Wędrówka 2010/3

Ziemia trwa na wieki

Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi, ale ziemia trwa na wieki – Kazn. 1:4 NB.

Trasa moich poobiednich spacerów przebiega wzdłuż pól. Pobliski rolnik uprawia tu w dolinie rośliny na pasze dla swoich czterdziestu krów. Czasami jest to kukurydza. Gdy z ziemi wychodzą pierwsze źdźbła roślin, trudno uwierzyć, że za kilka tygodni gęstwina ciemnej zieleni całkowicie przesłoni widok ze ścieżki. Nawet człowiek słusznego wzrostu zagubiłby się w takim kukurydzianym „lesie”. A to wszystko tylko po to, by w gąszczu zieleni mogła powstać piękna kolba złotego ziarna.

Obserwując któregoś roku ten wzrost pomyślałem o rozmachu Bożego działania. Tyle odpadów dla garści ziarna! Rozrzutność? Dla przyrody żaden problem. Tony liści spadających jesienią z drzew bezszelestnie znikają pod zimowymi deszczami i śniegami, użyźniając glebę i ułatwiając dalszy wzrost innych roślin. Rozkładające się dzikie zielone „odpady” produkują w skali światowej 200 gigaton dwutlenku węgla rocznie, prawie dziesięciokrotnie więcej niż wynosi całkowita „ludzka” emisja tego kłopotliwego gazu. Ale owe 200 gigaton nie stanowi dla przyrody żadnego problemu. Jedną trzecią wchłoną morza i oceany, pozostałe nadwyżki zostaną przez rośliny przetworzone na węgiel.

Codziennie w wiadomościach słyszę o problemach energetycznych. Drożeje paliwo, gaz, energia elektryczna. Od lat grozi się nam całkowitym wyczerpaniem źródeł energii. Tymczasem nasze dobre Słońce, ogrzewając na Saharze kwadrat ziemi o boku 700 km, wypromieniowuje – całkiem na darmo – tyle energii, ile produkuje i zużywa łącznie cała ludzkość, czyli ok. 120 mld kilowatogodzin. Nawet gdyby wszyscy mieszkańcy naszej planety zużywali tyle energii, co najbardziej rozrzutni w tym zakresie Amerykanie, to wystarczyłaby energia słoneczna z niecałej połowy powierzchni Sahary, by zaspokoić te wygórowane potrzeby. Znane są już też i wypróbowane technologie, umożliwiające korzystanie z tej energii. Całkowicie bezpieczne, bez odpadów. Jest tylko jeden problem – człowiek, jego egoizm i – nie ukrywajmy tego – głupota.

Człowiek. Wystarczy wznieść się samolotem na zwykłą wysokość lotów pasażerskich – 9000 m, by przestać go widzieć. Z wysokości kilkudziesięciu kilometrów widać już tylko najbardziej wybujałe przejawy ludzkiej „okazałości”. Gdybyśmy oddalili się jeszcze dalej, zobaczymy już tylko... piękno Bożego stworzenia, obraz, z którego całkowicie znika „wielkość” człowieka. Tak jak znika mała mrówka między kamieniami fontanny u podnóża Burdż Chalifa w Dubaju.

Gdy się przypatruję niebiosom twoim, dziełu palców twoich,
miesiącowi i gwiazdom, któreś wystawił, tedy mówię:

Cóż jest człowiek... Psalm 8:4-5

W latach siedemdziesiątych sztucznie, na potrzeby gospodarczej wojny o miliardy petrodolarów, rozdmuchany został problem energetyczny. Były to jeszcze czasy „wojny światów”, konfliktu ideologicznego, walki o strefy wpływów dwóch wielkich obozów, na które po II Wojnie Światowej podzielił się świat. Tamta propaganda „kończących się” zasobów ropy naftowej miała swoje dobre skutki. Zwiększono efektywność spalinowych silników, zmniejszono zużycie, niektórzy ludzie nauczyli się jeździć mniejszymi samochodami. Słowem, nie ma tego złego...

Od czasu gospodarczego upadku świata komunistycznego na świecie toczy się jedna wielka wojna, wojna gospodarcza, w której stronami nie są już tylko państwa, ale także wielkie koncerny oraz przeróżne koalicje interesów, których mrocznych zakamarków wzajemnego przenikania się i zwalczania nikt nie jest już w stanie prześledzić. Narzędziem tej wojny są różne propagandowe kampanie samorzutnie rozwijające się na gorącym styku wielkich koncernów informacyjnych, które żyją z sensacji, oraz wielkich potęg finansowych, które umieją wykorzystać każde zawirowanie do przeliczenia irracjonalnego ludzkiego strachu na całkiem realne i wielkie pieniądze. Wystarczy sobie przypomnieć szaleństwo krów, histerię zaziębionych kur czy niedawną grypę, która miała wdzięczną nazwę miłego domowego zwierzątka nienadającego się, Bożym zdaniem, do jedzenia.

Jednym z niegasnących tematów, który nieustannie od kilkudziesięciu lat znosi niektórym kołom interesów gospodarczych złote jaja, jest „ekologia”. Przedrostek „eko-” stał się receptą na sukces. Ostatnio dołączył do niego przedrostek „bio-”, który równie dobrze się sprzedaje. Gazety mają temat, wiadomości cieszą się z „niusa”, rządy i opozycje mają się czym licytować, a ośrodki naukowe dzielą się ogromnymi rządowymi dotacjami, które prędko zwrócą się w podatkach i łapówkach firm, które zarabiają na solarach, na rzekomo bardziej ekologicznej produkcji czegokolwiek, na znajomościach w komisjach, które ustalają, co jest ekologiczne, a co nie jest.

I znów, żeby nie być posądzonym o jednostronność – nie ma tego złego... Dobrze, że powstają oczyszczalnie ścieków, że zużywa się mniej energii, że eliminuje się przestarzałe technologie, które trują, niszczą, zużywają. Dobrze, że sortujemy śmieci i przerabiamy je na ławki w Yellowstone. Dobrze, że dbamy o nasze roślinne i zwierzęce otoczenie. Miło jest spotkać wieczorem w parku zająca czy obserwować przyloty i odloty bocianów. To wszystko jest dobre i piękne, jednak ideologia i propaganda, która stoi za tymi dobrymi skutkami, najczęściej jest z piekła rodem.

Antropocentryzm

Od XVI w. w Europie szerzona jest ideologia humanistyczna. Sama z siebie była niewątpliwie korzystnym przeciwstawieniem się idei klerykalnych bóstw głoszonych przez wielkie społeczności religijne Średniowiecza. Jednak z czasem owo uczłowieczenie religii i filozofii doprowadziło do tego, że człowiek został uznany za centrum i oś wszechświata. Nawet dla ludzi religijnych „pierwszym i najważniejszym” stało się miłowanie bliźniego jak samego siebie. Niektórym wystarcza nawet „miłowanie samego siebie”. Bóg też przydaje się w tej religii, ale spełnia rolę automatu do obsługiwania różnych potrzeb tych, którzy łaskawie w Niego wierzą.

Tak jak Średniowiecze swego czasu walczyło z heliocentryzmem, tak obecnie odbywa się przestawianie owych renesansowych ideologii z antropocentryzmu na „ekocentryzm”. Człowiek nie jest już osią wszechświata, ale jednym z jego elementów. Jego przetrwanie uzależnione jest od środowiska, ale swoją bezmyślnością ma on moc zniszczyć wspólny środowiskowy dom. Może także swoją zapobiegliwością uratować wszechświat i zbawić wszystkie stworzenia od niechybnej zagłady, którą szykuje nam bezmyślna polityka, gospodarka, nadmierna konsumpcja. Najlepiej byłoby wrócić na drzewo, z którego podobno, zdaniem owych ideologów zeszli niegdyś ich przodkowie...

W obrazie tym nie ma miejsca dla Boga. Bezmyślna wiara w to, że człowiek jest jedyną myślącą istotą tego ogólnie bezmyślnego wszechświata, usunęła Boga z ludzkiego myślenia. Kartezjańskie „myślę więc jestem” stało się pierwszym artykułem nowego wyznania wiary. Tymczasem człowiek jest pyłem, okruchem, którego wystarczy dobrze uderzyć pięścią, by przestał oddychać...

Tymczasem...

Tymczasem istniejemy dlatego, że zostaliśmy pomyślani przez Boga. Jesteśmy częścią Jego wielkiego zamierzenia – ważną, być może nawet najważniejszą, ale bynajmniej nie niezastąpioną. Bóg, który nas stworzył, może nas też unicestwić. My zaś nie możemy unicestwić niczego. Wytworzone przez nas gazy, tworzywa, materiały składają się z elementów otaczającego świata i w te same elementy z czasem się obrócą, nawet jeśli miałoby to trwać miliony lat. „Ziemia trwa na wieki”. „Bóg, który stworzył ziemię, i uczynił ją! który ją utwierdził, nie na próżno stworzył ją, na mieszkanie utworzył ją” Izaj. 45:18.

Człowiek może sobie i otoczeniu narobić wielkich kłopotów. Nieraz już udowodniliśmy, że umiemy sobie wzajemnie utrudniać życie do granic wytrzymałości. Jednak aroganckie i buńczuczne twierdzenia, że człowiek jest w stanie zniszczyć życie na ziemi, że jest w stanie naruszyć proporcje, zaburzyć cokolwiek w stworzonych przez Boga mechanizmach przyrody, są tylko przejawami diabelskiej wiary w niezniszczalność człowieka i zniszczalność domu stworzonego nam przez Boga.

Bóg stworzył zasady istnienia materialnego i ożywionego świata, a następnie postawił w tym świecie człowieka, aby strzegł z góry zadanych praw. Można się nimi oczywiście nie przejmować. Na przykład można wyskoczyć z balkonu. Jednak moja niewiara w nieuchronność działania siły grawitacji nie zmieni w niczym tragicznego skutku takiego zachowania. O ile rezultaty skoku z balkonu widoczne są natychmiast, to skutki braku respektu dla praw przyrody i ducha każą czasami czekać na siebie latami. Zarówno te dobre, jak i złe. Konsekwencje bywają przykre. Utrudniamy sobie życie, ale nie jesteśmy w stanie go unicestwić. Tym bardziej nie jesteśmy w stanie zniszczyć, czy choćby zmienić praw, które zadał nam Stwórca.

Bóg, który to wszystko oprogramował i stworzył, dał też człowiekowi instrukcję obsługi do otaczającego go materialnego świata, a także do obsługi jego własnego ciała i duszy. Można się tą instrukcją nie przejmować. Można wsiąść do A380 i powiedzieć sobie: Nie muszę czytać instrukcji, latałem już Cesną i małymi Jetami. Jakoś sobie poradzę. Nawet gdyby ktoś powierzył wielką maszynę takiemu szaleńcowi, to czy ktoś z nas odważyłby się do niej wsiąść?

Tymczasem tak właśnie zachowujemy się wobec Instrukcji Obsługi, którą powierzył nam Bóg. Uważamy, że wystarczy poklikać, pokręcić i dojdziemy do tego, co jak działa. Nie dojdziemy. Bez Słowa Bożego nie zorientujemy się w skomplikowanej tkance materialnego wszechświata, ożywionego środowiska, a zwłaszcza naszej ludzkiej duszy, by była mniej egocentryczna, mniej zachłanna i cechowała się większą wyobraźnią.

Człowiek, który bezgranicznie zaufa, że Ten, który stworzył, wie też, jak obsłużyć ten skomplikowany mechanizm współzależności, żyje nie tylko dobrze, ale też korzystnie dla swojego środowiska materialnego, biologicznego i społecznego. Bezgranicznie ufając, będzie nie tylko ślepym wykonawcą przykazań. Są one tak ogólne, że wskazują jedynie kierunki dla mądrych ludzkich eksperymentów z Bożymi prawami. Człowiek jest więc nie tylko ich biorcą, ale także współodkrywcą, a może nawet i współtwórcą, zwłaszcza w obszarze wolnej ludzkiej duszy. Bóg podzielił się z nami swym wielkim twórczym zadaniem. Ale dzisiaj tylko nieliczni korzystają z Jego zaproszenia.

Człowiek, który próbuje żyć w zgodzie z Bożymi zasadami, automatycznie żyje też zgodnie z materialnym otoczeniem, z przyrodą oraz innymi użytkownikami tego mechanizmu. Gdyby przestrzegane były proste zasady Bożej własności ziemi, lat sabatowych, jubileuszowych, proste przykazania zakazujące bogacenia się kosztem brata, zachłanności, gdybyśmy uczynili Boga centrum naszego świata – wtedy automatycznie bylibyśmy najbardziej ekologicznymi przedstawicielami naszej cywilizacji. Ale nie jesteśmy, gdyż usunęliśmy Boga z głównego nurtu naszego ludzkiego myślenia.

Próby odgadnięcia mechanizmów, przeciwdziałania skutkom, regulowania tego, co samo się reguluje, są tylko złudną ideologią ludzkiej pychy. Jedyną drogą do życia prawdziwie zgodnego z otoczeniem, jest wiara w obiektywne reguły istnienia tego mechanizmu. Ich odkrycie i przestrzeganie jest jedyną drogą do Bożego ładu, który tak czy inaczej, z naszym udziałem czy bez, i tak zapanuje na powierzonej naszej opiece pięknej Ziemi. Wszystko inne zdane jest na przypadkowość i pomieszanie prawdy z błędem, na służenie Bogu i Mamonie.

A gdy czasem ogarniają mnie wątpliwości, gdy znów zaczyna mi się wydawać, że wszystko ode mnie zależy, wracam między kukurydziane „lasy”, idę jesienią poszurać butami w stertach opadłych liści. Ludzkie życie bez Boga jest warte tyle, ile gnijące i butwiejące resztki w lesie. Życie z Bogiem jest jak złota kolba kukurydzy ukryta w gąszczu ciemnej zieleni, jak potężne drzewo, które jesienią zrzuca liście, by na wiosnę ubrać się w nowe, cudowne szaty Bożej doskonałości.

Daniel Kaleta