Spotkania Prorockie 1992/1

Boży Volksgeist

Tak jak ludzie potrzebują jedzenia i picia, poczucia bezpieczeństwa i swobody poruszania się, tak też potrzebują poczucia przynależności do grupy. Być człowiekiem, znaczy umieć czuć się gdzieś indziej, pośród sobie podobnych, tak jak u siebie w domu. (Johann Gottfried Herder)

Każda społeczność ludzi, żyjących w pobliżu siebie i posługujących się jednym językiem, wytwarza zespół zwyczajów, styl życia, sposób postrzegania i zachowania, które ceni dlatego najbardziej, że są własne. Zjawisko to zwane Volksgeist zauważył i opisał w XVIII wieku niemiecki filozof i poeta J.G.Herder. Potrzeba odrębności społecznej została ugruntowana w człowieku wiele tysięcy lat temu podczas wznoszenia wieży Babel. Bóg, chcąc uniemożliwić ludziom gromadzenie się na jednym miejscu i konstruowanie światowych imperiów, które wydłużałyby drogę doświadczenia grzechu przez społeczność ludzką, "zstąpił i pomieszał ludziom języki”. Taki opis przynosi Księga Rodzaju (1 Mojż 11:7). "Pomieszanie języków” może oznaczać cudowne zjawisko stworzenia w jednym momencie różnorodności sposobów porozumiewania się, ale równie dobrze można przypuszczać, że był to naturalny proces wywołany nieporozumieniami w trakcie budowy wielkiego światowego imperium. "Uczyńmy sobie imię, byśmy się snać nie rozproszyli po obliczu wszystkiej ziemi” – mówili autorzy planu budowy wielkiej wieży. Bóg przeszkodził tym zamiarom wywołując nieporozumienia w gronie budowniczych i doprowadzając do powstania różnych kultur, różnych Volskgeist – duchów narodowych.

W samej różnorodności nie byłoby nic zdrożnego. Sam fakt, że Bóg był bezpośrednio zaangażowany w powstanie wielości języków i kultur – tak jak stworzył rozmaitość kwiatów, roślin i zwierząt – świadczy o tym, że różnice kulturowe są raczej bogactwem niż zagrożeniem świata. Problem zaczyna się wtedy, gdy ludzie ze swoim Volskgeist nie potrafią zmieścić się obok siebie, na jednej ziemi, w jednym kraju, w jednym mieście. Tak było podczas budowy miasta Babel, tak też jest i teraz. Różnorodność języków tylko pośrednio jest powodem nieporozumień. Istotna przyczyna to raczej egoizm i skłonność do przedkładania interesów własnych nad interesy całej społeczności.

Obserwując dzieje narodu żydowskiego nie sposób oprzeć się wrażeniu, że duch narodowy Izraela – z woli Bożej lub wbrew niej – był i jest jednym z najsilniej rozwiniętych uczuć przynależności społecznej w całej historii ludzkości. Nie ma drugiego takiego narodu, który w rozproszeniu, wśród obcych kultur przetrwałby dwa tysiące lat nie ulegając asymilacji. Żydowski Volskgeist był zawsze mieszaniną ludzkich tradycji i Prawa Bożego, ale tak czy inaczej pozwolił Izraelitom zachować poczucie przynależności narodowej pomimo diaspory, osamotnienia, cierpień i prześladowań. Fenomen żydostwa polega też na tym, że poczucie przynależności do tego narodu wznosi się ponad różnicami koloru skóry, języka, a nawet wyznania – są Żydzi o czarnej skórze; jedni posługiwali się językiem jidisz, inni językami narodów zamieszkania; istnieje kilkadziesiąt rodzajów judaizmu, które współistnieją obecnie w jednym państwie bez wzajemnego zwalczania się. Trudno dziś ocenić, czy z punku widzenia sprawiedliwości Bożej zjawiska te są pozytywnym elementem kultury żydowskiej, czy też nieskorygowanym od czasów zburzenia Drugiej Świątyni błędem.

Z żydowskim Volksgeist wiąże się jeszcze jedno niepowtarzalne zjawisko. O ile inne narody mają tradycyjnych wrogów i tradycyjne więzi przyjaźni narodowych, to Żydzi mają wyłącznie samych wrogów. Jeszcze w czasach rzymskich św. Paweł uważał, że Żydzi są "wszystkim ludziom przeciwni” (1 Tes 2:15). Podobna ocena towarzyszy im aż do dziś. Żydzi dzięki silnej tradycji przechowali przez tysiące lat zarodniki swego narodowego istnienia, które u progu XX w. pozwoliły im odbudować niezależne istnienie państwowe. Z drugiej strony jednak ta sama tradycja sprawia, że państwo to pozbawione jest autentycznych przyjaciół i w osamotnieniu zmaga się z nienawiścią otaczających je narodów arabskich.

Od kilku miesięcy trwają okresowe posiedzenia konferencji bliskowschodniej, w trakcie której mocarstwa światowe usiłują nakłonić Izrael oraz jego arabskich sąsiadów do przełamania wzajemnej niechęci i zawarcia traktatów pokojowych. Przyglądając się trudnościom, jakie stają na drodze do osiągnięcia jakiegokolwiek postępu w rozmowach, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to nie skrawek zdewastowanej, spalonej słońcem ziemi poróżnił Żydów i Arabów, lecz owe nieprzejednane Volksgeist dwóch narodów, których kultury rozwijały się w różnych okolicznościach historycznych. Jedyny rezultat rozpoczętej 30 września w Madrycie konferencji polega na wykazaniu światu, że konflikt arabsko-izraelski ma niepojęty dla Europejczyków wymiar, przy którym nie sposób zgodzić się nawet na to kto, z kim i przy jakim stole będzie obradował.

Żydzi wcale nie są, choć tak by się mogło wydawać, odwiecznymi wrogami narodów arabskich. Wzajemna nienawiść jest owocem lat międzywojennych, kiedy to wzmożona imigracja Żydów na historyczne ziemie ojców obudziła narodowe aspiracje Palestyńczyków i w konsekwencji zrodziła niechęć do nowych kolonizatorów wykupujących ziemię, która od wielu pokoleń należała do rodów arabskich. Jednak, nawet już po powstaniu państwa Izrael, umiejętne traktowanie arabskich obywateli tego państwa zjednywało mu przyjaciół wśród Palestyńczyków, którzy nie dali się przestraszyć i nie wyemigrowali z terenów zajętych przez Izrael. Dopiero po wojnie 1967 roku wielkomocarstwowy stosunek rządu Izraela do mieszkańców zajętych terenów spowodował narastanie problemu, który dziś wydaje się niemożliwy do rozwiązania.

Izrael, uwikłany w pułapkę zachodniego modelu demokratycznego sposobu sprawowania władzy, nie odważył się uznać mieszkańców zachodniego brzegu Jordanu za obywateli swego państwa, bojąc się wzrostu popularności partii proarabskich. Różnice prawne spowodowały narośnięcie różnic ekonomicznych, a te z kolei doprowadziły do ogromnej dysproporcji w poziomie życia mieszkańców Samarii i Judei. Dość powiedzieć, że mieszkaniec Betlehem pracujący na miejscu zarabia średnio pięć razy mniej niż ten, któremu udało się otrzymać pozwolenie na pracę w odległej o kilkanaścia kilometrów Jerozolimie. Takie różnice musiały spowodować eksplozję niechęci, która objawiła się między innymi w postaci powstania arabskiego, tzw. Intifady. Gdyby jeszcze dziś Żydzi zdecydowali się na przyjęcie Palestyńczyków jako przechodniów w swoim kraju i uznali ich prawa – nawet jako cudzoziemców, których według Zakonu należało traktować na równi z Izraelitami (2 Mojż 23:9) – to może nie byłoby jeszcze za późno, aby pozyskać serca braci w Abrahamie.

Izrael, jako nauczyciel narodów, musi stanąć na wysokości zadania i udowodnić, że ma nie tylko historyczne prawo administrowania ziemią między Jordanem a Morzem, od Hermon aż po pustynię Sur, ale musi także pokazać kwalifikacje moralne do tego, aby w tej ziemi mogło być ustanowione Królestwo Mesjasza, drugiego Dawida. Dziś polityka rządu Izraela zjednuje mu tylko wrogów, którzy może już niedługo ustawią u bram Jerozolimy swoje stolice, aby tam Pan mógł opowiedzieć im swoje sądy (Jer 1:15-16). Izrael musi jednak odegrać rolę świadka Bożego na tym sądzie. To Żydzi muszą jako pierwsi pokazać, że różnorodność nie jest przekleństwem, ale błogosławieństwem, muszą przeciwstawić się przekleństwu wieży Babel. To Żydzi, i tylko oni, muszą tak przemówić mocą ducha, aby wszyscy zrozumieli sąd Pana, niezależnie od języka, kultury, bez względu na to jakiego rodzaju Volksgeist przyprowadził ich pod mury Jerozolimy.

Musi raz jeszcze dokonać się cud zielonoświątkowy, zesłanie ducha, który przez oczyszczone usta narodu izraelskiego zaprosi wszystkich do korzystania z wody żywota darmo, do zapisania się ręką swą Panu (Iz 44:5), aby i poganin mógł skorzystać z błogosławieństwa stania się częścią Izraela – Bożego Volksgeistu.

Daniel Kaleta