Wędrówka, 2013/1Dzień małych rzeczyHistoryczny kontekst wypowiedzi z Zach. 4:10W pierwszym roku swego panowania perski król Cyrus wydał edykt obwieszczający, że (1) Pan Bóg Niebieski nakazał mu wybudowanie świątyni w Jerozolimie, że (2) dzieło to powinno być realizowane przez lud Boży, który w tym celu (3) może powrócić do Jerozolimy, podczas gdy współmieszkańcy powinni finansowo wesprzeć ten projekt (Ezdr. 1:2-4). W odpowiedzi na apel wygnańcy izraelscy z pokoleń Judy, Beniamina oraz Lewiego w liczbie 42360 wraz z 7337 sługami udają się do Jerozolimy, zabierając ze sobą znaczny majątek przewożony na 736 koniach, 245 mułach, 435 wielbłądach i 6720 osłach (Ezdr. 2:64-67). Ich przywódcą jest potomek Jechoniasza, książę z królewskiego rodu Dawida, który Babilończykom znany był jako Szeszbasar (Ezdr. 1:11), zaś wśród swoich zwał się Zorobabel, czyli „posiany w Babilonie” (Ezdr. 2:2). Kapłanem tej społeczności był Jeszua, syn Josadaka z rodu Sadoka (Ezdr. 3:2; 1 Kron. 6:12-15). Repatrianci przybywają do Jerozolimy jesienią pierwszego dnia siódmego miesiąca Tiszri. Od razu zakładają ołtarz, by móc składać Bogu całopalenia (Ezdr. 3:6). Niezwłocznie też organizują zaopatrzenie w drewno, tak by budowa mogła rozpocząć się jak najprędzej (Ezdr. 3:7). Zaledwie pół roku później, na wiosnę drugiego roku od ich powrotu, w drugim miesiącu roku, prawdopodobnie pierwszego dnia tego miesiąca, odbywa się oficjalna uroczystość poświęcenia fundamentów świątyni. Rozpoczęciu budowy towarzyszy ogromny entuzjazm. Zarządzono przy tej okazji oficjalne wielbienie Boga pieśnią „Albowiem na wieki miłosierdzie Jego” przy akompaniamencie instrumentów, które zwykle towarzyszyły uroczystościom świątynnym od czasów Dawida i Salomona – trąb i dzwonków (Ezdr. 3:10-11). Nie wszyscy uczestnicy tej uroczystości mieli jednak serca przepełnione wdzięcznością dla Boga, którego miłosierdzie było tak wielkie, że umożliwiło Izraelitom powrót z niewoli i odbudowę świątyni. Pewni przedstawiciele rodów kapłańskich i lewickich, a także niektórzy naczelnicy rodów, będący na tyle starzy, by pamiętać świątynię sprzed siedemdziesięciu lat, nie dołączyli swych głosów do uwielbienia, ale podnieśli płacz. Trudno powiedzieć, dlaczego płakali. Czy ogarnęło ich wzruszenie? Może raczej wydawało im się, że chwała drugiej świątyni nigdy nie dorówna pierwszej? A może uważali, że nie należy odbudowywać świątyni w odpowiedzi na apel poganina. Nie wiadomo. Z opisu można wywnioskować, że ów publiczny płacz był na tyle głośny, że dało się go słyszeć ponad głosami śpiewaków i dźwiękami hałaśliwych trąb i dzwonów. Taki płacz nie wygląda na spontaniczne wzruszenie, ale raczej zdaje się być zamierzonym protestem. Może to właśnie dlatego śpiewający tak się przekrzykiwali z płaczącymi, że głosy ich słychać było na całą okolicę (Ezdr. 3:12-13). Nikomu to jednak nie przeszkadzało, gdyż okolice Jerozolimy były w tym czasie opustoszałe. Ostatki Izraelitów ocalałe z wojny babilońskiej uciekły do Egiptu tuż po zburzeniu miasta (Jer. 43:5-7). Tylko w północnych regionach ziemi izraelskiej mieszkała ludność napływowa, sprowadzona tutaj jeszcze przez Asyryjczyków w miejsce wysiedlonych Izraelitów z dziesięciu pokoleń. Ludność ta, później zwana Samarytanami, czciła izraelskiego Boga (2 Król. 17:24-28). Oni to właśnie, dowiedziawszy się o budowie nowej świątyni w Jerozolimie, zapragnęli przyłączyć się do tego przedsięwzięcia (Ezdr. 4:2). Skrótowy opis tego zdarzenia nie pozwala ocenić, jakie były ich intencje. Z jednej strony nazwani są nieprzyjaciółmi Judy i Beniamina (Ezdr. 4:1). Być może jednak stali się nimi dopiero wtedy, gdy zostali bezceremonialnie odprawieni przez Zorobabela: My sami budować będziemy Panu, Bogu Izraelskiemu, jako nam rozkazał Cyrus (Ezdr. 4:3). Nie do końca było to prawdą, jako że Cyrus rozkazał budować „ludowi Jego”, a nie tylko Judejczykom, Beniaminitom i Lewitom. Czy taka odmowa była słuszna? Z punktu widzenia prawa perskiego zapewne nie. A z punktu widzenia Prawa Bożego? Pogańskim Gibeonitom nakazano dostarczanie wody i drewna dla Domu Pańskiego (Joz. 9:23). Samarytanie nie byli raczej ortodoksyjnymi Żydami, ale przecież wielbili izraelskiego Boga. Czy można było jakoś sprawdzić szczerość ich wiary? Czy można im było wyznaczyć pewne pomniejsze zadania, skoro i tak drewno było już dostarczane przez pogańskie ludy Sydończyków i Tyryjczyków? Trudno to wszystko ocenić na podstawie zwięzłego opisu i przy braku jasnej proroczej oceny. Być może to właśnie odmowa współpracy z Samarytanami, a może też inne względy polityczne, czy pospolita bezinteresowna złośliwość spowodowały, że do urzędu króla perskiego wpłynął donos, na skutek którego władca, nie zagłębiając się w sprawy, zakazał dalszej budowy. I tak ustały prace w Jerozolimie. Ledwo co poświęcone fundamenty opustoszały. Może nawet i ołtarz powoli popadał w ruinę. Wszystko tak trwało przez długie lata aż do drugiego roku króla Dariusza. Cyrus panował 9 lat. Po nim na tron wstąpił jego syn, Kambyzes II, który rządził Persją przez 8 lat. Potem, po kilku miesiącach panowania Smerdysa zaczął swe długie panowanie wielki Dariusz. Ten to właśnie praworządny król miał zasłynąć jako kontynuator mądrej polityki Cyrusa. Zaraz na początku jego panowania Bóg pobudził dwóch proroków: Aggieusza i Zachariasza, by zachęcali lud Boży do kontynuowania porzuconego przed blisko piętnastu laty dzieła odbudowy. Choć sytuacja polityczna była sprzyjająca, to jednak wydaje się, że wewnętrzna opozycja przeciwników odbudowy wcale nie osłabła. Zwłaszcza prorok Aggieusz kieruje do niej twarde słowa, tłumaczące być może po części motywację wcześniejszego płaczu starców przy poświęcaniu fundamentów świątyni: Któż między wami pozostał, co widział ten dom w sławie pierwszej jego? I jaki wy teraz widzicie? Izali nie jest przeciwko onemu jako nic w oczach waszych? – Agg. 2:4. Być może przeciwnicy mieli nawet argumenty teologiczne i chronologiczne: Ten lud mówi: Jeszcze nie przyszedł czas, czas budowania domu Pańskiego – Agg. 1:2. Jednak wbrew wszystkim tym opiniom przeważył głos Boży wyrażony przez proroka Aggieusza. Budowa ruszyła na nowo. Wsparł ją również swymi wizjami prorok Zachariasz, który ukazuje kapłana Jeszuego i księcia Zorobabela jako pomazańców sprawujących dzieło odbudowy z polecenia Bożego (Agg. 2:23; Zach. 3:1-4:14; Zach. 4:11). Cztery lata później, w szóstym roku Dariusza budowa została ukończona (Ezdr. 6:15). Jej przeciwnicy nieraz zapewne widzieli Zorobabela, jak z narzędziami pomiarowymi wspinał się na pnące się ku niebu mury. Być może wielu z nich zmieniło zdanie i pomimo pierwotnego sprzeciwu radowało się teraz, że Bóg pozwolił swym dwóm pomazańcom dokończyć porzuconego dzieła. Do tych to właśnie malkontentów Pan kieruje swe słowo przez proroka Zachariasza (Zach. 4:10), zachęcając ich, by radowali się, widząc Zorobabela z pionem na murach świątyni. Późniejsza historia miała bowiem dowieść, że budowla ta nie tylko dorównała chwałą świątyni Salomonowej, ale nawet po przebudowie Heroda prawdopodobnie ją przewyższyła. Świątynia Zorobabela i Jeszui miała także dostąpić niepowtarzalnego zaszczytu nawiedzenia jej przez Mesjasza, Syna Bożego, noszącego takie samo imię, jak kapłan uczestniczący w odbudowie. O tym to właśnie fakcie pisze być może prorok Aggieusz: I napełnię chwałą ten dom, mówi Pan Zastępów (...) Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej – Agg. 2:7-9. A może owo napełnienie chwałą nastąpiło już po Jego śmierci, gdy w szacownych murach owego „domu” zaszumiał wiatr Pięćdziesiątnicy... I cieszą się, i patrzą na kamień cynowy w ręce Zorobabela. Do dzisiaj niektóre kamienie jerozolimskiego „muru płaczu” pamiętają jeszcze tę pieśń ich radości. Studium tłumaczenia Zach. 4:10W wersecie Zach. 4:10 napotykamy na kilka problemów językowych. Po pierwsze niełatwo jest przełożyć hebrajskie określenie jom ktanot na język polski. Hebr. katan oznacza „mały”, a jego forma rzeczownikowa w liczbie mnogiej rodzaju żeńskiego ktanot to „małe rzeczy”. Czy polskie słowo „drobiazgi” dobrze oddawałoby tę ideę? Może jeszcze wyraziściej byłoby „błahostki”? Część tłumaczy nawiązując do historycznego kontekstu wypowiedzi pisze o „dniu skromnych (lub małych) początków”. Być może mają historyczną rację. Drugie problematyczne określenie to eben ha-bdil. Eben to ogólnie kamień. Bdil (nr Stronga 913) to cyna lub żużel pozostający po wypalaniu metali. W tym wersecie chodzi najprawdopodobniej o ciężki kamyk z dużą domieszką metalu, być może nawet metalowy odważnik, którego używano jako obciążnika murarskiego pionu. Trzecim problemem jest powiązanie wszystkich składowych części tego wersetu w jedno, dwa lub kilka zdań. Pierwszy człon to w zasadzie niezależne pytanie dosłownie brzmiące: Bo kto gardził dniem małych rzeczy? Następny człon zaczyna się tak, jakby był kontynuacją poprzedniego zdania, ale niespodziewanie wprowadza trzecią osobę liczby mnogiej: i cieszą się, i widzą kamień cynowy w ręce Zorobabela. A potem jeszcze jakby bez związku z kontekstem pojawia się wyrażenie: owe siedem. Może ono odnosić się do siedmiu lamp z poprzedniej wizji świecznika lub wprost do oczu Pana, które wedle następnego zdania obchodzą całą ziemię. Jak teraz połączyć słowa polskie, by nadać im sens zgodny z wypowiedzią anioła przekazującego słowo PANA? Jeśli ustawimy je w oddzielnych liniach, jak w poezji, to być może łatwiej będzie je przeczytać, ale czy je wtedy lepiej zrozumiemy? Dzień małych rzeczyBo kto gardził dniem małych rzeczy? Proroctwo Zachariasza 4:10 W historii rzadko zdarzają się wyjątkowe momenty. Komety pojawiają się raz na kilkadziesiąt lat, na zaćmienie słońca można się nie doczekać przez całe życie. A to i tak są zdarzenia, które dają się przewidzieć. Procesy historyczne, zjawiska społeczne czy przemiany cywilizacyjne zachodzą bardzo powoli i dopiero po latach widać, gdzie i kiedy się zaczynały. Nawet z perspektywy czasu niełatwo prześledzić ich bieg. Tak jak wielkie rzeki, mają wiele źródeł. W życiu trzeba mieć wiele szczęścia, by przeżyć wyjątkowy przełom, historyczne zdarzenie, by znaleźć się w tym właśnie czasie i miejscu, gdzie rodzą się wielkie i ważne idee. Niełatwo rozpoznać je już w zarodku. Jeśli są to nurty światowej historii, to trzeba mieć wyjątkowy instynkt, by w odpowiednim momencie opowiedzieć się po właściwej stronie. Jeśli zaś chodzi o sprawy Boże, to można je rozpoznać tylko z Jego łaski za pomocą ducha Jego oświecenia. Dlatego też trudno mieć do siebie i innych osób pretensje, że nie rozpoznaliśmy tego właściwego, unikalnego momentu, że nie wskoczyliśmy do pociągu historii wtedy, gdy dopiero powoli ruszał ze stacji. W sprawach światowych jest to kwestia szczęścia. Wielu siedzi z wędkami nad tą samą rzeką, a tylko jeden wyławia złotą rybkę. W przypadku dzieł Bożych udaje się to tylko wybranym i jest to Boża łaska. Częściej jednak zdarza się, że wielka historia rozgrywa się niedaleko od nas, że ktoś coś już zaczął, że coś ważnego dzieje się gdzieś blisko. Wystarczy się dołączyć, pochwalić. Ale można też zganić, zdystansować się, odwrócić głowę. Bóg chyba nie miał pretensji do starych Izraelitów, którzy wprawdzie przybyli do Jerozolimy, ale płakali, gdy młodzi zakładali fundamenty nowej świątyni. Ganił ich jednak przez proroka Aggieusza, gdy po piętnastu latach nadal nie potrafili rozeznać, gdzie rozgrywają się Boże sprawy. Mimo to nie obraził się na sceptycznych starców. Słowami Zachariasza z sympatią upominał ich: to nic, że pogardziliście dniem niepozornych chwil mojej wielkiej sprawy. Cieszcie się teraz, gdy widzicie, jak postępuje praca, gdy Zorobabel przykłada pion do rosnących murów. Czy dali się przekonać? Przez piętnaście lat być może powtarzali: A nie mówiliśmy, trzeba było czekać na anioła, na mesjasza, na głos z nieba, a nie tak zwyczajnie, po ludzku, politycznie i finansowo. Ich siwe głowy chwiały się z politowaniem nad fundamentami, które przez lata porastały chwastami. Może jeszcze o „słomianym ogniu” i młodzieńczym braku rozwagi mówili. Teraz zaś trzeba było tylko po prostu stwierdzić: Myliliśmy się, źle oceniliśmy sytuację, wyrażaliśmy swoje obawy, ale teraz widzimy, że dzieło Boże się rozwija. Ale jakież to było dzieło? Dalekie jeszcze było do jakiegokolwiek spełnienia. Wszystko się dopiero zaczynało. Miało się rozwinąć w wielkich bólach za długie „70 tygodni” lat. Bóg posyłał wprawdzie proroków, którzy potwierdzali, że dzieje się Boża historia, ale przecież prorocy też bywają prawdziwi i fałszywi. Ich słowo spełni się za setki lat. W jaki sposób rozpoznać, czy mają ducha Bożego, czy ducha kłamstwa? Niełatwo pokonać wszystkie wątpliwości rozumu i po prostu uwierzyć. Czasami trzeba się niestety pomylić, ale nie ma wyjścia, trzeba uwierzyć. Należy doświadczać duchy, sprawdzać, czy są z Boga, czy prorocy przynoszą dobre owoce, ale potem trzeba wskoczyć do pociągu i nim pojechać, przynajmniej do następnej stacji. Nie da się zostać na peronie i zastanawiać, czy pociągiem tym nie odjechała nam Boża historia. Trzeba wsiąść i się przekonać. Wiary nie da się badać z zewnątrz. Trzeba najpierw uwierzyć, a potem dopiero można próbować się przekonać, czy była to wiara zgodna z Bożym rozumem. Gdy więc dzieje się obok nas Boża historia, mamy trzy możliwości: możemy pozostać z boku, nie szkodzić i nie pomagać; możemy płakać i ubolewać nad naiwnością wiary nowicjuszy albo też zrobić to, co najlepsze: uwierzyć i śpiewać „Albowiem na wieki miłosierdzie Jego”. Może się zdarzyć, że wsiądziemy do fałszywego pociągu. Jeśli jednak nie wsiądziemy do właściwego, to pozostaniemy na wieki przykładem tych, którzy głośno szlochali nad sprawującym się Bożym dziełem. Wzgarda, czy nawet lekceważenie to brzydkie uczucia. Nie powinny zdarzać się Bożemu człowiekowi nigdy. Zło, błąd może wywoływać oburzenie, ale nie pogardę. Słabość, czy małość – współczucie, a nie lekceważenie. Wszystkim nam jednak zdarza się czasami coś lub co gorsza kogoś zlekceważyć. Jest to grzech, ale być może nie śmiertelny, jeśli przyjmiemy naukę słowa Bożego i będziemy umieli się ucieszyć tym, co widzimy w ręce sługi Bożego, nawet jeśli wcześniej przegapiliśmy ważny moment narodzenia się dobrej idei. Nowe idee są domeną ludzi młodych. Słusznie stwierdził dostojnik Nikodem, że staremu człowiekowi ciężko jest powrócić do łona matki i narodzić się na nowo. Systemy i sposoby budowane przez lata, doświadczenia wielu lat życia bardzo przeszkadzają w zrzuceniu z siebie starych, łatanych szat, by stanąć przez Chrystusem nago i przyjąć od Niego nowe ubranie. Trudno „wyskoczyć” ze starej skóry i stać się nowym bukłakiem na nowe wino. Młodzi ludzie popełniają wiele błędów, ale chętnie rzucają się na góry, by wiarą przenosić je na dno morza. Jezus był młody, gdy stawał naprzeciwko brodatych mędrców z Sanhedrynu. Nie omieszkali Mu tego zresztą wypomnieć: Pięćdziesięciu lat nie masz, a Abrahama widziałeś? Młody był Waldo, Luther czy Russell gdy rozpoczynali swoje wielkie „rewolucje”. Starzy kiwali siwymi głowami i mówili: Nie uda się. Gdy zakładane bywają fundamenty wielkich idei, część doktorów zawsze gorzko popłakuje nad zgliszczami historii. W tym miejscu pozwolę sobie zwrócić się do „starców”. Młodzi niech może ominą ten akapit i przeczytają go dopiero po pięćdziesiątce. Bracia starcy, nie biadolmy ciągle nad niepoprawnym entuzjazmem młodych. Nie opłakujmy minionych blasków chwały. Może zresztą nie były one wcale takie chwalebne. Pamiętajmy, że nasza stara pamięć wybiela odległą przeszłość. Niemądrze jest pytać, dlaczego pierwsze dni były lepsze od obecnych (Kazn. 7:10). Pozwólmy młodym żyć ich zapałem. Pozwólmy im się czasami nawet pomylić. Może przez ich brak doświadczenia i nieumiejętność dzieło Boże zostanie na jakiś czas zablokowane, może niedojrzałość spowoduje, że na chwilę przygaśnie słomiany zapał, ale mimo to wspierajmy ogólny entuzjazm budowy i chęć rozwoju. Mamy prawo czuć się zmęczeni. Czasami może trzeba nam stwierdzić: Nie mamy już siły skakać z wami po murach; wy budujcie, a my będziemy śpiewać pieśń nadziei i chwały „Albowiem na wieki miłosierdzie Jego”. I teraz do młodych: Cieszymy się waszą energią, ale patrząc na wasze budowanie, chcielibyśmy zawsze widzieć w waszych rękach „cynowy kamień” pionu przykładany do murów waszych budowli. To proste urządzenie nieomylnie wskazuje, gdzie góra, a gdzie dół. Korzeniami wyrastamy z ziemi, ale pragniemy wznosić się prosto ku niebu. Cienka nić pionu obciążonego cynowym kamieniem wskaże ziemię. Trzeba zmierzać dokładnie w przeciwnym kierunku. Niech Biblia będzie Waszym prawidłem obnażającym słabości ciała i wskazującym kierunek nieba. I na koniec: To nie jest ani Wasze, ani nasze dzieło. To siedem oczu Pana, moc Jego ducha sprawuje kontrolę nad Jego sprawami. Jeśli dzieło jest Boże, to nie upadnie, nawet jeśli płakałoby nad nią wysokie gremium wszystkich najzacniejszych starców chrześcijaństwa. Jeśli zaś zrodziło się z ducha kłamstwa czy ludzkiej bezmyślności, to nie ostoi się bez potrzeby okazywania mu lekceważenia. Nie zawsze jest łatwo rozeznać, które budowle zgodne są z planami przestrzennego zagospodarowania Bożego miasta. Trzeba się dobrze przyglądać, czy w rękach budowniczych znajduje się prawidło. Jeśli tak i jeśli lud Boży wznosi pieśni chwały, to lepiej z młodymi śpiewać niż płakać i narzekać ze starcami. Daniel Kaleta |