Wędrówka, 6/2012

10. Kohelet 7:1-6

Zatęskniłem jednak, Beniaminie, za dialogowaniem z Tobą przy okazji wspólnego rozważania niepowtarzalnej Księgi Koheleta. Postanowiłem więc samotnie kontynuować głośne jej czytanie, by się z kolejnymi rozdziałami tego tekstu lepiej zapoznać, zaprzyjaźnić, by znów pozwolić mądrym radom mędrca przenikać me nerki i serce. Tu i ówdzie wyobrażę sobie, że słuchasz lub czytasz, że kiwasz głową, wyrażając swą aprobatę lub też jej brak. Może ta dedykacja skłoni Cię nawet do podzielenia się ze mną jakąś refleksją. Będę wyglądał, by spełniło się proroctwo Koheleta, że „lepszy jest koniec mowy niż jej początek” (Kazn. 7:8).

Kazn. 7:1

Lepsze jest [dobre] imię niż dobry olejek,
a dzień śmierci niż dzień urodzenia.

Rzadko, Beniaminie, korzystam z pachnideł. Nie wiem, czy dobrze czynię, bo człowiek skropiony dobrymi perfumami owszem przyjemnie pachnie. Tyle tylko, że woń ta szybko wietrzeje, a miły zapach olejku to rozkosz zmysłowa i nieco doczesna. Częściej inspiruje mnie to, że człowiekowi, którego imię wypowiada się z szacunkiem, towarzyszy aura nie znikająca po jego odejściu. Jest woń mocniejsza i trwalsza od śmierci. Jest „imię”, które jest lepsze od perfum. I to nie sława, lecz zwykła dobra pamięć o człowieku, niezależna od ilości osób ją przechowujących. Są ludzie, którzy mają „imię” tylko u Boga. I takie imię w zupełności by mi wystarczyło. O takim imieniu marzę bardziej niż o szlachetnym olejku.

Kohelet dodaje jeszcze do tego dość zaskakujące zdanie, że dzień śmierci jest lepszy od dnia urodzenia. I jako człowiek, któremu do śmierci już bliżej niż do dnia urodzenia, muszę mu przyznać rację, choć jako obserwator wolę uczestniczyć w radości narodzin niż w smutku śmierci. Gdy raz do roku rozmyślam o dniu mego przyjścia na świat, to zdaję sobie sprawę z tego, że był to jedynie początek drogi, która mogła przebiec w bardzo różnych kierunkach i rozmaicie się skończyć. Dopiero w dniu śmierci będę tak naprawdę wiedział, do czego doszedłem. A może właściwie nie ja, tylko Bóg będzie wiedział to, czego ja dowiem się dopiero po zmartwychwstaniu. W dniu śmierci żałobnicy pomazują człowieka dobrym olejkiem miłości, pamięci, szacunku. I nie ma takich ludzi, o których nie można byłoby na pogrzebie powiedzieć czegoś dobrego. Choć przyznać muszę, że w przypadku niektórych największą zasługą bywa to, że nareszcie umarli. Oby moja śmierć nikogo nie ucieszyła.

Kazn. 7:2

Lepiej iść do domu żałoby, niż iść do domu biesiady,
bo w tamtym jest koniec każdego człowieka, i żyjący bierze to sobie do serca.

W życiu zdarza mi się i jedno, i drugie. „Lepiej” w tym wypadku nie oznacza chyba, bym miał całkowicie unikać ucztowania. Jednakże w domu biesiady [hebr. miszteh wywodzi się od czasownika szatah, pić], choć pełnym radości, społeczności, ale czasami niestety także alkoholowego ożywienia, nie aż tak często gości mądrość i rozmowa godna świętości. Biesiadna radość na ogół miewa płytkie korzenie. Dom żałoby zaś przepełniony jest smutkiem, ale także często dobrą refleksją o wartości życia i konieczności jego podsumowania pewnego nieznanego nam jeszcze dnia. Życie człowieka nie kończy się co prawda z chwilą śmierci, bo jest jeszcze zmartwychwstanie, jednak koniec doczesnego życia zamyka pewien ważny rozdział. Jego zapis stanie się bowiem podstawą sądu. Wiele rzeczy będę mógł jeszcze naprawić po zmartwychwstaniu, ale niczego już nie cofnę ani nie nadrobię. Wykonane zło czy też niewykonane dobro pozostanie być może cierniem mej duszy na wieki życia w Królestwie. To dlatego myślenie o śmierci winno mnie skłaniać do naprawy i nadrabiania straconych okazji już tutaj, zanim jeszcze stanę przez tronem wiecznego sądu.

Kazn. 7:3

Lepsze jest utrapienie* niż śmiech,
bo przy złym** obliczu lepsze staje się serce.

* hebr. khaas 3708 – zmartwienie, żal, rozdrażnienie, przykrość, por. „gniew” w Kazn. 7:9
** strapionym, smutnym

Nie wiem, czy zgodzisz się ze mną, Beniaminie, że smutek jest uczuciem zbyt pasywnym, zbyt długotrwałym i wyniszczającym, żeby mógł być tak bezwarunkowo pochwalony przez mędrca. Być może chodzi mu tutaj raczej – zgodnie z ideą hebrajskiego słowa – o poirytowanie, niepokój, przykrość wywołaną czyimś niemiłym lub krzywdzącym zachowaniem. Takie uczucia są zwykle krótkotrwałe i przemijają również szybko, jak się pojawiają. Przynajmniej tak być powinno.

Z własnego doświadczenia wiem, że lepiej nie dopuszczać do irytujących sytuacji. Czasami jednak gniew pojawia się szybciej, niż zdążę pomyśleć. Gniew, podobnie jak ból, jest sygnałem, że coś się nie zgadza. Mija na ogół wraz z ustaniem przyczyn. Bywa jednak, że taka irytacja zostawia trwały ślad w uczuciach w postaci goryczy serca, pretensji, które nie ustają wraz z zachodem słońca. Taki gniew nie mógłby zostać pochwalony, a Apostoł nazywa go wręcz grzechem (Efezj. 4:26).

Kohelet przedkłada nad śmiech krótkotrwałe gniewne uczucie, jakie rodzi się w sytuacji konfliktu między poczuciem mojego interesu lub oczekiwania a rzeczywistością. Takie uczucie stanowi ważną informację, że coś się nie zgadza. Często to moje oczekiwania są zbyt wygórowane. Czasami popełniam błąd i ściągam na siebie kłopoty. Wtedy oczywiście najbardziej potrzebuję naprawy serca. Bywa jednak i tak, że poczucie krzywdy jest owszem uzasadnione, że jestem naprawdę pokrzywdzony. Ale wtedy i tak naprawia się serce. Uczy się ono bowiem cierpliwości, wyrozumiałości, miłości nawet do nieprzyjaciół.

Kazn. 7:4

Serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela.

Po tym, co przeczytałem powyżej, nie dziwi mnie takie podsumowanie. Mędrzec też bywa w domach, gdzie gości radość. Czasem i ona szuka otwartego serca, by podzielona stała się podwójną. Jednak dom żałoby bardziej potrzebuje mądrego serca, mądrego słowa, mądrej obecności. Skoro i mędrzec przy tym się uczy, a żałobnik może podzielić swój smutek, to wynik tego rachunku będzie zawsze dodatni.

Kazn. 7:5-6

Lepiej jest słuchać karcenia przez mędrca, niż słuchać pieśni głupców.
Bo czym trzaskanie cierni płonących pod kotłem, tym jest śmiech głupiego.
I to jest także marnością.

I na koniec tego fragmentu, przed swym słynnym refrenem o marności, Kohelet dodaje, że nie interesuje go pochwalna pieśń głupca. Pewnie i inne głupie piosnki posłuchu nie są warte. Ileż rzeczy i ludzi potrafią zganić i wyszydzić, przeważnie tylko dla zabawy. Zła to zabawa. Głupiec potrafi ukłuć jak cierń, ale w ogniu znika prędko, a jego śmiech zamienia się w krótkotrwały trzask i przemija. Nagany mędrców przetrwały tysiąclecia, niektóre mądre dowcipy też bywają powtarzane przez pokolenia. Jednak śmiech głupców to marność nad marnościami, jak mówi mędrzec Kohelet.

Nie lubię, Beniaminie, żadnych nagan. Wolałbym ich w życiu nigdy nie musieć słuchać, nawet od mędrców. Skoro jednak zdarza mi się źle postępować, to i nagana jest rzeczą słuszną, a dla mnie pożyteczną. Sam zaś, ponieważ za mędrca się nie uważam, do karcenia się nie kwapię. Na szczęście mędrców ci u nas dostatek.

Daniel Kaleta