyznającego, jak i tego, który wyznaniem jest obdarzany.
„Pieśń nad Pieśniami” jest pełna pięknych poetyckich wyznań miłości. Można nimi wyrazić miłość Jezusa i Kościoła, a można też tak jak w żydowskiej interpretacji odnaleźć tam uczucia, jakie wiążą Boga z wierzącymi Mu ludźmi. Czytanie tej księgi rozpala i podsyca nasze uczucia do Jezusa i do Jego Ojca. Rozmyślanie nad określeniami tej miłości pogłębia nasze uczucia, nadaje mu blask Bożej wiedzy i umiejętności.
Jednak to, co w tej księdze wydaje mi się najważniejsze i najpiękniejsze, to właśnie uczucie tęsknoty, uczucie miłości niezrealizowanej. Tak już jest, drodzy braterstwo, że najbardziej kochamy to, czego nam brakuje. Przykro to powiedzieć, ale czasami w stałych związkach, czy to małżeńskich, czy przyjacielskich, czy braterskich, czy nawet w naszych relacjach z Bogiem i Jezusem pojawia się rutyna, przyzwyczajenie, które zabija entuzjazm i gasi płomień miłości. Miłość rutynowa staje się miłością słowa i uczynku. Zewnętrznie właściwie wszystko się zgadza. Ale brakuje ciepła i entuzjazmu. Czasami trzeba, przynajmniej na chwilę, coś utracić, by stwierdzić, jak bardzo było nam to potrzebne. Bardzo często bywa w życiu tak, że dopiero tęsknota przywraca uczuciom utracone ciepło i blask.
Szulamit zamknięta w pałacu otoczonym murami, piękna dziewczyna wyglądająca swego pasterza przez kraty okien, jest przepięknym symbolem pięknych uczuć uwikłanych w niewoli doczesności. Jesteśmy zamknięci w pałacach cielesności. Nasze ciała, drodzy braterstwo, przeważnie nie są ciasnymi komórkami, ale pięknymi, przestronnymi domami lub nawet pałacami. Bóg stworzył nam cudowne ciała i umysły. Umiemy myśleć, odczuwać, mówić, wykonywać rękoma dobre uczynki, naszym nogom nakazać, by poniosły nas ku dobrym miejscom i ludziom. O ile tylko nasze ciała są w miarę zdrowe, możemy powiedzieć, że są wygodnym mieszkaniem.
Ale cielesność jest też ograniczeniem. Ciało trzema karmić i ogrzewać. To zaś wiąże się z pracą. Praca znów oznacza zależność od innych ludzi oraz często brak czasu. Te cielesne ograniczenia wywołują w nas przeważnie uczucie niedosytu. Jeśli naprawdę kochamy Boga i Jego Syna, jeśli kochamy ich Królestwo, to nigdy nie mamy poczucia, że poświęcamy Im wystarczająco wiele czasu, by dobrze zrozumieć, czego od nas oczekują i dobrze zrealizować te oczekiwania.
I to właśnie poczucie niedosytu, ograniczenia jest ważnym paliwem, podsycającym ogień naszej miłości do Boga, Jezusa i ich duchowego świata. Im bardziej cierpimy niedostatek, ograniczenie, tym bardziej tęsknimy za wyzwoleniem i świętością. A im bardziej tęsknimy – tym bardziej kochamy.
Przedmiotem naszej tęsknoty i miłości jest nie tylko istota Boga czy Jezusa, ale także ich duchowa rzeczywistość, ogród świętości, w którym narodziła się nasza miłość. Tylko czasami, czy to w społeczności bratniej, czy w odosobnieniu modlitwy, udaje nam się na chwilę przenieść do tego cudownego świata Bożych emocji. Potem znów musimy wrócić do doliny cienia śmierci. W tej dolinie przeżywamy czasami całkiem przyjemne chwile, ale nawet wtedy niech woreczek z mirrą i szpikanardem uwiązany blisko serca cały czas przypomina nam o duchowej miłości do Wielkiego Pasterza Owiec.
Gdy na świecie pojawiają się oznaki wiosny, gdy budzi się religijność chrześcijan, gdy otrzymujemy świeży „pokarm na czas słuszny”, gdy rozkwita figowe drzewo Izraela, gdy ponownie odbudowują się mury jego winnic, niech też odżywa nasza miłość do Oblubieńca, który jak młody jeleń skacze już po pagórkach tego świata.
Gdy czasami spotykają nas trudności, gdy umieramy z miłości i tęsknoty, tak że aż wybiegamy w nocy na mury tego świata i spotykamy się tam z brakiem zrozumienia, szyderstwem, a może nawet cierpieniem i prześladowaniem, to pamiętajmy, że wracając, odkryjemy na naszych dłoniach ślad cieknącej, drogocennej myrry pozostawionej na klamce naszych drzwi przez naszego Pasterza Oblubieńca.
Te i wiele innych poetyckich opisów naszej tęsknej miłości do Jezusa, Boga i do duchowego, Mesjańskiego Sabatu Tysiąclecia znajdziemy w księdze „Pieśni nad Pieśniami”. Warto się w nią jak najczęściej zagłębiać, by na nowo rozpalać naszą miłość.
I o jednym jeszcze warto pamiętać. Tęskni nie tylko Szulamit. W księdze „Pieśni nad Pieśniami” opisana jest także miłość i tęsknota Pasterza. On także marzy o swojej pięknej strażniczce winnicy. Tęskni za nią i przypomina sobie jej cudowną urodę.
Jak to? Czy Jezus za nami tęskni? Czy Bóg może odczuwać tęskną miłość do wierzących? Z „Pieśni nad Pieśniami” wynika, że tak właśnie jest. Jesteśmy materialnymi ludźmi, a Bóg i Jezus są istotami duchowymi. Nasz kontakt z Nimi jest dzisiaj ograniczony. Nie tylko dla nas, ale zapewne także dla Boga i dla Jezusa. Oni również marzą o tym, by wreszcie spotkać nas osobiście, w duchowej naturze, gdy będziemy mogli zobaczyć Jezusa takim, jakim jest (1 Jana 3:2). Bóg nas potrzebuje. To On nas znalazł, a nie my Jego. Jezus tak nas ukochał, że zgodził się jako człowiek cierpieć i umrzeć z miłości do swojej Oblubienicy. Jezus Cię kocha, droga siostro, drogi bracie. Jezus Cię potrzebuje, Jezus za Tobą tęskni.
Gdy zatem wrócimy do naszych domów, gdy ogarnie nas tęsknota za społecznością z Ojcem, z Jezusem, z braćmi, z ukochanymi osobami, sięgnijmy po księgę „Pieśni nad Pieśniami”. Poczytajmy tę cudowną poezję. Zanućmy sobie niektóre jej wersy. Pozwólmy, by rozpaliła ona na nowo płomień naszej miłości. Pomoże nam to poczuć cudowną woń ogrodu miłości, w którym spotkaliśmy kiedyś Jezusa: „Powstań wietrze północny, a przyjdź wietrze z południa, przewiej ogród mój; niech płyną wonności jego, niech przyjdzie miły mój do ogrodu swego” (Pnp 4:16). Amen.
Daniel Kaleta