Ludwigshafen, 28.12.2003

Rozważanie noworoczne

Drodzy Braterstwo

Dzięki łasce i pomocy naszego dobrego Ojca dożyliśmy dnia, w którym zamyka się koło powszechnego w naszej cywilizacji sposobu pomiaru czasu. W okresie tym nauczyliśmy się od dzieciństwa pielęgnować dobre, czyste uczucia radości, pokoju, nadziei i oczekiwania. Być może nie wszyscy z nas w równym stopniu przykładają wagę do tej konkretnej daty, w której historia naszej cywilizacji wyznaczyła nam obchodzenie końca starego i początku Nowego Roku. Może niektórzy z nas chętniej przyjęliby jakiś inny dzień, w którym jeszcze piękniej można by uświęcić astronomiczne zjawisko cykliczności pór roku i wegetacji roślin. Może powiemy o tym jeszcze w dalszej części naszego wykładu, ale na razie żyjemy w świecie, który posługuje się takim, a nie innym kalendarzem i automatycznie, czy nam się to podoba, czy nie, ulegamy presji otoczenia i nasze roczne rozliczenia przeprowadzamy w tym właśnie czasie.

Braterstwo! Myślę, że nie potrzebujemy dowodzić potrzeby i wagi cyklicznego dokonywania podsumowań w naszym cielesnym i duchowym życiu. W życiu materialnym zmuszają nas do tego określone przepisy. W życiu duchowym za przepis wystarczają nam słowa modlitwy Mojżesza: „Nauczże nas obliczać dni naszych, abyśmy przywiedli serce do mądrości.” (Psalm 90:12) lub zasada kamienia Ebenezer postawionego niegdyś przez proroka Samuela, który powiedział przy tym: „Aż dotąd wspierał nas Pan.” – 1 Sam. 7:12 (BT). Jeśli mamy umieć powiedzieć, że aż dotąd nas Pan wspierał, to musimy umieć również spojrzeć wstecz i dokonać pewnego podsumowania tego, czego Pan dokonał w naszym życiu.

W pewnym sensie takie rozliczenie powinniśmy dokonywać każdego dnia. Być może tygodniowe nabożeństwo i potrzeba udania się do domu Bożego w czystości serca stwarza potrzebę dokonania podsumowania tygodniowego, abyśmy w Sabbat odpocznienia mogli złożyć Panu Bogu podwójną ofiarę wdzięczności i aby słowa naszych modlitw umiały nazwać konkretne błogosławieństwa i doświadczenia, których zaznaliśmy z łaski Bożej w ciągu sześciu dni minionego tygodnia. W pracy i różnych materialnych zobowiązaniach nauczyliśmy się dokonywania podsumowań miesięcznych. Wydaje się, że nasze życie duchowe nie ma takiej okazji do dokonania miesięcznego podsumowania. Być może jednak nasz rytm nabożeństw stwarza okazję do podsumowania miesiąca naszego życia duchowego. Zgodnie z naszymi ustaleniami, w każdą ostatnią niedzielę miesiąca mamy zeznanie świadectw. Być może okoliczność ta nadaje się do dokonania właśnie takiego miesięcznego podsumowania. Nawet jeśli owo podsumowanie nie znajdzie wyrazu w głośnym zeznaniu wobec całego zgromadzenia, to przynajmniej dla nas samych i dla Boga będziemy mieli okazję uświadomić sobie sprawy, w których możemy coś jeszcze poprawić, lub też łaski, za które w szczególny sposób warto Panu Bogu podziękować.

No i wreszcie, najdłuższy cykl przyrody, z tych które nie przekraczają długości naszego życia, cykl obiegu Ziemi dookoła Słońca niewątpliwie zasługuje na to, byśmy raz do roku dokonali posumowania naszych porażek i Bożych dokonań w naszym życiu. Być może wielu z nas zrobi takie rozliczenie w najbliższych dnia. W tym miejscu jednak chcielibyśmy powrócić do postawionego wcześniej pytania, czy rzeczywiście przełom 31 grudnia i 1 stycznia jest jedynym właściwym albo najwłaściwszym czasem na dokonanie takiego podsumowania.

Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, chcemy sięgnąć do pewnej analogii innego cyklu astronomicznego, który jest znaczenie łatwiejszy do postrzegania dla naszych ludzkich zmysłów, do cyklu dziennego. Rzymski system liczenia godzin, wskazywałby na to, że

zakończenie dnia i początek nowego należałoby upamiętnić o północy. Jednak w praktyce rzadko kto z nas ulega temu imperatywowi matematycznie wyliczonej rzeczywistości. Znacznie naturalniejszy jest dla nas rytm poranku i wieczoru, zalecany zresztą przez Pana Boga w systemie ofiar świątyni Izraela. Ofiarę ustawiczną należało składać w dzień, a nie w nocy i dwa razy, a nie raz. Uświęcano w ten sposób poranek i wieczór. Pierwszy baranek wyrażający Bożą obecność w świątyni składany był rano, a drugi, wieczorem. Wtedy też kapłan wchodził do świątyni i na złotym ołtarzu składał ofiarę kadzenia. Rano gasił też lampy świecznika, a wieczorem zapalał je by płonęły przez całą noc.

Czy wolno nam przenieść ten dobrze znany, dzienny cykl astronomiczny jako paralelę na cykl roczny? Wydaje się, że te dwa cykle mają ze sobą wiele wspólnego. Cykl dzienny jest wyznaczany jakby rytmem obiegu słońca dookoła ziemi, zaś cykl roczny, o czym może nie wiedzieli starożytni, to rytm obiegu ziemi dookoła słońca. Obydwa cykle kojarzą nam się z kołem. Słońce porusza się po horyzoncie po linii okręgu. Z lekcji astronomii wiemy, że Ziemia porusza się wokół Słońca po orbicie, która również przypomina okrąg. Dzień, albo raczej dobę, można dość łatwo podzielić na dwie pory – dzień i noc. W nocy śpimy, a w dzień pracujemy. Podobnie łatwo dzielimy rok w każdym klimacie na dwie pory: lato i zimę (1 Mojż. 8:22). W zimie przyroda odpoczywa, a w lecie pracuje, byśmy mieli co jeść, na co patrzeć, odczuwać piękne zapachy i słyszeć śpiew ptaków. Tak jak dzień dzielimy łatwo na poranek, południe i wieczór, tak porę wegetacji umiemy podzielić na wiosnę, kiedy przyroda budzi się do życia, lato – kiedy przynosi owoce i jesień, kiedy rodzą się najdojrzalsze owoce i kiedy nastaje czas przyjemności i podsumowania błogosławieństw roku.

W rytmie dziennym nie daliśmy się nakłonić do rzymskiego sposobu podziału okrągłego przecież cyklu dnia. Nikt z nas nie wstaje o północy, by zakończyć dzień modlitwą i rozpocząć nowy minutę po północy. Wydaje nam się rzeczą oczywistą, że zakończenie dnia następuje wieczorem, kiedy po znojnym dniu układamy się do snu, a rano, gdy zaświta słońce, gdy śpiewają ptaki i budzą do życia dzień pragniemy znów kadzeniem porannym uwielbić Boga, by towarzyszył nam przez cały dzień.

W rytmie rocznym daliśmy się jednak namówić na niezbyt naturalny i nieporadny nawet system rozpoczynania roku o „północy” w samym środku zimy, gdy przyroda śpi spokojnie i nie bardzo skłania nas do okazywania dziękczynienia. Zupełnie inaczej wygląda to jednak w zaprojektowanym przez Boga kalendarzu.

Pan Bóg właściwie nie wyznaczył Izraelitom dnia Nowego Roku. Jeszcze raz podkreślimy, że czas ma kształt okręgu i trudno na nim wyznaczyć jakieś punkty. Niektórzy uważają, że święto trąbienia, pierwszy dzień siódmego miesiąca jest właśnie takim Nowym Rokiem w Bożym kalendarzu. Być może. Nie jest jednak tak nazwany. Numer kolejny miesiąca w którym obchodzone jest to święto, numer siódmy, również z trudnością daje nam podstawy, by uważać, że dzień pierwszy siódmego miesiąca miał pełnić taką rolę, jak nasz 1 stycznia. Boży kalendarz ma i pierwszy miesiąc. Wszyscy wiemy, który to miesiąc, bo co roku świętujemy w tym miesiącu Pamiątkę śmierci naszego Pana. Jest to miesiąc Nisan.

W 2 Mojż. 12:2 czytamy: „Miesiąc ten [miesiąc Abib] będzie wam początkiem miesięcy: pierwszy wam będzie między miesiącami w roku.” Jednak pierwszy dzień tego miesiąca nie jest w żaden szczególny sposób wyróżniony przez Pana Boga. Żeby jednak dać szansę wszystkim, którzy mają nieco mniejszą orientację w biblijnym systemie kalendarzowym opowiemy o nim trochę więcej. A my, którzy mamy większe doświadczenie w badaniu Biblii powtórzymy sobie te znane informacje.

W pierwszym dniu stworzenia Bóg oddzielił światło od ciemności. Światło nazwał dniem, a ciemność nocą (1 Mojż. 1:4-5). W czwartym dniu stworzenia na stworzonym nieboskłonie pokazały się światła niebieskie, o których czytamy: „I rzekł Bóg: Niech będą światła na rozpostarciu niebieskim, ku rozdzielaniu dnia od nocy, a niech będą na znaki, i pewne czasy, i dni, i lata. I niech będą za światła na rozpostarciu nieba, aby świeciły nad ziemią; i stało się tak. I uczynił Bóg dwa światła wielkie: światło większe, aby rządziło dzień, a światło mniejsze, aby rządziło noc, i gwiazdy. I postawił je Bóg na rozpostarciu nieba, aby świeciły nad ziemią. I żeby rządziły dzień i noc, i czyniły rozdział między światłością, i między ciemnością; i widział Bóg, że to było dobre.” – 1 Mojż. 1:14-18. Wynika z tego, że rytm czasu miał być sterowany ruchami ciał niebieskich. Tak też jest we wszystkich kalendarzach. Dzień wyznaczony jest przez czas obrotu ziemi dookoła swojej osi, miesiąc to czas obiegu księżyca wokół ziemi, a rok to czas obiegu ziemi dookoła słońca. Księżyc okrąża ziemię w czasie mniej więcej 29 i 1/2 dnia i ma wyraźne cztery fazy. Z dzielenia 29 i 1/2 na cztery otrzymujemy siedem i półtora dnia reszty. Stąd też wynika siedmiodniowy cykl tygodniowy. Ziemia okrąża słońce w czasie 365 i 1/4 dnia. Dzieląc tę liczbę przez ilość dni cyklu księżycowego, otrzymujemy liczbę 12 i 11 dni reszty. Określa to liczbę 12 miesięcy w roku.

Mogłoby nam się wydawać, że dla naszej wygody najlepiej byłoby, gdyby księżyc okrążał ziemię w czasie dokładnie 28 dni, czyli czterech tygodni, a ziemia okrążała słońce w czasie dokładni 336 dni, czyli w ciągu dwunastu czterotygodniowych miesięcy. Nie wiemy dlaczego Panu Bogu nie spodobało się jednak tak regularne urządzenie naszego kalendarza. Prowadzi to do następujących problemów: Nów, który w jednym miesiącu przypada w poniedziałek, w następnym miesiącu przesuwa się na środę, za miesiąc znów na czwartek. Dwanaście miesięcy księżycowych pozostawia 11 dni do cyklu słonecznego, które jakoś trzeba wyrównać, by miesiące przypadały mniej więcej na te same pory roku.

Dlaczego to całe zamieszanie? Jeszcze raz stawiamy pytanie, dlaczego Pan Bóg nie wyregulował swojego zegara tak, by cykle astronomiczne były synchroniczne? Na pytanie to trudno jest udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Mam jednak pewne podejrzenie, którym chciałem się z braterstwem podzielić, bo wynikają z niego pewne praktyczne wnioski. Wydaje mi się, że taka nieregularność cyklów astronomicznych zmusza ludzi do umówienia się, kiedy i jak będą liczyli określone cykle.

Cykl tygodniowy został wyznaczony osobiście przez Pana Boga. Niektórzy uważają, że już przy stworzeniu, gdyż w piątek stworzył Bóg człowieka, w sobotę odpoczął. Gdybyśmy jednak mieli wątpliwości, czy należy uznać ten literalny sposób interpretacji dzieła stworzenia, to najpóźniej po wyjściu z Egiptu Bóg wyznaczył konkretny dzień, który miał być przez Izraelitów świętowany jako dzień odpocznienia. Po pewnym czasie wędrówki po pustyni Izraelici zaczęli zbierać mannę. Niektórzy próbowali przechować część uzbieranej porcji na drugi dzień, ale manna się psuła i nie dało się jej na drugi dzień jeść. W szóstym dniu zbierania manny ludzie zauważyli, że nazbierali dwa razy więcej niż zwykle. Przyszli więc starsi do Mojżesza, by zapytać go, co zrobić z nadmiarem manny i co to wszystko oznacza. Mojżesz odpowiedział im: „Toć jest, co mówił Pan: Odpocznienie sabbatu świętego Panu jutro będzie; co macie piec, pieczcie, a co macie warzyć, warzcie, a cokolwiek zbędzie, zostawcie sobie, a zachowajcie do jutra. Zostawiali tedy ono na jutro, jako był rozkazał Mojżesz; a nie zśmierdło się, i robak nie był w niem. I mówił Mojżesz: Jedzcież to dziś, bo dziś sabbat Panu; dziś nie znajdziecie tego na polu. Przez sześć dni zbierać to będziecie, a dnia siódmego sabbat; nie będzie weń manny. I stało się dnia siódmego, wyszli niektórzy z ludu, aby zbierali; ale nie znaleźli.” – 2 Mojż. 16:23-27. Tak więc nie ulega wątpliwości, że to Pan Bóg w obiektywny sposób, poprzez zesłanie w dzień szósty podwójnej porcji manny i poprzez całkowite jej wstrzymanie na dzień siódmy wyznaczył rytm tygodniowy, który został zachowany aż do naszych czasów.

Mimo tej biblijnej pewności nie świętujemy tego dnia jako dnia naszego odpocznienia. Chrześcijaństwo około trzeciego wieku przeniosło dzień powstrzymania się od pracy i Bożego zgromadzenia na pierwszy dzień po sabacie. Gdy kilkaset lat później pojawił się fałszywy prorok Mahomet i on postanowił po swojemu wyznaczyć dzień odpocznienia i nakazał swoim naśladowcom odpoczywać w dzień poprzedzający sabat.

Podobnie było z miesiącami. Pan Bóg wyraźnie powiedział Mojżeszowi, który miesiąc miał być pierwszym w roku. Jednak Egipcjanie mieli już swój początek roku, babilończycy swój, a Rzymianom nie spodobał się żaden z nich i Juliusz Cezar wprowadził kalendarz, który do dzisiaj jest oficjalnym kalendarzem naszej zachodniej cywilizacji. Gdyby nawet jednak Rzymianie przyjęli miesiąc wiosenny, jako pierwszy, to i tak po kilku latach powstałby problem, bo ktoś musiałby określić sposób, w jaki będziemy uwzględniać dni i miesiące, które trzeba dodać do kalendarza, aby rytmy astronomiczne pokryły się i aby te same miesiące przypadały zawsze o tej samej porze roku.

Niedokładnie synchronizujące się cykle astronomiczne zmuszają nas ludzi do umówienia się, który dzień będzie dla nas dniem odpocznienia, który będzie dniem początku miesiąca, który miesiąc będzie pierwszy i kiedy będziemy rozpoczynali liczenie dni nowego roku. Tego najwidoczniej życzył sobie Bóg. Nie określając wyraźnie daty początku roku i sposobu synchronizowania rytmów astronomicznych, zmusił nas do porozumienia się w tej sprawie.

Nasze uczucia sprawiają jednak, że zamiast porozumienia w tej sprawie następują podziały. Jeśli nawet w przypadku ściśle wyznaczonego cyklu tygodniowego okazało się, że opierając się na tej samej Biblii nie jesteśmy w stanie zachować zaproponowanego przez Boga cyklu, to tym bardziej w cyklach przez Boga nie tak dokładnie określonych trudno nam jest zachować jedność. Wystarczy tylko spojrzeć na ugrupowania wywodzące się z ruchu Russellowskiego, badaczy, świadków i epifanistów, by zaobserwować problemy, jakie ujawniają się przy zagadnieniach kalendarzowych. Wszystkie te grupy twierdzą, że świętują Paschę wedle kalendarza księżycowego, wieczorem z 13 na 14 nisan. Jednak w praktyce okazuje się, że bardzo rzadko obchodzimy to święto w jednym dniu. Brat Russell proponował prostą i praktyczną metodę trzymania się oficjalnego kalendarza żydowskiego. Jednak twórcy ruchów porussellowskich woleli po swojemu wyznaczać to święto, tak by zerwać jedność z innymi kontynuatorami tego samego obyczaju. Takie zjawiska miały miejsce od samego początku chrześcijaństwa.

Chrześcijaństwo wyłoniło się z Izraela. Miało wszelkie szanse, by zachować jedność ze swymi starszymi braćmi w wierze, by tak jak pierwsi judejscy chrześcijanie, świętować i zgromadzać się w sabat, zachowywać święto przaśników i pozostałe, zalecane przez Prawo Boże dni świąteczne. Jednak nie skorzystaliśmy z tej szansy. Duch podziału i skłonność to wywracania Bożego porządku sprawiły, że chrześcijanie bardzo prędko zaczęli zgromadzać się w niedzielę, a święta obchodzili wedle własnych kalendarzy, tak żeby nie pokrywały się ze świętami żydowskimi. W trzecim i czwartym wieku dołączył się do tego problem polityczny, gdyż biskupom wygodniej było dostosować się do pogańskiego kalendarza Juliusza Cezara, wygodniej było czcić nakazany przez Juliana Apostatę dzień słońca niż narażać się na niepotrzebne ich zdaniem represje. Skutkiem tego jest dzisiejsze zamieszanie kalendarzowe, a właściwie pogańska jedność odłączenia się od Bożego porządku.

Powróćmy jednak do zagadnienia początku roku. Czy północ jest najwłaściwszą porą by kończyć dzień i zaczynać nowy? Wydaje się, że nie, że początkiem dnia jest poranek, a końcem wieczór. Podobnie środek zimy, czas najdłużej nocy nie wydaje się najlepszym momentem na dokonywanie podsumowań. Data ta jest oderwana od Bożego pojmowania cyklów wegetacyjnych i astronomicznych. Dużo bardziej naturalne wydaje się trzymanie się tego, co Pan Bóg powiedział Mojżeszowi, że miesiąc zielonych kłosów, miesiąc początku wegetacji przyrody będzie pierwszym z liczonych przez ciebie miesięcy. W naszym przypadku byłby to zapewne miesiąc marzec. „Zmierzch” cyklu wegetacyjnego przypada na naszej półkuli mniej więcej na październik. Czyż właśnie te dwa momenty, początek radosnej rozśpiewanej wiosny, i koniec sytej, dojrzałej jesieni nie wydają się najlepsze na dokonanie podsumowań i oddanie Bogu chwały za jego wielkie błogosławieństwa? Wydaje się, że raczej tak byłoby właściwiej. Byśmy świętowali początek roku na wiosnę, gdy pośrodku kwiecistej jesieni musiał umierać nasz Zbawiciel a jego zakończenie i podsumowanie na jesieni, gdy Jezus się ofiarował i który jest jednocześnie symbolem jego drugiego przyjścia i ustanowienia królestwa Bożego na ziemi. Z przyjemnością stwierdzam, że nasze zebrania gospodarcze od lat odbywają się właśnie w jesieni, w najwłaściwszym czasie na dokonanie podsumowań i zmian.

Nie zamierzamy jeszcze raz zmieniać kalendarza. Nie myśmy go takim ustanowili i nie mamy potrzeby dokonywania w tym względzie kolejnej reformy. Choć spodziewamy się, że taka reforma niebawem zostanie przeprowadzona i wszyscy uczestnicy królestwa Bożego na ziemi będą wielbić swego Stwórcę w rytmie stworzonej przez Niego przyrody. Jednak dzisiaj byłoby to znów odrywanie się od innych, którzy mniej lub bardziej świadomie przyjęli światowy system liczenia czasu. Jednak dla praktyki naszego duchowego życia warto podzielić rok tak, jak zalecił to Pan Bóg. Rozpoczynajmy rok na wiosnę a kończmy go z Bożym błogosławieństwem na jesieni.

Ktoś powie, jakie to wszystko ma dla nas znaczenie. Czy umiemy postawić kreski na kole życia i powiedzieć, tutaj jest początek a tu koniec, czy ma dla nas znaczenie, kiedy będziemy świętować początek roku, a kiedy jego koniec. Pamiętajmy, że Pan Bóg przedstawił się nam ludziom, jako początek i koniec, jako pierwszy i ostatni, jako Alfa i Omega, albo właściwiej jako Alef i Taw. Dla zachowania Bożego porządku dobrze jest nie odwracać kolejności rzeczy i nie nazywać początku końcem, a końca początkiem. Tak zrobiliśmy my chrześcijanie z dniem odpocznienia – pierwszy dzień tygodnia nazywamy ostatnim.

Psychologowie stwierdzili, że umysł ludzki ma osobliwą właściwość. Jeśli w wyrazach pozamieniamy kolejność liter, to i tak będziemy umieli odczytać ich treść pod jednym wszakże warunkiem, że na swoim miejscu znajdzie się pierwsza i ostatnia litera. Przygotowałem dla braterstwa mały przykład, na którym każdy osobiście może sprawdzić, że zasada ta jest słuszna i że najwidoczniej tak stworzył nas Pan Bóg. Nasza cywilizacja pomieszała wiele rzeczy z Bożego porządku. Dopóki jednak umiemy zachować początek i koniec, dotąd umiemy jeszcze odczytać sens Bożego stworzenia. Jeśli jednak zatracimy poczucie początku i końca, to większość rzeczy przestanie mieć jakikolwiek sens.

Zgadnijcie braterstwo, jakie słowo jest najczęściej używane w hebrajskiej Biblii. Myślę, że wielu z was domyśli się bez trudności. Imię Boże JHWH jest najczęściej używanym słowem w hebrajskiej Biblii. Wyprzedza nawet spójniki i przyimki, występując aż 6525 razy w hebrajskim tekście ST. Jest jednak znak, który częstotliwością swojego występowania w Biblii przerasta wszystko, jest używany prawie dwukrotnie częściej niż nawet imię Boże. Jest to znak, składający się z dwóch liter Alef i Taw, który jest niewidoczny w naszych tłumaczeniach, gdyż ma on tylko gramatyczną funkcję. Występuje on 11056 razy. Te dwie litery to pierwsza i ostatnia litera hebrajskiego alfabetu. To niewidzialny Bóg, który przedstawił się św. Janowi „Jam jest Alfa i Omega”, czyli Alef i Taw. Pamiętajmy o tym nazywając rzeczy początkiem i końcem. Pamiętajmy, że właściwe oznaczenie początku i końca daje właściwe poczucie sensu oznaczanej rzeczy. Pamiętajmy o tym również na początku i na końcu roku. Amen

Daniel Kaleta