Wędrówka 2005/5Utrafić w krzykGdy się uczy dzieci jeździć na rowerze, to trzeba umiejętnie wyczuć punkt, w którym można je puścić. Trochę za wcześnie – grozi upadkiem, za późno – nie ma sensu, bo bieganie za rowerem męczy i nie jest pouczające. Podobnie jest z nauką pływania na głębokiej wodzie. Gdy dziecko rozpaczliwie wyciąga ręce, to trzeba trochę silnej woli, by przeczekać tę chwilę. Właśnie wtedy – między krzykiem rozpaczy, a podaniem ręki zmysły bywają najbardziej wyczulone ku nabywaniu praktycznych umiejętności. Pan Jezus nie tylko uczył. Także wychowywał swych uczniów. Pewnego razu kazał im płynąć w kierunku Betsaidy, a sam poszedł na górę, by się modlić. (Mar. 6:45-51; por. Mat. 14:22-33 oraz Jan 6:15-21). Uczniowie płynęli w nocy, w burzy, w strachu, w niepewności czy dopłyną. A On szedł po wodzie jakby chciał ich minąć. Dopiero, gdy krzyknęli ze strachu, odezwał się i pomógł. Także chodzenie Piotra po wodzie wydaje się być odwróceniem zwykłego procesu wychowawczego. Być może powinien był Pan Jezus najpierw podać Piotrowi rękę, poprowadzić go kilka kroków, a dopiero potem pozwolić mu chodzić samodzielnie. Zrobił odwrotnie. Pomógł dopiero wtedy, gdy Piotr tonął. Innym razem, gdy rozszalała się burza, Pan Jezus spał (Mat. 8:24; Mar. 4:38; Łuk. 8:22). Uciszył wiatry i morze dopiero wtedy, gdy uczniowie krzyczeli z pretensją, że o nich nie dba. Pan Jezus z pewnością nie kusił losu. Choć miał moc wskrzeszania, wolał nie dopuszczać do tragedii. Czekał jednak do ostatniej chwili, do krzyku bojaźni, po to, by lekcja zaufania była najskuteczniejsza. Podanie pomocnej ręki na kruchej krawędzi między nadzieją a zwątpieniem sprawia, że uratowany staje się własnością wybawiciela. Utrafienie w ów punkt rezonansu uczuć było dla Pana Jezusa o tyle łatwiejsze, że umiał On czytać serca. Dla nas ludzi postrzeganie sytuacji z perspektywy emocjonalnej innego człowieka jest trudną umiejętnością, której uczymy się całe życie i czasami nigdy się nie nauczymy. Jednak bez podjęcia próby wyćwiczenia się w tej skomplikowanej sztuce nigdy nie staniemy się wychowawcami – ani dla własnych dzieci, ani dla braci w wierze, ani dla innych ludzi, którzy próbowaliby się czegoś od nas nauczyć. Pan Jezus imponuje umiejętnością zachowania właściwej granicy między mało wychowawczą nadopiekuńczością, a lekkomyślnym narażaniem kogoś na niebezpieczeństwo. I jeszcze jedna sytuacja, która przypomina pokerowe zagranie na krawędzi ryzyka. Niedługo po owym nocnym spotkaniu na jeziorze Pan Jezus wygłasza kazanie o jedzeniu Jego ciała i piciu krwi. Słuchacze odchodzą zgorszeni, zwykli towarzysze drogi opuszczają Nauczyciela. Zostaje tylko garstka najwierniejszych dwunastu, a w ich sercach zapewne emocjonalna burza. Jak uciszyć te wiatry? I wtedy pada prowokacyjne pytanie: "Czy i wy chcecie odejść?” (Jan 6:67). Czy był pewien, że zostaną? Pewnie tak, ale jednego z nich właśnie w tym momencie stracił. A może gdyby był nie zadał tego pytania odeszliby i inni. Mimo to nie powiedział: "Zostańcie, potrzebuję was”. Zadał pytanie, które – jako mogło się zdawać – podawało w wątpliwość ich wiarę. A może właśnie to pytanie ich wiarę uratowało. Pan Jezus imponuje mi pod wieloma względami, między innymi umiejętnością utrafienia w krzyk. Daniel Kaleta |