Wędrówka 2010/5 do 2012/2 (cykl niezakończony)Rozważania nad Księgą Koheleta(na potrzeby „Wędrówki” począwszy od 2010)1. Zamiast wstępu: (W.5.10)Zgodzę się z Tobą, Beniaminie, że kwestia autorstwa nie zmienia oceny wartości tego fantastycznego utworu, choć przyznać muszę, że chętnie daję się uwieść idei – nawet jeśliby ona literacką fikcją być miała – że to Salomonowi samemu genialność myśli tej księgi zawdzięczamy. Był on wszak najmądrzejszym i najbogatszym synem Dawida i królem w Jerozolimie. A tak przecież o sobie pisze Kohelet (1:12; 2:7,9). Salomon miał dwa imiona. Oprócz tego najbardziej znanego, szczycił się imieniem nadanym mu przez Natana proroka – Jedydjasz, czyli umiłowany przez Pana (2 Sam. 12:25). Któż nam powie, czy nie nosił jeszcze trzeciego – „pseudonimu artystycznego”. Bo przecież Kohelet – choć słowo to chętnie bywa tłumaczone – jest w Biblii wyłącznie imieniem własnym. Również i poza nią ani mówca, ani kaznodzieja, ani też osoba zwołująca zgromadzenia, nie bywa określana słowem qohelet. Ma na to język hebrajski inne bardziej stosowne słowa. Słowem – jeśli natchniony Boży autor życzył sobie, bym myślał, że tę mądrość sam król Salomon spisał, to cóż mnie prostakowi nad sprawą tą wiele się zastanawiać. A przyznać muszę, że słowa: o znikomości bogactw, władzy i mądrości, o niesprawiedliwości ludzkich sądów czy o kobietach, co bardziej są gorzkie niż śmierć, w ustach Salomona brzmią mi bardziej prawdziwie, niż gdyby z ust niedouczonego biedaka wyszły. Pozwól zaś, że o „fatum”, którego ciążenie nad człowieczym losem niektórzy Koheletowi przypisują, może coś innym razem napiszę, gdy bardziej szczegółowymi zagadnieniami się zajmiemy. 2. Kazn. 1:1-18 (W.6.10)Jeśli pozwolisz, Beniaminie, to wrócę jeszcze do pierwszego rozdziału. Jest on bowiem niezmiernie ważny dla zrozumienia całego przesłania księgi. Po pierwsze słowo-klucz: „Marność” lub nawet we wzmacniającym złożeniu „marność nad marnościami”, po hebr. hawel-hawalim. Słowo „HeBheL” (Strong nr 1892) występuje w hebrajskiej Biblii 73 razy, z czego aż 38 razy u Koheleta! Według tego autora marnością jest: jedzenie (2:1), praca (2:11), wiedza (2:15), zapobiegliwość (2:21), uciechy (2:26), życie doczesne (3:19), sława (4:16), majętność (5:9), spełnienie pragnień (6:9), wystawność (8:10), powodzenie (8:14), przeszłość (11:8), młodość (11:10). Nie jestem pewien, czy wymieniłem wszystko. Nawet jeśli nie, to i tak warto przyjrzeć się tej częściowej liście. Nie ma na niej lojalności, przyjaźni, respektu dla Boga i Jego przykazań, prawości, świętości i wszystkich innych duchowych przymiotów. Kohelet marnością nazywa wszystko to, co wiąże się z materialnością życia człowieka. Nie potępia tego, sam przecież wszystkiego próbował, ale przez stwierdzenie o przemijaniu pokoleń (1:4) podkreśla, że materialność człowieka, jego ciało, zatroskanie o byt (ale nie o przedłużenie bytu w kolejnych pokoleniach – 9:9!) są wartościami przemijającymi. Trzeba o nie dbać, ale to nie one stanowią o godności człowieczeństwa. W następnych rozdziałach rozwinie tę myśl i wskaże na nieprzemijające wartości. Piszę o tym już na wstępie, gdyż wiele osób odbiera słowa Koheleta jako bardzo pesymistyczne, nihilistyczne wręcz, które rzekomo miałyby utwierdzać ludzi w lenistwie, nieuctwie, czy niedbalstwie. Nic bardziej mylnego! Słowa o marności, czyli przemijalności, wartości materialnych, służą autorowi jako podstawa do zbudowania kontrastu między mniejszą wartością doczesności w porównaniu do nieprzemijającej wartości duchowych cnót. Genialne i warte podkreślenia w pierwszym rozdziale – choć wszystko tam piękne i mądre – są jeszcze słowa wersetów 7 i 8. Najpierw o obiegu wodnym: Rzeki płyną do mórz, a morza nie wylewają, bo stamtąd znów wracają rzeki. Czyżby to Kohelet odkrył wielką przyrodniczą prawdę o tym, że parowanie wód morskich odpowiedzialne jest za tworzenie chmur, z których spada deszcz ponownie zasilający rzeki, które znów płyną do morza? Tyle, że jego księga nie jest podręcznikiem do fizyki. Owo stwierdzenie o „obiegu” powtarza on w odniesieniu do słońca, wiatru i wody, by na koniec stwierdzić, że to, co się z nami dzieje, jest powtarzalnym procesem zamkniętym w kręgu czasu: „Nie ma nic nowego pod słońcem”. Poczucie naszej doczesnej wyjątkowości byłoby zatem złudne i mylące, gdyby nie wartości duchowe. „Oko nie nasyci się widzeniem” (w. 8). To z jednej strony piękne, bo dzięki temu codziennie rano odczuwam niezmiennie wielką przyjemność oglądania cudownej Bożej przyrody. Codziennie cieszę się tym samym smakiem chleba. Codziennie z przyjemnością słucham muzyki, często tej samej, a jeśli jest dobra, Boża, to im częściej jej słucham, tym większą mi sprawia przyjemność. Z drugiej jednak strony owo nienasycenie zmysłów powoduje, że nigdy nie można w tej sferze osiągnąć pełnej satysfakcji. Zmysłowa rozkosz jest krótkotrwała. Jeśli towarzyszy jej brak umiaru, to bywa, że kończy się niemiłym uczuciem przesytu, a czasem też skutkuje chorobami i uzależnieniami. To chyba również jest stwierdzenie kluczowe dla zrozumienia dalszych spostrzeżeń Koheleta. I jeszcze obiecane słowo o „fatum”. By dobrze zrozumieć ideę „nieodwracalności losu”, rzekomo prezentowaną przez Koheleta, warto porównać dwa stwierdzenia o „krzywiznach”: „Co jest krzywego, nie może być wyprostowane” (Kazn. 1:15) i „Przypatrz się sprawie Bożej, bo któż może wyprostować, co on skrzywi?” (Kazn. 7:13). To tylko człowiek nie może wyprostować tego, co Bóg skrzywił. Bóg może wszystko! A zatem ludzki los jest odwracalny, tyle że jest w Bożych rękach. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale wydaje mi się, że za sumę mądrości Koheleta można by uznać genialnie proste i mało rzucające się w oczy stwierdzenie: „Tego, czego brakuje, nie można policzyć” (Kazn. 1:15). Dzisiaj uważamy, że zero także jest liczbą. Znamy liczby ujemne i urojone. Ale to tylko matematyczne teorie. Tak naprawdę zera nie ma. Jeśli czegoś nie ma, to nie da się tego policzyć. Ponieważ doczesne wartości, jak sama nazwa wskazuje, są przemijające i po jakimś czasie ich nie będzie, dlatego nie warto ich liczyć, nie warto do nich przykładać wagi. Liczy się to, co jest, co istnieje naprawdę, wartości duchowe, które są wieczne. Dalej Kohelet dobitnie wskaże, co jest naprawdę ważne – przyjaźń, ludzka solidarność, dobroczynność, umiłowanie Boga i wiele innych nieprzemijających wartości. Taka jest chyba mądrość Koheleta, którą buduje od razu na początku, w pierwszych i ostatnich słowach swej księgi: „Marność nad marnościami, wszystko marność”. 3. Kazn. 2:1-26 (W.1.11)Kluczem do zrozumienia drugiego rozdziału nauk mędrca Koheleta wydają się być słowa: Czyż nie dobrze człowiekowi, żeby jadł i pił oraz upatrywał przyjemności dla duszy swojej z pracy swojej? Widziałem, że i to z ręki Bożej pochodzi (Kazn. 2:24). Kohelet nie zniechęca do cieszenia się życiem, ale ostrzega, że rozkosze zmysłowe, a także materialne osiągnięcia człowieka mają naturalne granice i są przemijające. Uciechy zmysłów podlegają doraźnym ograniczeniom znudzenia, a wielokrotnie doznawane uczucie przesytu powoduje znużenie graniczące z chęcią śmierci (i znienawidziłem życie – w. 17). Człowiek podążający drogą niepohamowanych podniet zmysłowych wcześniej czy później przekona się, że ze względu na ograniczenia zmysłów, również bodźców nie da się wzmacniać w nieskończoność. Nie da się jeść coraz więcej i coraz smaczniej, słuchać coraz głośniejszej i coraz szybszej muzyki. Nie da się bez końca wymyślać zabaw, które wzbudzają coraz to intensywniejsze emocje. Również droga zdobyczy materialnych podlega naturalnym ograniczeniom. Można mieć kilka domów, pałaców nawet, ale przebywać da się tylko w jednym na raz. Można mieć tysiąc samochodów, ale nie potrafimy jechać dwoma równocześnie. Także mądrość, jakiej Kohelet postanowił doświadczyć (czyli w zasadzie wiedza) – możliwość przeczytania jeszcze większej ilości ksiąg, zdobycia informacji o jeszcze większej ilości krajów, zwierząt czy roślin – dzisiaj dodalibyśmy do tego: możliwość obejrzenia jeszcze nowszych filmów, posłuchania jeszcze lepszych nagrań i jeszcze aktualniejszych przebojów – wszystko to ma swoje granice. Jest to taki rodzaj zaspokojenia pożądliwości umysłu, który wcześniej czy później pójdzie z nami do grobu. Choćbyśmy zobaczyli najpiękniejsze zakątki świata i doświadczyli najwspanialszych uniesień artystycznych, to i tak całe to nasze doświadczenie rozłoży się w ziemi razem z ciałem, podobnie jak doświadczenie człowieka, który takiej wiedzy nie zgromadził i który takich przeżyć nie doznał. Mimo to zasadne jest końcowe stwierdzenie, że i owe doczesne radości, dozowane rozsądkiem (lub z konieczności, w życiu większości z nas – ograniczeniami czasowymi i finansowymi) są Bożym darem, z którego wolno, a może nawet należy (któżby miał jeść i używać, jeśli nie ja – w. 25), z Jego błogosławieństwem korzystać. Trzeba jedynie uważać, by nie wkraczać na drogę coraz intensywniejszego pobudzania zmysłów, bo jej naturalnym kresem jest przesyt, znudzenie, uzależnienie, a w końcu obrzydzenie, prowadzące do chronicznego braku umiejętności cieszenia się naturalnymi urokami życia. Ostatnie słowa rozdziału formułują nawet kryterium, które decyduje o tym, jaki człowiek godny jest umiarkowanego zaznawania owych doczesnych radości: Bo człowiekowi, który jest dobry w Jego [Boga] oczach daje.... Być może od Koheleta nie dowiadujemy się bardzo dokładnie, w jaki sposób należy podobać się Bogu, ale mędrzec zakłada przecież, że znamy przykazania i umiemy bać się Boga (Kazn. 12:13). Słowem: Boga się bój, Jego przykazania pełnij, a poza tym... jedz, pij, używaj i czyń, co chcesz J 4. Kazn. 3:1-15 (W.2.11)Na wszystko jest pora, jest czas na każdą rzecz pod słońcem. * * *Wiele jest pięknych miejsc w Biblii, ale niełatwo jest znaleźć piękniejsze strofy od tych, które wynotowałem powyżej. Cudowna forma, pomysł, wspaniały język, a przy tym niesamowita głębia obserwacji życia i samego fundamentu konstrukcji Bożego świata. Jest w tym tekście zachwyt nad Bożym dziełem: Wszystko uczynił pięknie w swoim czasie, jest ufność: Jest czas na każdą rzecz pod słońcem, jest pojęcie wielkości Boga: A Bóg tak działa, aby się bali oblicza Jego, Jego niezmienności: To, co już było, jest, a co ma być – już było, a przy tym świadomość ograniczenia ludzkich możliwości pojmowania dzieł Bożych: Człowiek nie znajduje dzieł, które czyni Bóg, od początku aż do końca. Kohelet nie tylko stwierdza, że wszystkie czternaście wymienionych przez niego przeciwstawnych par ma swoje miejsce w dziejach ludzkiego bytowania „pod słońcem”. Mędrzec poucza, że każda z tych czynności, także zabijanie, rzucanie kamieniami czy nienawidzenie, odgrywa pewną rolę w pobożnym działaniu. Bóg nie cieszy się z śmierci grzesznika, ale czasami dla dobra innych polecał, by odbierać życie niepoprawnym złoczyńcom. Jeśli są rzeczy, których Bóg nienawidzi (Przyp. 6:13; 8:13), to i pobożny człowiek powinien umieć odnaleźć w sobie to niezbyt miłe uczucie. Ale wszystko we właściwym czasie i we właściwych proporcjach. Z dwudziestu ośmiu nici owego splotu tylko jedna ma czarny kolor nienawiści. Istotą Bożego działania w czasie jest „piękne ułożenie wszystkiego”. Bóg włożył świat do ludzkiego serca. Jakże wyróżnieni zostaliśmy przez Stworzyciela! On potrafi planować i realizować swoje plany. Układać zdarzenia w logiczny ciąg i nadawać im sens. Bóg wyposażył ludzki umysł w zdolność cząstkowego pojmowania sensu przebiegu zdarzeń. Człowiek potrafi na podstawie przebiegu minionych dziejów prognozować swoje własne zachowania, a nawet dzieje całych ludzkich społeczności. Wnikając w Bożą mądrość możemy wręcz próbować zaglądać za zasłonę wiekuistej Opatrzności. Nigdy jednak „pod tym słońcem” nie pojmiemy ostatecznego sensu Bożego działania w czasie. To co czyni Bóg, jest wieczne. Jest też kompletne – nie wymaga uzupełniania czy oczyszczania. Zadaniem zaś człowieka jest radowanie się tą częścią Bożego dzieła, która została mu powierzona: Bo i wszystko, co człowiek je i pije, i widzi dobrego w całym swym trudzie, jest darem Bożym. Umiejętność pięknego włączenia się w tok Bożych zdarzeń jest bodaj najdonioślejszym zadaniem ludzkiego życia. Jest to uczestniczenie bierne: przez jedzenie, picie i radowanie się Bożymi darami, ale także czynne: poprzez rozmnażanie dobra własnymi dobrymi czynami: ...tylko radować się i czynić dobrze w życiu ich. Boża historia ma swój zdeterminowany przebieg: To, co już było, jest, a co ma być – już było. My zaś próbujemy aktywnie i pięknie włączać się w ów ciąg zdarzeń, który ostatecznie prowadzi do wiecznego pokoju. A pokój po hebrajsku to Szalom – powodzenie i szczęście wynikłe z pojednania i zadośćuczynienia: Jest czas wojny i czas pokoju. * * * Beniaminie, muszę przyznać, że chyba trochę słabiej wyczuwam ową „wyższą siłę ciążącą nad ludzkim losem”. Do dzieła Bożego doprawdy nie da się nic dodać, ani z niego nic ująć. Nadchodzi wiosna i nie powstrzymają jej żadne ludzkie teorie ani przedsięwzięcia. Jednak porządek przyrody, a nawet naszej psychicznej konstrukcji wydaje się być tak zaplanowany, by nie zniewalał, ani nie determinował wolnej woli człowieka. Stwierdzenie, że na wszystko jest pora, jest czas na każdą rzecz zdaje się być potwierdzeniem Bożego daru wolności, stanowiącego o godności człowieczeństwa. Boży porządek poucza, że najlepiej byłoby siać i sadzić na wiosnę, ale Bóg nie zamierza przeszkadzać człowiekowi, który wolałby to zrobić w zimie. Tyle, że wyniki będzie miał marne. Można też śmiać się, kiedy wszyscy płaczą. Żadna „wyższa siła” nas przed tym nie powstrzyma. Ale nie należy się potem dziwić, że nas ludzie niezbyt lubią, a i Bóg też nie bardzo szanuje. Tego, co Bóg skrzywił, człowiek niech nie prostuje (Kazn. 7:13). Dzisiejsi genetycy podjęliby się pewnie próby wyprodukowania prostego banana. Ale jak wiadomo takie modyfikowane rośliny nie mają wielkiej przyszłości i pozostawione bez opieki człowieka prędko wracają do pierwotnego, Bożego porządku. To jednak, co Bóg pozostawił w rękach człowieka, co poddał suwerennej decyzji ludzkiej woli, takim pozostanie i nawet najokrutniejsi dyktatorzy, którzy próbowali ubezwłasnowolnić swych poddanych, prędko musieli się przekonać, że to zadanie beznadziejne, że nie da się też skrzywić tego, co Bóg prostym uczynił. Istnieje więc zaplanowany przez Boga porządek materialnego świata „pod słońcem”. Człowiek ma swobodę kierowania się nim lub jego lekceważenia. Może zapracować się na śmierć, zatroszczyć i zamartwić się aż do granic wytrzymałości psychicznej, może gwałcić zasady prawdy i sprawiedliwości, a potem zbierać tego smutne owoce – „skutek błędu” (2 Tes. 2:11). Ma też możliwość odkrywania Bożych wzorów i kierowania się nimi, by osiągać harmonię uczuć oraz myśli a wraz z nią zewnętrzny skutek w postaci pokoju i radosnego szczęścia pomiędzy ludźmi dobrej woli. Kohelet z całej siły, najpiękniej i najmądrzej jak tylko potrafi, pragnie nas przekonać, byśmy poszli tą drugą, właściwszą drogą. 5. Kazn. 3:16-4:3 (W.3.11)Kazn. 3:16-4:3 BT 16. I dalej widziałem pod słońcem: w miejscu sądu – niegodziwość, w miejscu sprawiedliwości – nieprawość. 17. Powiedziałem sobie: Zarówno sprawiedliwego jak i bezbożnego będzie sądził Bóg: na każdą bowiem sprawę i na każdy czyn jest czas wyznaczony. 18. Powiedziałem sobie: Ze względu na synów ludzkich tak się dzieje. Bóg chce ich bowiem doświadczyć, żeby wiedzieli, że sami przez się są tylko zwierzętami. 19. Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia [hebr. ruach, duch] ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością. 20. Wszystko idzie na jedno miejsce: powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca. 22. Zobaczyłem więc, że nie ma nic lepszego nad to, że się człowiek cieszy ze swych dzieł, gdyż taki jego udział. Bo któż mu pozwoli widzieć, co stanie się potem? 4,1. A dalej widziałem wszystkie uciski, jakie pod słońcem się zdarzają. I oto: łzy uciśnionych, a nie ma, kto by ich pocieszył: ręka ciemięzców twarda, a nie ma pocieszyciela. 2. Więc za szczęśliwych uznałem umarłych, którzy dawno już zeszli, od żyjących, których życie jeszcze trwa; 3. za szczęśliwego zaś od jednych i drugich uznałem tego, co jeszcze wcale nie istnieje ani nie widział spraw niegodziwych, jakie się dzieją pod słońcem. To jedna ze smutniejszych i bardziej pesymistycznych wypowiedzi Koheleta. Ten pogodny na ogół mędrzec, umiejący cieszyć się życiem, stwierdza nagle, że najszczęśliwsi są ci, co jeszcze nie przyszli na świat, gdyż nie widzieli całej niegodziwości, nieprawości i ucisku. Żyjący muszą bowiem patrzeć, jak w miejsce sądu wciska się niegodziwość, a zamiast sprawiedliwości panuje nieprawość. Ludzie płaczą pod ciężką ręką ciemięzców i nie ma kto ich pocieszyć. Zaś znów umarli czekają w grobie na Bożą ocenę, czy byli uciemiężonymi czy ciemięzcami, a może jednym i drugim po trochu. W tym kontekście pocieszająca dla Koheleta wydaje się myśl, że wszystkie ludzkie sprawy dziejące się pod tym słońcem kończą się dość prędko i w jednym miejscu, w tym samym, gdzie wędrują szczątki wszystkich innych żyjących stworzeń – w prochu ziemi. Powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca. Duch człowieczy wraca do Boga, który go dał (Kazn. 12:7), ale któż pozna, skąd pochodzi i dokąd wraca siła życiowa zwierząt. Skoro i zwierzęta i ludzie mają tego samego ducha (3:19), to znaczy, że być może także siła życiowa zwierząt wraca do Boga. Gdyby nie zmartwychwstanie przewidziane dla człowieka, to jego los w grobie nie różniłby się od losu zwierząt. Jednak sprawy ludzkie Bóg będzie sądził. Ludzie powstaną z grobu i będą musieli zawstydzić się za swoje złe sprawy, które tymczasem na szczęście szybko przerywa śmierć. Zarówno sprawiedliwego jak i bezbożnego będzie sądził Bóg. Zagadnienie sądu Bożego zostało zaliczone przez Apostoła do nauk początkowych (Hebr. 6:2). Wiara w to, że każdy dobry uczynek, nawet jeśli dzisiaj nie został doceniony, znajdzie w przyszłości uznanie przed obliczem Bożym, a każda zła sprawa, o ile nie została rozliczona i odpokutowana przed pokrzywdzonym, spotka się z naganą i karą, zapewnia wierzącemu człowiekowi wielkie poczucie spokoju w oczekiwaniu na wieczną sprawiedliwość, jeśli ta doczesna zawiodła. Nawet jednak w tym przygnębiającym kontekście mądry Kohelet nie zapomina o radości życia: Nie ma nic lepszego nad to, że się człowiek cieszy ze swych dzieł. Nawet jeśli padasz ofiarą niesprawiedliwości, niegodziwości czy ucisku, na przekór wszystkiemu ciesz się tym, co masz. Zło nie ma przyszłości, zaś twoja radość z dobrych dzieł może być wieczna. [Mój komentarz opiera się na tłumaczeniu i słownictwie Biblii Tysiąclecia]. 6. Kazn. 4:5-16 (W.4.11)Głupiec zakłada swe ręce i zjada swe własne ciało. Lepsza jest jedna garść pokoju niż dwie garści bogactw i pogoń za wiatrem. Kohelet 4:5-6 BT Dwie kontrastowe porady Koheleta wyznaczają Boże granice rozsądnych ludzkich zachowań gospodarczych. Z jednej strony pokusą jest lenistwo, postawa obserwowania życia z „założonymi rękoma”, która prowadzi do „zjadania własnego ciała”. Każdy człowiek musi poświęcić pewną ilość czasu na obsłużenie potrzeb swej cielesności, gdyż inaczej będzie okradał własne ciało, przyczyniając się do jego brzydoty, nędzy, skłonności do chorób. Drugą granicę wyznacza pożądanie bogactw i luksusu, które prowadzi do „pogoni za wiatrem”. Człowiek ustawicznie uganiający się za najnowszymi zdobyczami mody, techniki, wygody przypomina kogoś, kto chciałby dogonić i złapać wiatr. Przyjemność czerpana z konsumpcji materialności jest bardzo doraźna i wymaga ciągłego jej podsycania nowościami. Człowiek „cielesny” będzie ciągle ścigał rozpędzony wóz postępu, nigdy jednak nie uda mu się do niego wskoczyć. Między staniem z „założonymi rękoma” a „pogonią za wiatrem” rozciąga się cała gama rozsądnych postaw: zapobiegliwości, pracowitości, pragnienia bycia społecznie użytecznym. Złotym środkiem zalecanym przez Koheleta jest „jedna garść pokoju”. I inną jeszcze widziałem marność pod słońcem: Oto jest ktoś sam jeden, a nie ma drugiego, i syna nawet ni brata nie ma żadnego – a nie ma końca wszelkiej jego pracy, i oko jego nie syci się bogactwem: Dla kogóż to się trudzę i duszy swej odmawiam rozkoszy? To również jest marność i przykre zajęcie. Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł. Również, gdy dwóch śpi razem, nawzajem się grzeją; jeden natomiast jakże się zagrzeje? A jeśli napadnie ich jeden, to dwóch przeciwko niemu stanie; a powróz potrójny niełatwo się zerwie. Kohelet 4:7-12 BT Człowiek stworzony jest do życia społecznego. Tylko wyjątkowo zdarza się, że niektórzy ludzie wydają się lubić samotność. Lecz nawet i oni doświadczają wszystkich uciążliwości opisanych przez Koheleta. W samotności trudno cieszyć się owocami mozolnej pracy. Wielu zajęć w ogóle nie da się wykonać w pojedynkę. W razie choroby czy wypadku potrzebna jest pomoc. Zimno mniej doskwiera człowiekowi, który ma przy kim się ogrzać. Społecznie łatwiej jest też bronić się przed różnymi zagrożeniami z zewnątrz. Cały ten wywód podsumowuje Kohelet trafnym porównaniem społecznego wysiłku ludzi do wytrzymałości potrójnego powrozu. Od starożytności wiadomo bowiem, że lina skręcona z kilku włókien jest wytrzymalsza niż pojedyncze, nawet odpowiednio grubsze włókno. Niestety w naszych zachowaniach społecznych zapominamy czasem o tej zasadzie. Albo inaczej – bywa, że korzystając z przywilejów życia społecznego, niewystarczająco doceniamy udział innych osób w zabezpieczaniu naszych potrzeb duchowych i materialnych. Zwłaszcza we współczesnym świecie, gdy woda leci z kranu, energia pochodzi z gniazdka, ciepło z kaloryferów, a jedzenie kupuje się w sklepie, może się komuś wydawać, że inni ludzie nie są mu do niczego potrzebni. Wystarczy tylko mieć pieniądze, by zapłacić rachunki i trochę jeszcze przy tym ponarzekać, jak to jesteśmy wykorzystywani. Jednak prawda jest taka, że za każdą z opłacanych usług stoją ludzie, którzy ją zapewniają pracą własnych rąk. A przecież ludzkie potrzeby nie kończą się na jedzeniu, ubraniu i mieszkaniu. Poczucie radości i szczęścia możliwe jest do osiągnięcia jedynie w kontakcie z drugim człowiekiem. Nawet służba Boża dopiero w wymiarze społecznym nabiera wartości i staje się źródłem duchowych rozkoszy. Dlatego warto sobie jak najczęściej uświadamiać, ile zawdzięczamy innym ludziom, a także zastanowić się czasami, co dajemy im w zamian. Lepszy chłopiec ubogi, lecz mądry, niż król stary, a głupi, co już nie umie przyjmować napominania. Gdyż wyszedł z więzienia, aby królować, a nawet w królestwie pozostanie biednym [lub: pokornym]. Widziałem wszystkich żyjących, tych, co chodzą pod słońcem, przy młodzieńcu drugim, który miał zająć jego miejsce. Nie ma końca całemu ludowi, tych wszystkich, na czele których on stanął. Ale późniejsi też nie będą z niego zadowoleni. Bo także to jest marność i pogoń za wiatrem. Kohelet 4:13-16 (jedna z propozycji odczytania tego fragmentu) Na początku swej księgi Kohelet przedstawia się czytelnikowi jako król (Kazn. 1:12), zaś z całości jego rozważań wynika, że był człowiekiem niemłodym. Mimo to wypowiada zdumiewającą pochwałę mądrości niezależnej od wieku i pozycji społecznej. Żaden człowiek nie ma patentu na prawdę, nawet jeśli z woli Bożej zajmuje najwyższe stanowiska. Gdy tylko przestanie słuchać rad i napomnień, natychmiast zaczyna popełniać błędy. Dalsza część tego wywodu bywa różnie tłumaczona, jednak jej wymowa nie jest zbyt trudna do uchwycenia: Wielu królów wywodziło się z biednych domów. Często nawet bywali wcześniej więzieni. Ich miejsce z czasem zajmą inni, którzy też nie będą w stanie spełnić oczekiwań ludzi, na czele których zdobywali władzę. Dlatego tak ważne jest, by rządzący zachowali kontakt z ludźmi, którym służą, a także nie zapominali o uważnym słuchaniu rad i napomnień. Nie da się zaspokoić wszystkich oczekiwań podwładnych, gdyż często wykluczają się one wzajemnie, jednak umiejętność słuchania pomoże „królowi” zachować pokorę i zdobyć przyczółki prawdziwej mądrość. Dzisiaj władcy zmieniają się dość często. Co kilka lat słyszymy, jak politycy pozyskują sobie zwolenników ponętnymi obietnicami. Dobrze byłoby, żeby wszyscy, którzy starają się o jakiekolwiek stanowiska, pamiętali o zachowaniu pokory oraz umiejętności słuchania, a także, by zawsze towarzyszyła im świadomość, że nie ma ludzi niezastąpionych, że i oni kiedyś odejdą, a ich miejsca zajmą młodsi, może nawet zdolniejsi i bardziej umiejętni. Mimo to także i oni nie osiągną wszystkiego, co sobie zaplanują i czego będą oczekiwali od nich ci, którzy wyniosą ich na urzędy. Karuzela władzy – także ona, a może nawet zwłaszcza ona – jest bowiem marnością i pogonią za wiatrem. 7. Kazn. 4:17-5:6 (W.5.11)(4:17) Strzeż nogi twojej, gdy idziesz do domu Bożego, a bądź skłonniejszym ku słuchaniu, niżeli ku dawaniu ofiar ludzi głupich; boć oni nie wiedzą, że źle czynią. (5:1) Nie bywaj porywczy do mówienia, ani serce twoje prędkie na wymówienie słowa przed obliczem Bożym, albowiem Bóg jest na niebie, a ty na ziemi; przeto niech słów twoich mało będzie. (5:2) Bo jako sen przychodzi z wielkiej pracy, tak głos głupiego z wielu słów. Kohelet zaleca umiar w każdej dziedzinie życia. Również w mowie. Swe porady dotyczące niebezpieczeństw wynikających z nadmiaru słów umieszcza w kontekście wizyty w Domu Bożym. Jerozolimska świątynia przyciągała pielgrzymów z rozmaitych powodów. Ludzie przychodzili tam przede wszystkim po to, by się modlić i składać Bogu ofiary, jednak przestronne krużganki tej wspaniałej budowli stwarzały także korzystne okoliczności do nawiązywania kontaktów i prowadzenia licznych rozmów. W świątyni odbywały się sądy Boże, było głoszone Słowo, ale zapewne zdarzało się też, że różni nauczyciele z „bożej łaski” wykładali swoje własne sny i urojenia. Mędrzec zachęca swych czytelników, by raczej rozwijali skłonność do słuchania niż do wypowiadania zbyt wielu słów. Tak modlitwy, jak i rozmowy z ludźmi winny obywać się jak najmniejszą ilością słów. Wielomówności towarzyszy wiele niebezpieczeństw. Po pierwsze nadmiar słów nader często bywa zwykłą zasłoną głupoty lub kłamstwa. „Słowotok” jest plagą naszych czasów. Zwłaszcza na styku polityki i dziennikarstwa powstaje gęsty dym słów, który najczęściej służy ukrywaniu prawdy. Ale również słowa wypowiadane we współczesnych „domach Bożych” częściej odznaczają się ilością i kwiecistością niż treściwością. Dlatego lepiej jest słuchać niż mówić. Krótki, sensowny komentarz do wysłuchanej z uwagą wypowiedzi czy trafna odpowiedź na dobrze zrozumiane pytanie więcej czasami znaczą niż długi i skomplikowany wykład. „Wielomówność nie bywa bez grzechu” (Przyp. 10:19). Głupi człowiek musi składać ofiary za grzech, bo nie wie, że źle postępuje. A jednym z jego nieuświadomionych występków jest niepowściągliwość w mowie. (5:3) Gdy co Bogu poślubisz, nie omieszkiwaj tego oddać, boć mu się głupi nie podobają; cokolwiek poślubisz, oddaj. (5:4) Lepiej jest nie ślubować, niżeli poślubiwszy co, nie oddać. (5:5) Nie dopuszczaj ustom twoim, aby do grzechu przywodziły ciało twoje, ani mów przed aniołem, że to jest błąd. Przeczże masz Boga gniewać mową swą, któryby wniwecz obrócił sprawę rąk twoich? (5:6) Bo gdzie jest wiele snów, tam i marności i słów wiele; ale się ty Boga bój. Nadmiar słów w modlitwach oraz w innych mowach wygłaszanych przed Bogiem, na przykład na zgromadzeniach Jego ludu, prowadzi do niebezpieczeństwa rozbieżności między deklaracjami a czynami. Dotyczy to nie tylko bezpośrednich zobowiązań względem Boga czy ludzi. Nadmierna łatwość wydawania ogólnych ocen i osądów prowadzi zwykle do braku spójności między słowami a czynami. Wcześniej czy później zdarzy się bowiem sytuacja, w której ostrość wcześniejszych „teoretycznych” osądów zostanie dostosowana do „okoliczności łagodzących” własnego występku. Usta przywodzą do grzechu również wtedy, gdy wypowiadają słowa niemiłe, gorzkie czy fałszywe. Również bujanie w obłokach wyszukanych teorii „nadmiaru snów” prowadzi do marności i wielości niepotrzebnych słów. Nadmiar słów, czy to dobrych, czy złych, zawsze sprowadza zagrożenie. Dlatego lepiej jest bać się Boga niż gadać. 8. Kazn. 5:7-19 (W.6.11 i chyba W.1.12)O szkodliwości bogactwBiblia w całości była i jest zawsze aktualną księgą, jednak pewne jej fragmenty w niektórych epokach zaczynają lśnić szczególnie wymownym blaskiem. Takim „błyszczącym” dla nas dzisiaj miejscem wydaje się być właśnie rozważana druga część piątego rozdziału Księgi Koheleta. Żyjemy w epoce bezprecedensowego bogacenia się szerokich rzecz społeczności ludzkiej. W ciągu minionych 20 lat w samej tylko Polsce nastąpił czterokrotny wzrost PKB z poziomu ok. 5 tys. dolarów na mieszkańca do obecnego poziomu 20 tys. dolarów. W minionym roku liczba milionerów na świecie wzrosła o ponad 8%. Liczba mieszkańców Polski dysponujących majątkiem większym niż milion dolarów wynosi 50 tysięcy. Na świecie jest takich osób 38 milionów! Ocenia się, że ok. 1000 r. p.n.e., a więc mniej więcej w czasach Koheleta, całkowita liczba ludności wynosiła około 50 mln. Oprócz ogólnego wzrostu zamożności społeczeństw innym ważnym kryterium jest majątek inwestycyjny. Obecnie na świecie żyje około 11 milionów ludzi, którzy obracają kapitałem inwestycyjnym co najmniej miliona dolarów. Oczywiście ich majątki są znacznie większe. Niektórzy z tych „milionerów” obracają miliardami. Ich łączny kapitał inwestycyjny przekracza 72 biliony, czyli 72 tysiące miliardów dolarów! Dla porównania: Dochody państwa polskiego wyniosły w 2011 roku około 75 miliardów dolarów. Bogactwo jest więc dzisiaj zjawiskiem społecznym dotyczącym nie tylko pojedynczych, wybranych ludzi, ale – powtórzmy – 38 milionów ludzi! Wokół nich kręcą się kolejne miliony marzące o tym, by także zostać milionerami, by tak jak tamci móc sobie kupić wszystko, czego zapragną ich oczy, móc pozwolić sobie na każdą uciechę, jakiej tylko pragnie ciało. Kohelet przedstawia się swojemu czytelnikowi jako człowiek bogaty (Kazn. 2:8-9), najbogatszy z tych, którzy przed nim mieszkali w Jerozolimie. Jeśli więc pisze o bogactwie, to nie jest to teoretyczne wymądrzanie się biedaka, który przez całe życie z zazdrością patrzył na tych, którym się powiodło. Kohelet pisze z własnego doświadczenia! A pisze, że bogactwo jest ogólnie szkodliwe albo co najmniej kłopotliwe i związane z istotnymi zagrożeniami. Zdarza się co prawda, że ludzie czerpią z niego obiektywną radość życia, ale jest to przypadek raczej rzadki i należy go traktować jako niezwykły dar Boży (Kazn. 5:18). Oto cztery zagrożenia związane z bogactwem, na które wskazuje mędrzec Kohelet: 1. Bogactwo jest przeważnie związane z niesprawiedliwością i wyzyskiem, a zatem u człowieka uczciwego wywołuje ono, albo przynajmniej wywoływać powinno, niepokój sumienia. Wyrzuty sumienia uniemożliwiają zaś cieszenie się życiem. 2. Bogactwo ma właściwość „akomodacyjną” – subiektywne poczucie bycia bogatym dostosowuje się do obiektywnego poziomu zasobności; prościej mówiąc: osiągnięcie pewnego poziomu zamożności powoduje przesuwanie granicy poczucia bogactwa, co sprawia, że człowiek dążący do trwałego poczucia bogactwa zmuszony jest ciągle szukać nowych podniet – będzie więc gonił wiatr. 3. Bogactwo nie służy zdrowemu stylowi życia, a brak zdrowia w sposób oczywisty obniża subiektywne poczucie radości życia. 4. Bogactwo prowokuje nieszczęście – przyciąga złodziei, oszustów, szantażystów, a w otoczeniu bogacza znajduje się wielu ludzi obłudnych, zazdrosnych i wrogich. To rodzi strach, a strach zabija radość korzystania z owoców bogactwa. Przyjrzyjmy się czterem powyższym zagadnieniom w szczegółowym ujęciu Koheleta. (Zachęcam do wielokrotnego przeczytania poniższych fragmentów Biblii, może nawet głośnego, i to najlepiej w kilku różnych tłumaczeniach.) ad 1 (Kazn. 5:7-8) Jeśli ucisk ubogiego, i zatrzymanie sądu i sprawiedliwości ujrzysz w której krainie, nie dziwuj się temu; bo wyższy wysokiego upatruje, a jeszcze wyżsi są nad nimi. Zabawa koło ziemi ma pierwsze miejsce u wszystkich; i król roli służy. (albo lepiej: Ale pożytek ziemi jest królem, [który sprawia, że] i on roli służy.) Wyzysk i niesprawiedliwość wywołują słuszne oburzenie. Kohelet jednak upomina swych czytelników, by nie dziwili się tym negatywnym zjawiskom. Ten, kto bezpośrednio dręczy biedaka, bywa następnie dręczony przez swego przełożonego, a ten znów ma kogoś nad sobą. Na końcu tego łańcucha jest zaś ten, co usiłuje zadbać o los gnębionego przez całą tę strukturę biedaka. W naszych czasach jest to rząd, który z opodatkowania procesu wyzyskiwania biedaków pozyskuje środki na opłacanie owych biedaków – nie tylko przypadków socjalnych, ale także nauczycieli, pielęgniarek i emerytów. I tak wąż zjada swój własny ogon. Nie od dzisiaj wiadomo, że system pośredników jest przeważnie źródłem wyzysku i niesprawiedliwości. Gdy jednak na końcu my, biedacy, domagamy się poprawy naszego losu, wyciągając ręce po pieniądze pozyskiwane z haraczu od niesprawiedliwości – który często bywa nazywany podatkiem – to na koniec sami stajemy się wyzyskiwaczami. Warto więc, byśmy pamiętali – niezależnie od tego, w którym miejscu owego „łańcucha pokarmowego” ulokowało nas życie – że tak naprawdę wszyscy żyjemy z pracy biedaka. Oby w tym wspólnym garnku znalazła się także jakaś część naszej „biedaczej” pracy. ad 2 (Kazn. 5:9-10) Kto miłuje pieniądze, nie nasyci się pieniędzy, a kto miłuje bogactwa, nie będzie miał pożytku. I toć jest marność. Gdzie wiele majętności, wiele bywa tych, co ją jedzą. Cóż tedy za pożytek panu z tego? Jedno że na nie patrzy oczyma swymi. Tam, gdzie pojawia się rynek pracy, tam jak grzyby po deszczu rosną także ci, którzy chcieliby zarobić. Niejeden przedsiębiorca doświadczył tego przykrego zjawiska. Zainwestował w działalność na nowo otwierających się rynkach po to, by prędko stwierdzić, że inni też nie zasypiali gruszek w popiele. W tym wyścigu ktoś czasami urwie dla siebie większy kęs, ale trzeba to zawsze mieć na uwadze, że gdzie są pieniądze do zarobienia, tam z pewnością będzie wielu takich, którzy zapragną je zarobić. Pieniędzmi nie da się też nasycić. Obojętne, czy są ze złota, papieru czy plastiku, nie da się ich zjeść ani zrobić z nich niczego pożytecznego. Mają wartość tylko wtedy, gdy możemy je wymienić na owoce pracy innych ludzi. Są ludzie, którzy lubią patrzeć na pieniądze. Niech jednak przy tym nie zapominają o jedzeniu, gdyż skończą tak jak legendarny władca Frygii, Midas, który zapragnął, by wszystko, czego dotknie, zmieniało się w złoto. Dionizos spełnił jego życzenie i biedny król omalże nie umarł z głodu, gdy chleb i wino w jego rękach także zmieniały się w złoto. ad 3 (Kazn. 5:11) Słodki jest sen pracowitemu, chociaż mało, chociaż wiele jadł; ale nasycenie bogatego spać mu nie dopuści. Dzisiaj nauka potwierdza tradycyjną wiedzę, że człowiek, który nie dojada, ale za to dobrze śpi, ma większą szansę na utrzymania dobrego zdrowia fizycznego i psychicznego niż przejedzony i niewyspany. Organizm człowieka, który rzadko jada do syta, ma czas i potrzebną energię na działania naprawcze. Także sen jest bardzo istotny dla procesu porządkowania pamięci, regenerowania i regulowania naszego systemu nerwowego. We śnie dokonują się oprócz tego inne ważne czynności naprawcze. Podobno regularność dobowego cyklu melatoninowego ma wielkie znaczenie dla poprawnego działania systemu immunologicznego. To tylko jeden z wielu zapewne przykładów korzyści płynących z dobrego snu. Z doświadczenia wiemy, że zmęczenie fizyczne i nie do końca wypełniony żołądek sprzyjają dobremu wypoczynkowi nocnemu. I odwrotnie – brak ruchu w połączeniu z wysokobiałkową oraz wysokokaloryczną dietą stanowi przyczynę większości chorób cywilizacyjnych naszej epoki: alergii, cukrzyc, miażdżyc, chorób autoimmunologicznych, a także, co rzadziej bywa podkreślane, chorób nowotworowych i psychicznych. Cóż komu z bogactwa, jeśli brak zdrowia nie pozwoli mu się nim cieszyć. Oczywiście również bogacze mogą się zdrowo odżywiać i zapewniać organizmowi niezbędną dawkę pracy fizycznej. Jednak statystyki są nieubłagane. Społeczeństwa bogate – przejedzone i źle śpiące, częściej chorują na wyżej wymienione choroby. Żyjemy może dłużej, ale z pewnością nie zdrowiej. ad 4 (Kazn. 5:12-16) Jest ciężka bieda, którą widziałem pod słońcem; bogactwa zachowane na złe pana swego. Bo takowe bogactwa złą sprawą giną, a syn, którego spłodzi, nie będzie miał nic w rękach swych. Jako nagi wyszedł z żywota matki swojej, tak się wraca, jako był przyszedł, a nie odnosi nic z pracy swojej, co by miał wziąć w rękę swoją. A tak i toć jest ciężka bieda, że jako przyszedł, tak odejdzie. Cóż tedy za pożytek, że na wiatr pracował? Do tego, że po wszystkie dni swoje w ciemności jadał z wielkim kłopotem, z boleścią i z gniewem. „Bogactwo zachowane na zło pana” to konieczność montowania coraz to skuteczniejszych systemów alarmowych, zabezpieczeń bankowych, to troska o rozwój rynków, o spadki i wzrosty, to także czasami konieczność korzystania z ochrony osobistej – dla siebie i co gorsza dla rodziny. Bogactwo generuje strach. Na szczyt trudno jest wejść, ale jeszcze trudniej jest się na nim utrzymać. Z opisu górskich wspinaczek wiemy, że na szczycie jest rzadkie powietrze, ciężko się tam oddycha i przeważnie nikt nie chce tam długo przebywać, zwłaszcza w „strefie śmierci” (powyżej 8 tys. m n.p.m.). W życiu bogaczy jest jednak inaczej. Wielu usiłuje jak najdłużej zachować szczytowe pozycje, a to wywołuje strach przed upadkiem, który jest tym bardziej bolesny, im wyższy poziom, z którego się spada. A na koniec życie i tak uświadomi nam prostą prawdę wyrażoną tysiące lat temu przez Koheleta: Na świat przyszliśmy nago i do grobu też wiele ze sobą nie zabierzemy. Owszem, niektórych bogaczy układano do grobu z wielkimi bogactwami i liczną świtą. Mimo to ciało bogacza rozkłada się po śmierci tak samo szybko jak ciało biedaka. Chyba że zwłoki zostały zabalsamowane. Ale czy to zapewnia lepszy los? Kto z nas chciałby, żeby za tysiąc lat jego mumia stała w muzealnej gablocie? (Kazn. 5:17-19) Toć jest, com ja obaczył, że dobra i osobliwa rzecz jest, jeść i pić, i używać dobrego ze wszystkiej pracy swej, którą człowiek podejmuje pod słońcem po wszystkie dni żywota swego, które mu dał Bóg; albowiem to jest dział jego. A któremukolwiek człowiekowi dał Bóg majętność i bogactwo i dał mu w moc, aby ich używał i odbierał dział swój, a weselił się z pracy swojej: TO JEST DAR BOŻY. Bo nie będzie wiele pamiętał na dni żywota swego; przeto, że mu Bóg życzy wesela serca jego. I na koniec Kohelet przekazuje nam prostą receptę na szczęście: jeść i pić oraz czerpać przyjemność z wykonywanej pracy. A jeśli Bóg dołoży do tego pewną zamożność, jeśli nauczy człowieka mądrze z niej korzystać, tak żeby bogactwo nie zatruło jego radości życia, to niech Mu będzie za to chwała – tylko dar Boży może takie szczęście sprawić. 9. Kazn. 6:1-12 BT (W 2.12?)Lepszy wróbel w garści...– Kazn. 6:1-12 BT – Wszelka praca człowieka – dla jego ust, a jednak żądza jego niezaspokojona. (w. 7)Poczucie zaspokojenia jest bardzo względne. Jeden zje marchewkę i jest syty i zadowolony, inny zaś wstaje nienasycony od uczty pełnej smakołyków, bo jedna potrawa była za słona, inna za gorąca, a w jeszcze innej jarzyna nie tej jakości. I który z nich jest szczęśliwy? Mędrzec stwierdza, że niedolą, która bodaj najbardziej ciąży człowiekowi, jest skłonność do niezadowolenia. Biedak narzeka, że nie ma, a bogacz jest niezadowolony z tego, co ma. Umiejętność cieszenia się tym, co posiadamy, z czego dane jest nam korzystać, „na co oczy patrzą”, nie jest zależna od stanu posiadania. Jeśli zaspokojone są podstawowe potrzeby człowieka – jeśli nie jest on głodny, nie jest mu zimno i nie leje mu się na głowę, jeśli ma poczucie względnej wolności i towarzystwo, to poczucie zaspokojenia i zadowolenia jest już wyłącznie wynikiem jego własnego, odpowiedniego nastawienia. Mędrzec formułuję tę prawdę w sposób negatywny: Nie ma nic gorszego nad stan, w którym człowiek posiada to, co Bóg uznaje za stosowne mu dać, ale nie umie lub nie może się tym cieszyć. Inni ludzie korzystają często z jego darów, a on sam jest nieszczęśliwy. I choćby żył dwa razy, choćby w każdym życiu sięgnął wieku Matuzalema, choćby był bogaty jak Salomon, to i tak będzie najnieszczęśliwszym z ludzi, jeśli nie będzie umiał się cieszyć tym, na co patrzą jego oczy. Zdobycie umiejętności cieszenia się posiadanymi dobrami materialnymi i duchowymi, a także ludźmi, którzy nas otaczają, jest bodaj najważniejszym zadaniem doczesnego życia. Zadowolenie jest sztuką, która nie jest nam przyrodzona, ale której trzeba się nauczyć. Człowiek z natury ma raczej skłonność do upatrywania niedogodności, do bycia niezadowolonym, gdyż to motywuje go do rozwoju i czynienia postępów. Jednak ta przyrodzona skłonność do niezadowolenia może stać się przekleństwem, jeśli nie zostanie zrównoważona umiejętnością cieszenia się tym, co już udało nam się osiągnąć. Jeśli „zaliczamy” tylko kolejną górkę, jeśli liczą się jedynie metry nad poziomem morza, a nie mamy czasu, by na górze posiedzieć i pomedytować nad otaczającym nas pięknem, to wrócimy do domu zmęczeni i tak naprawdę zmarnujemy tylko czas i siły. W życiu zawsze trzeba poświęcić trochę czasu i uwagi na ucieszenie się tym, co zdobyliśmy lub co zostało nam dane. Jeśli zdobywanie i postęp stanie się sztuką dla sztuki, to zgubimy przy tym życie. Dlatego koniecznie powinniśmy zawsze znajdować czas na to, by usiąść do posiłku, by nie wrzucać jedzenia do brzucha w biegu, ale ucieszyć się jego zapachem, wyglądem, smakiem, porozmawiać z ludźmi, którzy z nami jedzą, którzy przygotowali potrawę. W drodze warto znaleźć czas, by się zatrzymać i rozejrzeć wokoło, jak piękne jest niebo, jaka ciekawa roślinność porasta otaczające pola. Nawet po dwudziestu pięciu latach małżeństwa trzeba znaleźć czas i uwagę, by ucieszyć się urodą i wewnętrznym pięknem współmałżonka. Trzeba też koniecznie znaleźć słowa, które to opiszą, oraz okazję do ich wypowiedzenia. Niech to będą przede wszystkim słowa dziękczynienia skierowane w modlitwie do Boga, ale dobrze będzie również, gdy nasi bliscy usłyszą nasze miłe słowa wdzięczności. Ten czas, uwaga, uczucia i słowa poświęcone na pielęgnowanie wdzięczności, pozwolą nam pokonać wrodzoną skłonność do niezadowolenia i przez to osiągnąć stan zaspokojenia pragnień, stan spokoju serca – stan szczęścia. A któż to wie, co w życiu dobre dla człowieka? (w. 12)Mędrzec zwraca przy tym uwagę na pewną szczególną trudność w procesie osiąganiu stanu zadowolenia. Jest nią nasza ludzka nieumiejętność przewidywania przyszłości. Zdobywanie różnych dóbr, pozycji, również w życiu duchowym, wymaga przeważnie długiego czasu. W tych latach, które poświęcamy na zrealizowanie upragnionego celu, sami się również zmieniamy i nie bardzo wiemy, czy gdy już osiągniemy ów cel, będziemy z niego zadowoleni, czy naprawdę będzie on zaspokojeniem naszych pragnień. Podejmując w młodym wieku naukę, która będzie trwała latami, trudno nam przewidzieć, czy gdy już wyuczymy się zawodu, jego uprawianie będzie sprawiało nam przyjemność. Młodzi ludzie pobierając się nie wiedzą jeszcze, jakie będą ich pragnienia i oczekiwania, gdy osiągną wiek średni i czy ukochana osoba będzie w stanie im sprostać. Dlatego tak ważne jest, by w tym wszystkim zwracać uwagę na to, co daje nam Bóg, na Jego wolę. On jest Jedynym, który umie przewidzieć nasz rozwój i uwzględnić przy tym zmieniające się okoliczności. Jeśli przy podejmowaniu decyzji będziemy kierowali się Jego prawem, a także czekali na Jego podpowiedzi i wskazówki wyrażane bezpośrednio w odpowiedzi na nasze modlitwy, to możemy być pewni, że pod Jego opieką osiągniemy stan zaspokojenia naszych pragnień. „Nie może on [człowiek] z tym [z Bogiem] się prawować, który mocniejszy jest od niego”. Lepsze jest to, na co oczy patrzą, niż nie zaspokojone pragnienie. (w. 9)I na koniec najważniejsza bodaj dorada Mędrca: Warto aktywnie i realistycznie kształtować własne pragnienia. Niezrealizowane marzenie może stać się obsesją, bolesną raną uczuć, która potrafi czasami zniszczyć nasze życie. Filozofowie mawiają, że tylko silni ludzie umieją realizować to, czego pragną, ale nawet najsilniejsi nie mają wpływu na to, czego chcą. Być może jest to prawdą w ludzkich wymiarach materii. Jednak wierzący mają zapewnienie Apostoła, że Bóg kształtuje w nich zarówno chcenie, jak i skuteczne wykonanie (Filip. 2:13). Tak więc siłą ducha i mocy Bożej można mieć wpływ na to, czego chcemy. I warto, żeby były to pragnienia realistyczne. A przede wszystkim, żebyśmy marzyli o tym, czego chce dla nas Niebiański Ojciec. Wtedy bowiem możemy być pewni, że nasze marzenia wcześniej czy później staną się tym, na co będą patrzeć nasze oczy. Daniel Kaleta |