Spotkania Prorockie 1992/1

Łaska karania wobec mroku Szoah

"My chrześcijanie nigdy już nie cofniemy się poza Auschwitz; jeśli natomiast wyjdziemy poza Auschwitz to nie sami, lecz tylko wspólnie z jego ofiarami”.
Johann Baptist Metz

Świadomy chrześcijanin, rozważając zagadnienie: Izrael czasu końca, nie może pominąć tragedii mroku Szoah. Sześć milionów, jedna trzecia całej populacji Żydów na świecie, wymordowanych w ciągu kilku zaledwie lat histerycznego triumfu narodowego socjalizmu – to musi pobudzać do refleksji, do skromności i pokory wobec niezbadanych dróg Opatrzności Wiekuistego. Jakiekolwiek zdawkowe pominięcie tego tragicznego dylematu chrześcijaństwa, jakakolwiek próba odsunięcia od siebie współodpowiedzialności za grzech nacjonalizmu musi budzić wątpliwość tak Żyda, jak i szczerego chrześcijanina, musi budzić podejrzenie, że korzenie zła ciągle nie zostały wykarczowane z jałowej ziemi, która tak łatwo rodzi owoce zła i grona sprawiedliwego gniewu Bożego.

Niepokój chrześcijanina rozumiejącego proroctwa czasowe odnoszące się do Izraela musi być jeszcze większy, gdyż rozumie on, iż tragedia Szoah wydarzyła się już w czasie, gdy narodowi temu ponownie została udzielona łaska Aliji – zgromadzenia do ziemi przodków, do ziemi obiecanej Abrahamowi i jego potomstwu jako wieczne dziedzictwo. Pominąwszy nawet zagadnienie dwójnasobu i sposobu jego obliczania (wynika z niego, że czas karania Izraela zakończył się w 1878 roku) oraz długości czasów pogan, którzy mieli panować nad Jerozolimą jedynie przez okres 2520 lat – od 606 r. p.n.e. do 1914 r. n.e. – należy jednak koniecznie uwzględnić słowa obietnicy Bożej, która mówi:

"Gdy tedy przyjdą na cię wszystkie te rzeczy, błogosławieństwo i przekleństwo, którem przedłożył przed oczy twoje, a wspomnisz sobie w sercu twym między wszystkimi narody, do których cię wypędzi Pan Bóg twój, i nawrócisz się do Pana, Boga twego, a będziesz posłuszny głosowi jego, (...) tedy cię wywiedzie Pan, Bóg twój z więziemia twego, i zmiłuje się nad tobą, a przywróci i zgromadzi cię ze wszystkich narodów, do których cię rozproszył” (5 Mojż 30:1-3).

Naród izraelski w początku lat 80 ubiegłego stulecia zaczął gromadzić się w ziemi ojców. Świadczy to niezbicie, że Pan zmiłował się nad nimi i wysłuchał głosu ich pokornych modlitw, błagających o łaskę powrotu do ziemi. Proces gromadzenia Izraelitów w Eretz Izrael (hebr. ziemi izraelskiej), choć nie bez przeszkód, przebiega nieustannie od 110 lat, a coraz to nowe grupy potomków Abrahama nawracają swe serca do Tego, który obiecał, że "jeśli wyznają nieprawość swoję, i nieprawość ojców swych według przestępstwa swego, tedy On też wspomni na przymierze swoje z Jakóbem, i na przymierze swoje z Izaakiem, i na przymierze swoje z Abrahamem, i na tę ziemię wspomni” (3 Mojż 26:40-42).

Jeśli Bóg zmiłował się nad swym ludem i to, jak wynika z pierwszego cytatu, jeszcze w ziemi ich wygnania (5 Mojż 30:1), to dlaczego Izrael właśnie w tym czasie został dotknięty największym w całej swej historii pogromem?

Szeroko rozpowszechnione między badaczami Pisma Świętego przekonanie, że celem Szoah było skłonienie Żydów do udania się do Ziemi Obiecanej, wydaje się być nie uzasadniony. Suche liczby statystyk dobitnie zaprzeczają logice takiego poglądu. W latach 1939-48 do Ziemi Obiecanej udało się około 200 tys. Żydów. Liczba ta wobec 6 milionów ofiar Szoah świadczyłaby, najdelikatniej mówiąc, o braku skuteczności planu Bożego, gdyby celem Szoah miało być skłonienie Żydów do emigracji. Także statystyki emigracji powojennej nie uzasadniają powyższego mniemania. Spośród 3.3 mln Żydów izraelskich (stan na 31.12.82), tylko ok. 600 tys. wyemigrowało do Izraela po drugiej wojnie światowej z krajów objętych okupacją hitlerowską. Uwzględniając nawet fakt, że spora część Żydów urodzonych w Izraelu (łącznie ok. 500 tys.) jest potomkami owych emigrantów, otrzymujemy całkowitą liczbę ok. 1 miliona, co stanowi zaledwie niecałe 30 % ludności tego kraju, nie wspominając już o 10 milionach Żydów mieszkających ciągle poza Izraelem. Także i te liczby zestawione z 6 milionami nie zmieniłyby oceny skuteczności takiego planu zgromadzenia Izraela; tym bardziej że dla większości Żydów emigrujących po wojnie do Izraela, istotnym powodem emigracji nie była, jak się wydaje, obawa przed powtórzeniem Szoah, lecz raczej przekonanie o potrzebie wspomożenia kraju zagrożonego wojną, czy po prostu chęć udania się do odrodzonej po dwóch tysiącach lat ojczyzny.

Tym bardziej trudny do przyjęcia wydaje się pogląd, wedle którego Szoah to dalszy ciąg kary za odrzucenie Mesjasza. Według słów Chrystusa (Jan 12:31; Łuk 19:40-44) sąd Izraela odbywał się w czasie Jego misji i zakończył się wielką narodową klęską lat 69-70 n.e., kiedy rzymskie legiony pod wodzą Wespazjana i Tytusa zmiażdżyły resztki niezależnego istnienia Żydów w Eretz Izrael. Nie znaczy to oczywiście, że z Żydów zdjęta już została odpowiedzialność za "Jego krew”. Niemniej jednak kara została już wykonana. Wedle Bożej zasady karą za grzech jest śmierć. Śmierć nie zdejmuje odpowiedzialności, ani nie oczyszcza grzechu, ale nie może już być mowy o dalszym karaniu "po śmierci” czy tym bardziej przy zmartwychwstaniu. Duchowa śmierć narodu wybranego była skutkiem przegrania sądu "czasu nawiedzenia” (por. przypowieść o bogaczu i Łazarzu – Łuk 16:19-31). Proroctwo Ozeasza (Oz 6:1-3) daje jednak Izraelowi niewątpliwą nadzieję powstania do życia po dwóch dniach nieistnienia. O takim narodowym zmartwychwstaniu prorokował też Ezechiel w widzeniu doliny suchych kości (Ez 37:1-14). Nawet jeśli rozumiemy, że proces narodowego zmartwychwstania Izraela jeszcze się nie zakończył, że naród ten jeszcze nie otrzymał ducha łaski i modlitw (Zach 12:10), to jednak nie sposób przyjąć, że w procesie zmartwychwstania miałoby dokonać się dzieło największego karania za grzech popełniony jeszcze "przed śmiercią”.

W jakim zatem kierunku należałoby poszukiwać rozwiązania dylematu Szoah w czasie powrotu Izraela do łaski? Słowo Boże formułuje paradoksalną z pozoru zasadę Boskiego postępowania wobec swych dzieci:

"Albowiem kogo Pan miłuje, tego karze, a smaga każdego, którego za syna przyjmuje. Jeśli znosicie karanie, Bóg się wam ofiaruje jako synom” (Hebr 12:6-7).

Każdy miłujący ojciec cierpi wymierzając karę swemu dziecku. Celem kary nie jest chęć zemsty, ale wychowanie, właściwe ukształtowanie rozwijającego się charakteru. Sprawiedliwość każe – dla dobra dziecka – miłości cierpieć, a mądrości działać. Takie postępowanie jest istotnie ofiarą ojca dla syna. W taki sposób Pan Bóg wielokrotnie ofiarował się wielu swym dzieciom – dla ich dobra. Bóg potrzebuje przyjaciół (Jak 2:23), Bóg potrzebuje sług-współpracowników (2 Kor 3:5-6), ale przyjaciel i współpracownik Wiekuistego musi nauczyć się przydatności w Jego Planie, okazać wierność aż do śmierci. Taka służba stawia przed wybrańcem Bożym wielkie wymagania. Misja wymaga cierpienia. Najpotężniejszym i najpiękniejszym tego przykładem pozostanie na wieki Pierworodny i Jednorodzony Syn Boży.

W swym programie działania na czas ostateczny Bóg przewidział dla Izraela szczególną rolę. Jest to rola świadka (Iz 43:10,12) i światłości (Iz 60:1-3) dla narodów pogańskich. Do roli tej sługa Boży musi zostać odpowiednio przygotowany. Musi być wyćwiczony, aby w decydującym momencie stanął po stronie swego Zbawiciela i wydał światło, w którym będą chodzić narody. Wtedy dopiero ziszczą się słowa proroka: "Uchwycą się dziesięć mężów ze wszystkich języków onych narodów ... podołka jednego Żyda” (Zach 8:23). W obliczu tak ważnej misji wydaje się, że cierpienie jest uzasadnione, a może nawet konieczne. Jeśli Pierworodny Syn musiał cierpieć, jeśli cierpieli przez wieki naśladowcy i wcale nie wydawało im się owo cierpienie nazbyt wielkie wobec rozmiaru chwały, to na pewno i Izrael niebawem powtórzy słowa męczennika św. Pawła: "Albowiem ten króciuchny i lekki ucisk nasz nader zacnej chwały wieczną wagę nam sprawuje” (2Kor 4:17). Choć chwała synów Izraela czasu końca nie dorówna chwale świętego Pawła, to jednak i oni będą ozdobną koroną Królestwa Boga (Zach 9:16-17), sygnetem władzy na ręce Jego przedstawiciela (Agg 2:24), a wreszcie chwalebnym podnóżkiem tronu chwały (Ps 110:1; Hebr 10:13-16; Treny Jer 2:1; Iz 66:1).

Rola świadka Bożego wymaga cierpienia. Wielokrotnie wspomina o tym Księga Objawienia (1:9, 20:4 itp). Jako świadek Boży przedstawiony jest tu przede wszystkim Kościół powołanych Wieku Ewangelii. W pewnym jednak miejscu mowa jest o dwóch świadkach, dwóch drzewach oliwnych, dwóch świecznikach. Jednym jest na pewno lud Księgi Nowego Zakonu, a drugim? Stary Zakon i jego zapis także musi wydać swoje świadectwo przez swoich synów. Rola świadka na sądzie Bożym, opisana przez Izajasza (Iz 42:10), znajduje swe potwierdzenie także w słowach proroków Nowego Przymierza.

Patrząc na rozmiar cierpienia Żydów z Księgą i dla Księgi, próbując przebić wzrokiem niezrozumiałe ciemności mroku Szoah wydaje się, że jeden jeszcze obraz Starego Przymierza mógłby choć po części uzasadniać potworność tragedii. Sprawiedliwość Boża wymagała ofiar. Zabijanie zwierząt nie miało bynajmniej na celu zaspokojenia Bożej krwiożerczości. Wedle apostolskiej nauki, ofiary miały służyć "przypominaniu grzechów na każdy rok” (Hebr 10:3). To nie Bóg potrzebował ofiar, ale ludzie. To ich pamięć była tak zawodna, że wymagała odświeżania na każdy rok. Cierpienia Chrystusa i Kościoła są także nazwane ofiarami. I znów mówimy – to nie Bóg potrzebuje ofiary, ale biedna, znękana i zawodna pamięć ludzka. Pamięć społeczna cywilizacji światowych – zawodna nie mniej niż pamięć jednostek, które ją tworzą – wymaga wstrząsu, by na całą wieczność wyrzekła się metod gwałtu i morderstwa. Zawodna pamięć społeczna wymaga okrutnej ofiary, której nie mógł zapewnić ani Chrystus, ani Kościół, ofiary narodu, który bez winy cierpiał dla niesprawiedliwości innych narodów. Izrael stał się w dniu ofiary "kozłem ofiarnym”, który na swych plecach uniósł i jeszcze unosi grzech świata. Wypędzany na pustynię, do Azazela, do diabła, niesie z sobą ciężar nieprawości, której nikomu nigdy nie będzie wolno zapomnieć.

Daniel Kaleta